Przypominam sobie pewną ożywioną dyskusję wspólnotową. Chodziło o to, czy Pan Jezus był mężczyzną przystojnym, wyróżniającym się swym wyglądem zewnętrznym, czy też – na odwrót – był człowiekiem o raczej przeciętnej aparycji. Zwolennicy tej drugiej opcji powoływali się m.in. na słowa z Czwartej Pieśni Sługi Pańskiego: Nie miał on wdzięku ani też blasku, aby [chciano] na niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał (Iz 53, 2).
Zwolennicy koncepcji Jezusa przystojnego zwracali zaś uwagę, że ewangeliczne opowieści wskazują – chociaż nie wprost – iż Jezus nie tylko wyróżniał się tym, co mówił i czynił, ale również swoim zewnętrznym wyglądem i postawą. Miał donośny głos i dość siły fizycznej, aby powywracać stoły kupców w świątyni. W dyskusji padało z obu stron wiele innych argumentów, ale spór nie został rozstrzygnięty.
Sądzę, że w chrześcijańskiej ascezie łatwo można dostrzec nurt, który z pewną podejrzliwością traktuje kategorię piękna z jego podstawowymi aspektami formy-figury i światła. To, co piękne, kojarzy się niekiedy z tym, co zwodnicze, płytkie, pozorne. W konsekwencji oddziela się piękno od dobra i prawdy, podkreślając, że prawda i dobro winny przemawiać same za siebie, a zatem nie potrzebują zewnętrznego piękna, które mogłoby je wręcz zafałszować. Istnieje bowiem obawa, że mogłoby być tak jak w Kwiatach złaCharles`a Baudelaire`a: „Czyż olśnieniu nie starczy, abyś była złudą?/Serce me gardząc prawdą przed pozorem klęknie./Czyś jest obojętnością, głupotą czy nudą,/Maską czy sztychem, witaj! Wielbię cię w twym pięknie”. Sam Jezus gromił faryzeuszy, mówiąc: Podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa (Mt 23, 27). Przez całe wieki na przykład w teologii sakramentów koncentrowano się na godziwości i ważności ich sprawowania. Natomiast postulaty dowartościowania sakramentów od strony piękna i czytelności znaków sakramentalnych były niejednokrotnie lekceważone. Kapłani odprawiający Mszę św. mieli głównie na uwadze to, aby – pod groźbą grzechu ciężkiego – właściwie wykonać wszystkie gesty i wypowiedzieć odpowiednie słowa. Legalizm i moralizm zdawały się wypierać poczucie piękna liturgii, a ostatecznie piękna Dobrej Nowiny.
Z drugiej strony Kościół od początku starał się wyrazić swoją wiarę poprzez piękno sztuki. Niezliczone obrazy, rzeźby, wspaniałe świątynie, poematy i pieśni są tego imponującym dowodem. Wszak to nie kto inny, ale Paweł Apostoł wołał: Jak piękne stopy tych, którzy zwiastują dobrą nowinę (Rz 10, 15). A wiele wieków wcześniej Naród Wybrany usłyszał obietnicę: Pan, Bóg twój, wprowadzi cię do ziemi pięknej… (Pwt 8, 7). Współcześni teolodzy – jak na przykład Hans Urs von Balthasar – dostrzegli piękno jako kategorię teologiczną i podjęli wysiłek budowania teologii piękna lub estetyki teologicznej. Nie chodzi tutaj o zastępowanie etyki estetyką, dobra pięknem, ale o pokazanie istotnego związku pomiędzy tymi różnymi imionami tej samej rzeczywistości. Platon określał piękno jako blask prawdy (splendor veritatis), a św. Augustyn jako blask ładu i porządku (splendor ordinis). Fiodor Dostojewski głosił, że świat będzie zbawiony właśnie przez piękno, bo pięknem jest Chrystus. Simon Weil uważała, że piękno jest dla współczesnego człowieka niemal jedyną drogą do uwierzenia w Boga. Wspomniany von Balthasar podkreślał, że piękno zawsze otacza nieuchwytnym blaskiem oblicze tego, co prawdziwe i dobre.
