„Do serca dochodzi się zwykle nie przez rozum, lecz przez wyobraźnię”1 – pisał w Logice wiary bł. John Henry Newman. To dość szokujące spostrzeżenie, bo idące w poprzek myślenia wielu filozofów, którzy na ogół nie mieli zbyt dobrego zdania o tej władzy.
Większość z nich traktowała wyobraźnię z podejrzliwością jako podrzędną, i często krnąbrną, służebnicę boskiego pierwiastka w człowieku, czyli rozumu. Frywolna wyobraźnia tańczy bowiem gdzieś na pograniczu myśli i zmiennych zmysłów. Nie poddaje się łatwo kontroli, tworzy światy, które nie istnieją. Także wiele religii podchodziło do wyobraźni z przesadną ostrożnością, widząc w niej głównie siedlisko pokus i matecznik grzechu. Już w raju Ewa została zwiedziona najpierw kłamstwem, a potem wizją cudownego owocu, który miał odsłonić przed ludźmi horyzont większego szczęścia. Nie przekroczyłaby przykazania Bożego, gdyby za namową węża nie skupiła swej uwagi na drzewie. W swojej głowie stworzyła owoc po swojemu, mocą wyobraźni, dostrzegając w nim właściwości, których on w rzeczywistości nie miał.
Wiara i ocean obrazów
Wbrew pozorom nasze działanie wcale nie jest czysto racjonalne, zawsze przemyślane. Czy tego chcemy, czy nie, oddziałują na nas obrazy i przelotne bodźce. Wystarczy pomyśleć o impulsywnych zakupach, kiedy skusiło nas opakowanie, uśmiech pięknej pani czy atrakcyjna okładka książki. Gdziekolwiek byśmy się dzisiaj obrócili, bombardują nas obrazy. Oddychamy nimi jak powietrzem i dlatego pewnie niemal nie dostrzegamy ich wpływu na nasz światopogląd i wybory. „Ostatecznie – jak pisze Newman – człowiek nie jest zwierzęciem rozumującym, lecz zwierzęciem widzącym, czującym, kontemplującym, działającym. Wpływa na niego to, co jest bezpośrednie i wyraźne”2.
Zalewa nas ocean obrazów zewnętrznych, ale równie wielką ich liczbę przechowujemy w naszym wnętrzu. Jedne z nich przetaczają się w nas często chaotycznie w formie fantazji i różnych rozproszeń, a inne, trwalsze i powracające, roszczą sobie prawo do kierowania naszym działaniem. Wyobraźnia łączy też to, co widzimy, z naszymi uczuciami. Newman wychodził z założenia, że w wierze to nie sam rozum motywuje nas do działania, ale także uczucia, które są w nas wzbudzane przez obrazy. Sam Jezus wiedział doskonale, że trudno dotrzeć do człowieka z prawdami wiecznymi, nie odwołując się do codziennego doświadczenia. Nie mówił o istocie, przypadłości i bycie, lecz o ziarnie, domu, skarbie i chlebie. W świecie widzialnym odkrywał tajemnicę Boga.
Doświadczenie św. Ignacego Loyoli
Intuicje kard. Newmana odnośnie do wyobraźni są uderzająco zbieżne z praktycznym doświadczeniem św. Ignacego Loyoli, którego zapis znajdujemy w Ćwiczeniach duchowych. Mam wrażenie, że niedostatecznie zbadaliśmy jeszcze, jak wielką wagę na drodze rozwoju duchowego ów święty przywiązuje do wyobraźni. Jego podejście do tej władzy duszy jest nowatorskie, choć on sam jedną nogą wciąż stał w średniowieczu, ale drugą już w renesansie. Założyciel jezuitów nie spogląda na wyobraźnię jak na niechcianego Kopciuszka czy kozła ofiarnego, którego należy obarczyć winą za wszelkie błędy i ludzkie wypaczenia. Obdarza człowieka ogromnym zaufaniem do jego możliwości poznawczych, które otwierają na doświadczenie Boga. Jeśli zgodnie z tajemnicą Wcielenia Boga spotykamy w tym, co ludzkie, przez obraz i dotyk, w sakramentach i człowieku, nie dziwię się, że trzy czwarte wszystkich modlitw w Ćwiczeniach duchowych stanowią kontemplacje z zastosowaniem wyobraźni. Ponadto w życiu Ignacego Bóg przemówił szczególnie za pomocą obrazów, ale też uczynił tę władzę kanałem boskiego światła, oczyszczenia i miłości. Zasadnicze zmiany w jego życiu zaszły pod wpływem różnych wizji, a nie intelektualnych roztrząsań na uniwersytecie.
