Dziwne to maryjne święto. Dlaczego nazywamy Ją „różańcową”, skoro Ona za czasów swego ziemskiego życia różańca nie znała.
Co więcej nie znała żadnej z tych modlitw, które my w różańcu odmawiamy. Może znała Ojcze nasz…, ale i tu nie wiadomo czy w wersji mateuszowej – tej naszej (Mt 6,9-13), czy łukaszowej – znacznie krótszej (Łk 11,2b-4). Na pewno nigdy różańca nie odmawiała. Na co dzień jak każda Żydówka modliła się psalmami i tą najczęstszą, bo codzienną modlitwą Żydów zaczynającą się od słów: Szema Izrael… – Słuchaj Izraelu… (Pwt 6,4-9), która jest i wezwaniem, i wyznaniem wiary, i przykazaniem, i pouczeniem. Obce jej było klepanie jakichkolwiek modlitewnych formuł. Psalmy bowiem modlitewnymi formułami nie są, wynurzają się one z historii Izraela, są jej częścią i modlitewnym owocem Bożych w niej interwencji. Nawet gdyby się chciało, nie można ich od tejże historii oderwać, tak ściśle są z nią związane. Modlitwa Szema Izrael zaś nawołuje w pierwszym rzędzie do słuchania Boga mówiącego w historii, w mojej historii i kochania go w tejże historii całym sobą oraz do budowania przyszłości swojej i swoich dzieci na Bogu.
Jakże Maryja słuchała, jakże była zasłuchana w Boże wołanie w historii Izraela i swojej własnej… aż usłyszała owe przełomowe dla Niej słowa Archanioła: Chaire kecharitomene – Raduj się obdarowana łaską… Gdyby klepała formuły pacierzy i walczyła z rozproszeniami, gdyby nie żyła ustawicznymi interwencjami Boga w dziejach człowieka, nigdy by ich nie uchwyciła. W swej modlitwie Maryja karmiła się historią narodu wybranego zawartą w psalmach ciągle otwartą na dalsze spełnianie się Bożych obietnic. Nic więc dziwnego, że jedyna Jej znana modlitwa Magnificat jest w swej istocie psalmem – uwielbianiem Boga działającego w historii narodu wybranego i jej własnej. Maryja zapewne dziwi się klepanym różańcom, przy których nasze myśli fruwają sobie niczym niebieskie ptaki i przysiadają na wyimaginowanych gałęziach nie mających z Bogiem i Jego działaniem nic wspólnego. Owszem, zachęcała prostych pastuszków z Fatimy do odmawiania różańca, ale do różańca, którego wzorem jest jej modlitwa i który w modlitwie Izraela ma swoje źródło.
Różaniec bowiem nie spadł z nieba jako absolutna nowość. Pojawił się w późnym Średniowieczu jako pomoc dla prostych, nieumiejących czytać i pisać mnichów, którzy nie mogąc modlić się psalmami powtarzali Pozdrowienie anielskie i Ojcze nasz medytując nad tajemnicami historii zbawienia. Był więc w swej prostocie czymś zastępczym – jakby prowizorką. Niektóre prowizorki jednak okazują się niezwykle trwałe, a bywa że wręcz genialne. Tak stało się i z różańcem. Stopniowo wyszedł on poza kręgi mnichów i upowszechnił się w całym Kościele zachodnim.
Dziś wielu z nas nie wyobraża sobie pobożności bez różańca. A pewnie znajdą się i tacy, którzy jego nieodmawianie uznają wprost za grzech. Trzeba jednak pamiętać, że Matka Boska Różańcowa różańca nie odmawiała, a mimo to jest jego Matką. Istotę różańca bowiem stanowi to samo, co stanowiło istotę modlitwy Maryi – rozważanie w sercu spraw, które Bóg uczynił i czyni. Tak jak psalmów nie da się oderwać od historii Izraela, tak różańca nie da się oderwać od historii zbawienia w Jezusie Chrystusie. Maryja jest Matką Jezusa Chrystusa i przez to Jej macierzyństwo rozciąga się także na tę historię. Nie jest Ona Matką Różańcową przez to, że powtarzamy dziesiątki razy Zdrowaś Maryjo, bo to tylko zewnętrzna strona różańca. Jest nią natomiast w znacznie głębszym sensie, bo prawdziwy różaniec tętni Jej życiem i życiem Jej Syna. Papież Paweł VI bardzo konsekwentnie unikał tradycyjnego zwrotu recitare rosario – odmawiać różaniec, zastępując go wyrażeniem meditare rosario – medytować, rozważać różaniec. I o to właśnie w różańcu chodzi. Wzywając nas do różańca Maryja zaprasza nas do swego życia i do życia Jej Syna, do życia, które jest Zbawieniem.
autor: Stanisław Łucarz SJ