Z punktu widzenia filozofii klasycznej piękno jest – tak jak dobro, prawda i jedność – kształtem bytu, czyli tego, co w ogóle istnieje. Jest ono przejawem głębi bytu, a zatem przeciwieństwem tego, co powierzchowne i tylko zewnętrzne. Jednak ks. Józef Tischner w swojej refleksji o pięknie nie zakładał żadnej teorii piękna. Wolał wychodzić od konkretnego doświadczenia piękna, które narzuca się nam ze swoją własną oczywistością, nie potrzebującą uzasadnienia. „Piękno staje przed nami jako dar, jako łaska darmo dana. Nie tylko nic nie zapowiada piękna, ale również nic nie jest w stanie zatrzymać piękna przy tym, który się zachwycił. Nie można kupić piękna, mieć go, wziąć w niewolę” – pisze Tischner2. Jego intuicja wprowadza nas w teologiczną perspektywę rozumienia piękna. Z tego bowiem punktu widzenia piękno jest jednym z aspektów łaski Bożej. Greckie słowo charis, tłumaczone w Nowym Testamencie jako „łaska”, oznacza przede wszystkim pewien wdzięk (powab), jaki promieniuje z każdego piękna. Można by powiedzieć, że łaska Boża jest osobowym pięknem Boga, które nas pociąga i umożliwia zjednoczenie z Nim. Jak piękne dzieło sztuki pociąga nas i podnosi niejako ku górze, tak Bóg przez swoją łaskę wyzwala nas i otwiera na nowe obszary rzeczywistości, ku chwale niebieskiej.
Dzięki łasce człowiek zmierza ku oglądaniu „chwały Jahwe”, czyli samego Boga w Jego majestacie i blasku świętości, w Jego pięknie. Owo piękno może być niekiedy porażające, to znaczy niemożliwe do bezpośredniego zobaczenia. Mojżesz, który prosił Boga: Spraw, abym ujrzał Twoją chwałę, w odpowiedzi usłyszał: Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza […] i pozostać przy życiu (Wj 33, 18. 20). Innej, ostatecznej odpowiedzi udzielił Bóg, posyłając swego Syna, do którego – powróćmy do zasygnalizowanej na początku dyskusji – Kościół odnosi słowa psalmu: Tyś najpiękniejszy z synów ludzkich, wdzięk rozlał się na twoich wargach (Ps 45, 3). Paradoksalnie chwała i piękno Boga najpełniej objawiły się w obliczu Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka. Jezus Chrystus nie tylko objawił nam piękno Boga, ale również piękno człowieka. Wydobył je spod szpetoty grzechu, oświetlił i uwypuklił.
Piękno „najpiękniejszego z synów ludzkich” chce się wyrażać w życiu Kościoła, szczególnie w liturgii. Niektórzy – parafrazując Dostojewskiego – twierdzą, że tylko nowa estetyka uratuje Kościół. Przekonują, że nie należy obawiać się estetycznej ekspresji znaków i gestów liturgicznych. Tymczasem można odnieść wrażenie, że zapoczątkowana przez Sobór Watykański II odnowa estetyczno-liturgicznego wymiaru życia Kościoła utknęła w ćwierć drogi, a niekiedy zagubiła się w jakichś ślepych zaułkach. Wciąż stoimy przed zadaniem ocalenia zwyczajów, modlitwy, liturgii, muzyki i sztuki sakralnej czy też instytucji kościelnych od sztuczności jakiejś nowomowy, urzędniczej martwoty i rutyny. Innymi słowy: stoimy przed zadaniem ocalenia Kościoła od brzydoty. Sobór Watykański II przypomniał nam, że Kościół jest święty, a zarazem ciągle potrzebujący oczyszczenia. Owo oczyszczanie dokonuje się poprzez dobro i prawdę, ale także poprzez piękno.
tekst: Dariusz Kowalczyk SJ