Czytamy o tym w Opowieści pielgrzyma, w której Ignacy uwiecznił pierwszy etap swego nawrócenia. Pisze, że „pewnej nocy, gdy nie spał, ujrzał obraz Naszej Pani z Dzieciątkiem Jezus. Widzenie to napełniło go na dłuższy czas nadzwyczajną pociechą i wielkim wstrętem do życia przeszłego, a szczególnie do grzechów cielesnych, iż zdawało mu się, że zostały wymazane z jego duszy wszystkie te obrazy i wyobrażenia, które aż do tej pory były w niej wyryte. I tak od tamtej chwili (przełom 1521 i 1522 roku) aż do sierpnia 1553 roku, kiedy te rzeczy są notowane, nigdy nie dał najmniejszego przyzwolenia na pokusy cielesne. Z tego skutku można wnosić, że widzenie to było od Boga, chociaż on sam nie śmiał o tym zdecydować i nie twierdził nigdy ponad to, co powyżej powiedziane”3.
W tych zwięzłych słowach św. Ignacy wspomina o wstępnym etapie swojego oczyszczenia duchowego, które zaczęło się w jego wyobraźni. Później nastąpiła kolejna faza, o wiele trudniejsza i dłuższa, kiedy dręczyły go skrupuły i myśli samobójcze. To wstępne oczyszczenie nastąpiło niespodziewanie, pod osłoną nocy i „opróżniło” jego pamięć z obrazów popychających go do grzechów cielesnych, także o podłożu seksualnym. Co ciekawe, nieczyste wyobrażenia nie zostały wypalone wizją piekielnego ognia czy przedstawieniem anioła z mieczem w ręku, lecz poruszeniem wywołanym delikatnym i czułym obrazem Matki z Dzieckiem.
Nie przeceniać, ale i nie demonizować wyobraźni
Jeśli wyobraźnia jest najbardziej „zewnętrzną” warstwą duszy, która jednak na nią wpływa, nic dziwnego, że rozwój wiary zaczyna się od oczyszczenia z obrazów, które zagnieździły się w pamięci na dobre i trzymają człowieka na uwięzi. Nie tylko ubóstwiane obrazy rzeczy stworzonych, ale także fałszywe wyobrażenia Boga potrafią na długie lata, a nieraz na całe życie, wyhamować postęp duchowy. Często zdarza się, że człowiek wierzy w Boga, który tak naprawdę nie istnieje.
Ciekawą prawidłowość nawiązującą do tego pierwotnego doświadczenia Ignacy zanotował w Regułach o rozeznawaniu duchów, które dzielą się na dwie części. Pierwsza zawiera tylko jedną regułę i dotyczy ludzi, którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego. Wtedy, jak pisze Ignacy, zły duch, „ma przeważnie zwyczaj przedstawiać przyjemności zwodnicze i sprawia, że wyobrażają sobie rozkosze i przyjemności zmysłowe, aby ich tym bardziej utrzymać i pogrążyć w ich grzechach”4. Warto dodać, że nie chodzi tu tylko o doznania seksualne, ale w ogóle o przyjemność czerpaną z ciała. Wyobraźnia w tym stanie duchowym oddana jest wyraźnie na usługi zła, choć sama zła nie jest, ale zanieczyszczona i podbita przez siły ciemności. Aby człowiek pławił się bez końca w grzechu, wystarczy skupić jego uwagę na „najniższym” poziomie ludzkiej egzystencji, gdzie podstawowym kryterium wyborów staje się ból i przyjemność.
