Publikujemy kazanie wygłoszone przez o. Józefa Polaka SJ w niedzielę 30 czerwca w Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Nowym Sączu.
„Był on nie tylko kopalnią wiedzy, ale i jednym z najdowcipniejszych i najradośniejszych ludzi jakich poznałem. Taki był do ostatnich dni. Więc jakże to? Czego o tobie Piotrusiu nie wiedzieliśmy?” – pyta Robert Mazurek w Rzeczpospolitej, na ostatniej stronie Plusa Minusa.
Drodzy, dziś pierwsza niedziela po śmierci i pogrzebie ojca Piotra Matejskiego, a to pytanie stawiamy i my we wspólnocie, zapewne stawia je i wielu z was. Samobójstwo o. Piotra zszokowało wielu. Odbieram telefon, dzwoni starszy ksiądz spod Łomży. – „Co oni mówią? Ksiądz się zastrzelił? To nie może być prawda!” A jednak.
Drodzy, Piotra znam ponad 30 lat, odkąd wstąpił do nowicjatu w 1987 r. Rok byliśmy razem w Starej Wsi. Potem gdy dołączył na studia filozoficzne mieszkaliśmy przez dwa lata w jednym domu, Kolegium w Krakowie. Po filozofii nasza formacja przebiegała już odmiennie. On studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, a teologię w Neapolu. Przymierzał się do doktoratu z historii, ale najwyraźniej bardziej mu odpowiadała dydaktyka szkolna niż akademicka. Dlatego ostatecznie z Akademii Ignatianum przeszedł do otwieranej szkoły średniej w Nowym Sączu i tu, w Jezuickim Centrum Edukacji uczył historii 14 lat. Swoją wiedzę poszerzał i pogłębiał wielotorowo. Czytał książki historyczne. Z pasją oglądał programy telewizyjne. Do tego stopnia, że gdy coś ciekawego z historii szło na antenie późno w nocy, to on, który w rzeczach technicznych nie był specjalnie biegły, dobrze wiedział jak zaprogramować nagranie, by nawet rano przed lekcjami to obejrzeć. I do historii miał pamięć. Przekonałem się o tym niejednokrotnie, gdy przy okazji różnych rocznic prosiłem go o wykład na Uniwersytecie Drugiego i Trzeciego Wieku. Nigdy nie odmówił, nawet jeśli do tematu musiał się przygotować. A wykładał konkretnie, kompetentnie, z pasją.
Nie jest tajemnicą, że interesowały go militaria, zwłaszcza broń („historyczny i militarystyczny bzik nigdy go nie opuścił” – pisze red. Mazurek). Należał do klubu strzeleckiego. Legalnie posiadał zarówno broń krótką, jak i długą. Jeździł na zawody, niektóre wygrywał, albo był w czołówce. Rękę miał wprawną. Sam nieraz żartowałem: Piotr, z takim okiem nie ciągnie Cię do łowiectwa? Zapisał byś się do koła, upolował byś, to choćby na festyn coś byśmy z tego mieli. Zawsze się na to mocno krzywił. – Nie, mówił. Zabijanie? To nie dla mnie. Trafiać – tak. Zabijać absolutnie nie chciał.
Piotr celny był też w ripostach. Pamiętam niejeden błysk inteligencji, choćby przy stole w refektarzu, gdy nieraz z siebie żartowaliśmy nawzajem. Wiedzą o tym też ci z Was, którym zdarzyło się być na odprawianej przez niego Mszy niedzielnej o 10.30. Dialogi, gdy kończyłem ogłoszenia a on coś jeszcze dopowiadał, nigdy nie były planowane, czy przygotowywane. Rodziły się i cieszyły na miejscu. Taki był. Z nutą autoironii i dystansu do siebie.
Nieco po linii utrwalania historii prowadził redakcję naszej części Bethanii, pisma jezuickich parafii w Nowym Sączu. Pisał też Diariusz z życia wspólnoty, czyli historię naszego domu. Zwięźle, ważniejsze fakty. Normalnie robi się to w miarę regularnie, na bieżąco, wszak pamięć jest ulotna. Okazuje się, że ostatni pełny wpis nosi datę 4 maja, sobota. Co takiego stało się 4 maja? To dzień pogrzebu o. Kazimierza Michulca. Znali się. Razem z nim i z o. Robakiem współtworzyli tę szkołę, najpierw liceum, potem gimnazjum akademickie. Był tu u jej początków. Piotr z następnej niedzieli zostawił tylko jedno zdanie i pisanie przerwał. Nic więcej, od 5 maja.
