Obecność Jezusa w sakramentach jest kontynuacją tajemnicy Wcielenia. Ponad dwa tysiące lat temu Odwieczne Słowo Boże stało się ciałem i zamieszkało wśród nas (J 1, 14) i odtąd pozostaje z nami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28, 20). Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki (Hbr 13, 8) jest w zasięgu ręki, dotykalny, namacalny w sakramentach Kościoła.
Dzisiaj wielu, zwłaszcza młodych ludzi stawia pytania: Po co chodzić do Kościoła? Po co sakramenty? Przecież bardziej zbliżam się do Boga w ciszy, samotności, na łonie natury, niż uczestnicząc (najczęściej bezmyślnie) w liturgii? Stwierdzenie to nie jest prawdziwe do końca. To tak, jakbyśmy zadowolili się zapachem kawy, nie kosztując jej. Spotkanie z Jezusem w ciszy, samotności przypomina może wdychanie zapachu, ale nie jest kosztowaniem, smakowaniem. Nadstawiamy wtedy uszy na Jego słowo, ale nie pozwalamy Mu się dotykać, uzdrawiać, przemieniać. Rezygnując z kontaktu bezpośredniego, zadowalamy się namiastką. W ten sposób zamiast zbliżać się do Boga, możemy coraz bardziej od Niego się oddalać.
Życie sakramentalne wymaga systematyczności, statyczności, stałości. Tymczasem jesteśmy zabiegani, przepracowani, z trudem przychodzi nam dostosowanie się do określonych zasad, norm, czasu. Z jednej strony szukamy nowości, oryginalności, świeżości, z drugiej zaś życie bez pewnej regularności nie jest możliwe. Przecież codziennie musimy kłaść się spać i wstawać, jeść, pracować, zaspokajać potrzeby fizjologiczne. Również każdego dnia potrzebujemy pokarmu dla ducha. Jest paradoksem, że troszczymy się nadmiernie o potrzeby cielesne, a pozwalamy, aby duch zamierał, usychał.
Sakramenty nie staną się rutyną, jeśli będziemy unikać skrajności. Jedną z nich jest nadmierne akcentowanie rytuałów. Sakramenty są rytuałami, ale nie one są duszą sakramentów. Głębię stanowi osobowe spotkanie z Jezusem, z Bogiem żywym. Forma jest oprawą wprowadzającą w tajemnice tego spotkania.
Jeśli uczestnictwo w sakramentach nie jest celebracją liturgii, modlitwy i chwały Bożej, przybiera formę liturgii rynku, rytuału pieniądza. Już prorok Jeremiasz, piętnując dwulicowość składających ofiary, wołał: Oto wy na próżno pokładacie ufność w zwodniczych słowach. [… ] Kraść, zabijać, cudzołożyć, przysięgać fałszywie, palić kadzidło Baalowi, chodzić za obcymi bogami, których nie znacie… A potem przychodzicie i stajecie przede Mną w tym domu, nad którym wzywano mojego imienia, i mówicie: „Oto jesteśmy bezpieczni”, by móc nadal popełniać te wszystkie występki (Jr 7, 8-10). Jeremiasz wyrzucał ludowi, że składa ofiary, uczestniczy we wspaniałych ceremoniach i czuje się spokojny, bezpieczny. Tymczasem Bóg mówi: Nie. Jesteście bezpieczni dopiero wtedy, gdy wasze postępowanie jest zgodne z wolą Bożą.
Udział w liturgii, korzystanie z sakramentów powinno pociągać za sobą zmianę mentalności i życia. Korzystanie z sakramentów to nie handel wymienny. Nie można iść do świątyni, a potem nadal kraść, oszukiwać, wykorzystywać innych, oczerniać bliźnich… Nie można być uczciwym w stosunku do Boga, jeśli nie jest się uczciwym w stosunku do bliźniego. Stwórca nie przyjmuje pokłonów ludzi, którzy depczą sprawiedliwość. Mówi przez proroka Izajasza: Przestańcie składania czczych ofiar! […] Nie mogę ścierpieć waszych świąt i uroczystości (Iz 1, 13).
Niektórzy z chrześcijan traktują udział w liturgii i sakramentach jako swoiste alibi. Wydaje im się, że za pomocą modlitw i innych drobnych ofiar można usprawiedliwić fundamentalne złe postępowanie, sprzeczne z wymaganiami sprawiedliwości, uczciwości i miłości bliźniego. Taki rodzaj kultu jest fałszywy. Być może daje chwilowe poczucie spokoju sumienia, ale jest on fałszywy, złudny, w przeciwieństwie do prawdziwego pokoju, który płynie od Boga.
Nasz Pan oczekuje, byśmy nie ograniczali się do rytuałów, ale oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie (J 4, 24). A jest nią cały wymiar życia w Duchu Świętym: życie w prawdzie, miłość podobna do miłości Bożej, uniwersalna, nie mająca względu na osoby, nie dająca się stłumić przez cudzołóstwo, zdradę czy niesprawiedliwość.
Drugą skrajnością jest moralizm. W tym przypadku akcentuje się nadmiernie miłość bliźniego, wszelkie formy zaangażowań i działalności humanitarnej. Owe rozliczne zaangażowania są rzekomo usprawiedliwieniem dla porzucenia regularnej praktyki sakramentalnej. Sakramenty stają się stopniowo elementem tradycji bądź rezygnuje się z nich całkowicie. Duchowość zostaje zastąpiona przez religijność albo tradycję. W łatwy sposób usprawiedliwia się duchowe lenistwo.
Gdy pracowałem duszpastersko w Monachium, celebrowałem czasem Eucharystię w nowo wybudowanym kościele. Był nowoczesny, wyglądem jednak przypominał halę sportową. Miejscowy proboszcz wytłumaczył mi sens tego projektu. Ilość praktykujących katolików każdego roku drastycznie spada. Gdy osiągnie pewne minimum, kościół będzie można tanim kosztem przekształcić w halę sportową. Rytuały religijne zajmą inne – sportowe. Jeżeli liturgia nie odzyska na nowo tajemnicy, głębi i świeżości, nie trzeba będzie długo czekać na opustoszałe świątynie.
Jest znamienne, że papież Benedykt XVI zwrócił uwagę Kościołowi w Niemczech na nadmierną aktywność i zainteresowanie sprawami społecznymi, przy zaniedbaniu głębi, duchowości. Takie niebezpieczeństwo może zagrażać również naszemu życiu duchowemu, gdy zagubimy wymiar świętości, sacrum.
Sakramenty nadają wymiar sacrum (świętość), temu co stanowi profanum (zwyczajność). Nieskończony i Święty Bóg, w którym żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17, 28) dotyka i przemienia to, co ziemskie, materialne, skażone, ograniczone. Dlatego powinniśmy przystępować do nich z zadziwieniem, zdumieniem, dziecięcą otwartością, młodzieńczą fascynacją, a zarazem z zawierzeniem i zaufaniem. Należałoby na całe życie zachować duszę dziecka zachwyconego bliskością Jezusa obecnego w tabernakulum, duszę nowicjusza poruszonego czułością Boga (P. Descouvemont).
Rozważanie pochodzi z książki: „Życie duchowe bez trików i skrótów”, WAM 2018
fot. Pixabay