Ignacy naiwny nie był. Wcale nie próbuje wynosić wyobraźni pod niebiosa. Dostrzega jej dwuznaczność, lecz jej nie demonizuje. Można ją bowiem przecenić jak rozum, uczucia czy jakąkolwiek rzecz stworzoną, ale też odsądzić od czci i wiary. Zawsze i wszędzie należy zachować trzeźwość i wolność wewnętrzną.
Jednak kiedy w następnej regule święty przechodzi do tych, którzy postępują, czyli nie żyją już w grzechu ciężkim i usilnie się oczyszczają z grzechów, wtedy „właściwością ducha złego jest gryźć, zasmucać, stawiać przeszkody, niepokojąc fałszywymi racjami, aby przeszkodzić w dalszym postępie”5. Na tym etapie drogi wiary rola wyobraźni podczas kuszenia zostaje znamiennie ograniczona. Powierzchowne i wulgarne obrazy już nie wywołują spodziewanego skutku. Zastąpiły je „fałszywe racje”, a więc myśli ubrane w szaty pozornego dobra. Skąd ta zmiana?
Kiedy na skutek nawrócenia wchodzimy na drogę regularnej modlitwy, wyobraźnia, doznawszy oczyszczenia, zostaje wprzęgnięta w poznawanie Boga, które nie dotyczy tylko wiedzy religijnej, lecz jest równocześnie przyjmowaniem Jego mocy. W Piśmie Świętym Bóg mówi do ludzi przez sny. Zwraca się do faraona, Józefa egipskiego, Józefa, męża Maryi, mędrców ze Wschodu. Dlaczego? Gdy człowiek śpi, wówczas rozum jakby się wyłącza. Wtedy do akcji wkracza wyobraźnia. Kto wie, czy nie z tego powodu łatwiej było przyjąć Józefowi, że jego żona jest w ciąży, ale nie z nim ani z innym mężczyzną. Dla rozumu to nie do przyjęcia, ale wyobraźnia pomieści w sobie wiele. Dzisiaj może nam się to wydawać dziwaczne, bo do nas Bóg tak nie mówi. Ponadto psychoanaliza „zlaicyzowała” religijną inspirację w snach, widząc w niej jedynie to, co nieuświadomione, choć nabyte przez zwykłe ludzkie doświadczenie. Natomiast św. Ignacy twierdzi, że w wyobraźni można spotkać to, co święte.
Powszechnie króluje stereotyp, że jezuici kształcą się długo, ponieważ dla nich liczy się tylko rozum. Jednak jeśli ktoś uczciwie przejrzy Ćwiczenia duchowe, szybko odkryje, że to nieprawda. Długość jezuickiej formacji nie wynika ze szczególnego zamiłowania do intelektu. Ignacy włącza do poznania Boga wszystkie ludzkie władze, nie wynosi rozumu na piedestał ani nie każe uciec od zmysłów. Znakiem obecności Boga jest poruszenie duchowe, które ukrywa się za naszymi myślami, uczuciami i obrazami. Nie można więc ich deprecjonować, jeśli wierzymy, że Bóg może w nas wzbudzić poruszenie za pośrednictwem rozumu, woli i wyobraźni. Poruszenie jest jak pieczęć, która mocno odciska się w duszy, wypierając z niej to, co niepotrzebne, ale też jest narzędziem komunikacji między człowiekiem wierzącym a Bogiem.
