Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni… Mt 7, 1-5
Najpierw Abram, którego spotykamy w pierwszym czytaniu (Rdz 12, 1-9). Ma wyjść ze swojej ziemi rodzinnej i kraju swego ojca do ziemi, którą ukaże mu Pan. Tam otrzyma potomstwo, jego imię będzie rozsławione i stanie się błogosławieństwem. To błogosławieństwo jest nie tylko dla niego, lecz dla jego potomków na wiele, wiele wieków.
Abram ma wyjść dzisiaj, TERAZ, a błogosławieństwo jest na potem. A pomiędzy tymi dwoma krańcami jest czekanie, cierpliwość. Abramowi różnie wychodziło to czekanie i cierpliwość, jednak do-czekał się. Wyjść trzeba dziś i to wyjście prowadzi do Adwentu utkanego z cierpliwości w oczekiwaniu na spełnienie Bożej obietnicy.
A teraz zacytowane wcześniej osądzanie. Pomyślałem, że bierze się ono z braku cierpliwości – zarówno wobec siebie, jak i innych. Bierze się z tego, że to, co ma być potem, chce się dzisiaj, chce się teraz. Bo nie chce się czekać, chce się już. Ale tym, co chcą już, Jezus mówi: „otrzymali już swoją nagrodę”. Sami sobie ją wzięli, jednak to zaledwie namiastka, żeby nie powiedzieć – śmieci. To żadna nagroda.
Kiedy umiem czekać, kiedy mam dość cierpliwości, wtedy zaczekam i na siebie oraz na bliźniego. Nie będę poganiał jego drzazgi w oku (która rzekomo mnie kłuje), lecz pozwolę najpierw, by Bóg wyjął belkę z mego oka. A wtedy moja cierpliwość osądzi bliźniego, lecz będzie to sąd miłosierny, podobny do sądu z Krzyża, nie będzie to zaś sąd potępiający.
Cierpliwość i oczekiwanie są składnikami pokory, to formy miłości…