W ostatnich tygodniach skarżył się na serce. Migotanie, duszności. Był na gruntownych badaniach, które, jak mówił, niewiele wykazały. Ale czuł się słabo. Odwołał wakacyjny wyjazd z siostrą. Przesunął wakacje na późniejszy termin, by pobyć z jej rodziną jak wrócą. Czyli plany jeszcze miał. Chciał wrócić przed odpustem Matki Bożej w sierpniu.
Co się stało, że zdecydował się na tak dramatyczne rozwiązanie? On, ksiądz, jezuita? Nie mam pewnej odpowiedzi. List, który do mnie zostawił jest w prokuraturze. W moim rozumieniu o. Piotra przerosła choroba, a może nawet nie tyle ona sama, co jego przeżywanie tej choroby. Przejmował się sobą chyba nawet za dużo. Urwany Diariusz pokazuje, że śmiercią o. Michulca też się przejął. I musiało to być głębokie przejęcie.
Jak to się stało, że myśmy tego nie widzieli? Nie wpadli na to, że to może być nie tyle serce, co forma depresji, która się pogłębia? Piotr umiejętnie maskował słabość żartem. Nie otwierał się, nie zwierzał. Trzymał to w sobie, aż podjął dramatyczną decyzję. Podjął i wykonał. Nie bał się sądu Bożego? Pewnie się bał. Zadbał, by intencje mszalne, które miał przyjęte u siebie, były odprawione. Mało tego, zostawił nawet osiem intencji za samego siebie. A jednak się zabił. Niezgłębiona tajemnica kruchości ludzkiej psychiki!
Drodzy, katechizm katolicki mówi wprost, że „każdy jest odpowiedzialny przed Bogiem za swoje życie, które od Niego otrzymał. Bóg pozostaje najwyższym Panem życia. Jesteśmy obowiązani przyjąć je z wdzięcznością i chronić je ze względu na Jego cześć i dla zbawienia naszych dusz. Jesteśmy zarządcami, a nie właścicielami życia…Nie rozporządzamy nim.
Dalej katechizm uczy, że „samobójstwo zaprzecza naturalnemu dążeniu człowieka do zachowania i przedłużenia swojego życia. Pozostaje ono w sprzeczności z należytą miłością siebie. Jest także zniewagą miłości bliźniego … i sprzeciwia się miłości Boga. Samobójstwo popełnione z zamiarem dania „przykładu”, nabiera ciężaru zgorszenia, a współdziałanie w samobójstwie jest sprzeczne z prawem moralnym”. Ale w katechizmie znajdujemy też inne zdanie. Cytuję: „Ciężkie zaburzenia psychiczne, strach lub poważna obawa przed próbą, cierpieniem lub torturami mogą zmniejszyć odpowiedzialność samobójcy”.
Dlatego katechizm mówi, że „Nie powinno się tracić nadziei dotyczącej wiecznego zbawienia osób, które odebrały sobie życie. Bóg, w sobie wiadomy sposób, może dać im możliwość zbawiennego żalu. Kościół modli się za ludzi, którzy odebrali sobie życie”. My modlimy się za ojca Piotra.
Osobiście nutę nadziei znajduję w dzisiejszej ewangelii. Samarytanie nie przyjęli Jezusa, choć chciał się u nich zatrzymać. Uczniowie Jakub i Jan mieli rozwiązanie gotowe: «Panie, czy chcesz, byśmy powiedzieli: Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich?» Lecz On, odwróciwszy się, zgromił ich.” Jezus nie chciał ich zguby, mimo, że się od Niego odwrócili!
Modlimy się za ojca Piotra. Przy pogrzebie zamówiono za niego 190 Mszy, w tym dwie Gregorianki.
Panie Jezu, który nie potępiłeś Samarytan, przebacz mu i przyjmij do Siebie. A nam powstrzymuj sądy, gdy w gorliwości mamy rozwiązania gotowe. Powstrzymuj nam sądy. To daj Boże mi i wam. Amen.
Józef Polak SJ