Modlitwa oparta na wyobraźni
W ostatecznym rozrachunku Ćwiczenia duchowe zmierzają do przemiany naszych fałszywych wyobrażeń o Bogu, świecie, bliźnich i sobie samych. Wszystko zaczyna się od konfrontacji ze światem grzechu w sobie i w świecie. Musimy najpierw zwrócić uwagę na to, co nas od Boga odstręcza lub oddziela. Tego dotyczy pierwszy tydzień Ćwiczeń. Od drugiego tygodnia Ignacy aplikuje specyficzne lekarstwo dla duszy: podczas godzin ćwiczenia się w kontemplacji ewangelicznej chodzi o to, by stare, nieprawdziwe obrazy, które rodziły w nas nieład i grzech, zostały zastąpione nowymi, prawdziwymi, zakorzenionymi w Ewangelii, które wydają dobre owoce.
Karl Rahner SJ napisał, że „św. Ignacy jest człowiekiem, który myśli konkretnie. Niewiele czasu poświęca na rzeczy, które można rozpatrywać jedynie abstrakcyjnie […]. Wie, że prawdziwe poznanie dochodzi do skutku tam, gdzie człowiek doświadcza rzeczywistości, czyli zawsze w „zwróceniu się do obrazów” lub „zwróceniu się w kierunku historii. Dlatego u Ignacego zawsze istnieje jedność konkretnego obrazu i idei”6.
To współbrzmienie osiąga się dzięki modlitwie kontemplacyjnej. Ignacy w wyobraźni umieszcza zmysły analogiczne do fizycznych. Oprócz oczu, mamy też duchowy dotyk, powonienie, słuch i smak. W Ćwiczeniach praktycznie nie pojawiają się żadne mowy Jezusa jako punkt wyjścia do modlitwy, ale głównie wydarzenia, spotkania i obrazy. Ponadto na progu każdej modlitwy Ignacy każe sobie najpierw wyobrazić przez chwilę, jak Bóg na nas patrzy, a potem dosłownie „skomponować”, czyli odmalować sobie ramy przestrzenne danej historii.
W rozważaniu Pisma Świętego często popadamy w rutynę. Wskutek osłuchania słowo wydaje nam się już znane, oczywiste albo niezrozumiałe i odległe i dlatego w ogóle nas nie porusza. Dlatego nieocenioną pomocą jest modlitwa oparta na wyobraźni, która czyni „ewangelie teraźniejszymi”, budzi uczucia i motywuje do działania. Te intuicje potwierdza Ewangelia. Na przykład u św. Łukasza kilka razy powtarza się ten sam schemat: zobaczyć, współczuć i działać. Weźmy chociażby przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Jezus nie podaje tam definicji miłosierdzia, ale podsuwa nam obrazy, które mają wyjaśnić, o co Mu chodzi. Kluczowe jest to, że widok pobitego człowieka najpierw wzbudził w Samarytaninie współczucie, a nie kalkulację rozumu. „Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko” (Łk 10, 33). I dlatego, w przeciwieństwie do lewity i kapłana, pomógł poszkodowanemu. Gdyby najpierw zaczął analizować, czy powinien, czy zdąży na czas, czy nie przekroczy prawa, poszedłby dalej.
Włoski pisarz Italo Calvino rozróżnia dwie podstawowe funkcje wyobraźni. Pierwsza zaczyna od „widzialnego obrazu i dochodzi do słownej ekspresji”. Druga polega na przejściu od „przeczytanego słowa do obrazu”, które Calvino nazywa „umysłowym kinem”. I jako przykład podaje właśnie metodę modlitwy św. Ignacego Loyoli i jego oryginalne podejście do wyobraźni. Święty nie podaje nam na tacy gotowych obrazów. Wyznacza jedynie pewne ramy. To modlący się na podstawie podanego tekstu sam tworzy obrazy, a przy tym otwiera się na inny rodzaj poznania. Aż dziw bierze, że Inkwizycja, która badała dzieło Ignacego, nie dostrzegła w tym nic niepokojącego.
Kontemplacja ewangeliczna
Kontemplacja ewangeliczna, w przeciwieństwie do medytacji opartej na myśleniu i uczuciach, jest prostą obecnością wobec osoby. Szczególnie dowartościowuje bycie. Polega na patrzeniu, słuchaniu i dotykaniu, co zachęca do większej uważności i wrażliwości. Medytacja wychodzi od rozważania prawd, słów i doktryny. Kontemplacja, jeśli tak można powiedzieć, jest bardziej intymna. Wymaga większego zaangażowania i skracania dystansu. Dotykanie, słuchanie, czucie i patrzenie dąży do bezpośredniego doświadczenia żywych osób. Dzięki pracy wyobraźni możemy przeżyć „współczesność żywego Jezusa” (Jacek Bolewski SJ). Ale Ignacy poleca też, w mniejszym stopniu niż podczas medytacji, angażować rozum – zastanawiać się nad tym, co się zauważa, słyszy i dotyka. I każdą modlitwę zakończyć rozmową.
Cała dynamika kontemplacji w Ćwiczeniach zaczyna się od tajemnicy Wcielenia i Trójcy Świętej. Na początku mamy zajrzeć w sekrety życia Boga. Tylko pozornie wydaje się to łatwe. Potem przypatrujemy się spotkaniu anioła z Maryją w Nazarecie. W końcu sami stajemy się uczestnikami wydarzeń w grocie betlejemskiej, gdzie narodził się Chrystus. Od wielkiej wizji przechodzimy do czegoś małego, od abstrakcyjnego rozważania do osobistego zaangażowania. Od tajemnicy przechodzimy do historii, a w historii szukamy tajemnicy. Bez domu w Nazarecie i groty dla zwierząt nie sposób zrealizować wielkich wizji. To, co wielkie, obleka się w ciało w konkretnej, materialnej rzeczywistości. W życiu potrzebujemy jednego i drugiego. Jeśli rozerwie się ten związek, człowiek albo będzie bujał w obłokach (gdy tylko będzie żył wspaniałymi konstrukcjami), albo zatraci się w detalach życia, nie wiedząc, po co w sumie się nimi zajmuje.
***
Wyobraźnia, paradoksalnie, jest pomostem między wielkimi ideami a prozą życia codziennego. W trakcie każdej kontemplacji jednym z kroków ma być wejście w siebie, aby wyciągnąć jakiś pożytek duchowy7. Ściśle rzecz ujmując, posługiwanie się wyobraźnią już jest wejściem w siebie. W tekście oryginalnym pojawia się słowo reflectir – „odbijać, odzwierciedlać coś sobie”. Dokładnie chodzi więc o odwzorowanie w sobie tego, co się kontemplowało. Celem modlitwy nie jest zatrzymanie się na wyobrażeniach Jezusa niewidzialnego, ale uczynienie Go widzialnym w życiu i postawach wierzących. Rozum chce wszystko definiować, czyli poniekąd ograniczać, podpowiada nam ogólne normy postępowania.
Wyobraźnia jest bardziej swobodna, projektuje, dlatego pozwala przekuć ogólne zalecenia na konkretne czyny i działania, przy czym odwzorowanie postaw Jezusa nie oznacza ich kopiowania jak od sztancy. Każdy wierzący, uwzględniając osobistą sytuację, okoliczności i potencjał, musi znaleźć indywidualny sposób naśladowania Chrystusa, czyli miłości do bliźniego. Bez pomocy wyobraźni nie widzi się jednak konkretnego człowieka, lecz tylko ludzkość. Wyobraźnia ubiera nasze słowa, pragnienia i plany w skórę i ciało.
Przypisy
1. J.H. Newman, Logika wiary, Warszawa 1989, s. 88.
2. Tamże, s. 89.
3. Św. Ignacy Loyola, Opowieść Pielgrzyma. Autobiografia, Kraków 2004, 12.
4. Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, Kraków 2002, 314.
5. Tamże, 315.
6. K. Rahner, Betrachtungen zum ignatianischen Exerzitienbuch, München 1965, s. 47 (tłum. własne).
7. Por. Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, dz. cyt., 114.