José Ignacio González Faus SJ w kolejnym numerze serii wydawniczej Ośrodka Studiów „Cristianisme i Justicia” z grudnia 2020, komentuje artykuł byłego dyrektora programów WHO – Germána Velásqueza. Poniżej przedstawiamy jego polski przekład zachęcając do lektury. Jest wyjątkowo inspirujący.

Ignacy Loyola i COVID-19

W kwietniowym wydaniu Le Monde Diplomatique, w wersji hiszpańskojęzycznej, pojawił się artykuł porównujący koronawirusa … do Ćwiczeń Duchowych Ignacego Loyoli. Autor nie jest jezuitą, lecz byłym dyrektorem programów zdrowotnych realizowanych przez WHO i obecnie członkiem komisji odpowiedzialnej za politykę zdrowotną w centralno-wschodnich dzielnicach Genewy. Zajmowanie się tematyką Ćwiczeń w piśmie, które jest tak poważne i tak świeckie, wielce zaskakuje w dobie pandemii.

Mówiąc precyzyjniej, autor porównuje kryzys związany z COVID-19 do „pierwszego tygodnia” ćwiczeń ignacjańskich. Pierwszy tydzień jest najtrudniejszy, prowadzi grzesznika do uświadomienia sobie nie tylko własnej grzeszności, ale także zła zalewającego świat i historię, w pewien sposób przytłaczającego nas.

Autor wyjaśnia, że pierwszy tydzień Ćwiczeń nie jest czasem podejmowania decyzji, ale raczej momentem uświadomienia sobie sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Konieczny jest dłuższy czas, by przyswoić sobie wartości, ideały i modele życia i potem poświęcić jakieś dwa dni na „rozeznawanie motywacji”, by wreszcie być zdolnym do podjęcia decyzji, niemalże pod koniec odprawianych Ćwiczeń.

Zestawiając naszą sytuację pandemii z pierwszym tygodniem Ćwiczeń, autor wzywa nas do uświadomienia sobie modelu rozwoju, jaki do tej pory wypracowaliśmy. A polega on na tym, że „to na czym ja zyskam, ty stracisz” i na tym że „bardziej liczy się piłkarz niż pielęgniarz oraz ważniejsze jest produkowanie broni niż budowanie szpitali”, a także na „sprawiedliwości rozumianej jako bronienie własności prywatnej za wszelką cenę” a nie na „odpowiednim traktowaniu istot ludzkich i dostępnych zasobów”.

Te grzeszne pryncypia są potem wcielane w życie tu i tam. „We Włoszech, w przeciągu mniej niż dekady, od 2010 do 2016, zniknęło 70 000 łóżek szpitalnych, 175 szpitali zamknięto i liczba lokalnych niezależnych poradni zdrowia zmniejszyła się z 642 w roku 1980 do 101”.

Przytaczane w artykule liczby nie są wyjątkiem. Są jedynie przykładem. W Wielkiej Brytanii rezerwy dla rodzin zostały zmniejszone o 40%, w latach 2012-2018 lokalne wydatki publiczne spadły o 32% na terenach najbiedniejszych ale tylko o 16% w najbogatszych obszarach. Ubóstwo wśród dzieci wzrosło w latach 2012-2018 z 28% do 31%. We Francji liczby wskazują podobną tendencję. W Hiszpanii natomiast wielu pracowników zdrowia musiało wyemigrować w związku z reformą prawa pracy (ciekawe, że wielu z nich do Wielkiej Brytanii) i teraz odczuwamy ich brak. W całej Europie kryzys ekonomiczny roku 2008 został rozwiązany poprzez oszczędzanie na ludziach biednych i wprowadzanie ułatwień dla banków.

Te dane, które można by mnożyć, nie są jeszcze rzeczą najgorszą. Wracając do komentowanego przeze mnie artykułu, w roku 2011 WHO opublikowała dokument, w którym wskazała na „ciągle istniejące ryzyko wywołania pandemii grypy o wysoce niszczycielskich konsekwencjach zdrowotnych, ekonomicznych i społecznych”. W raporcie z 2019 roku, przygotowanym przez Bank Światowy, mówi się o „bardzo realnym zagrożeniu pandemią wywołaną śmiertelnym patogenem atakującym układ oddechowy i szybko ewoluującym, który mógłby zniszczyć 5% światowej populacji.

Trudno zrozumieć dlaczego nasze media (zwykle tak bardzo krytyczne) milczały o tych danych. Niestety wiemy dlaczego nasze służby zdrowia i instytucje farmaceutyczne również nic nie robiły. Wyjaśnił to Noam Chomsky w wywiadzie udzielonym w Il Manifesto (z 12 marca 2018): uniknięcie epidemii nie przynosi żadnych korzyści. Z drugiej strony, gdy epidemia już wybucha, przygotowywanie szczepionek i leków to ogromne źródło zysku.

To są dane, do jakich mamy dostęp. Wracając do „pierwszego tygodnia” Ćwiczeń ignacjańskich, kwestią jest teraz uznanie naszego grzechu, doświadczenie głębokiej skruchy i szukanie przebaczenia rozbudzając w sobie wolę lepszego postępowania. Jak czytamy w artykule, który komentuję: „Ważne jest nie tyle to, że przezwyciężymy kryzys, ale to, że dokonamy zmiany, która sprawi, że nigdy już nie powrócimy na drogę jaką szliśmy wcześniej. Bo jeśli wrócimy do tego samego, co doprowadziło nas do pandemii, to ryzykujemy, że spadnie na nas koleje nieszczęście.

Bardzo dobrze, ale… Gdy w 2008 roku wybuchł kryzys, prezydent Sarkozy mówił o konieczności „odrodzenia kapitalizmu” i to „odrodzenie” znaczyło w rezultacie „umocnienie”. Nowy prezydent Macron mówił o „zakwestionowaniu naszego modelu rozwoju” i możemy się obawiać, że to „zakwestionowanie” będzie w rezultacie znaczyło „nabranie pewności, że nie ma lepszego”.

Bez uświadomienia sobie grzechu i bez pokuty, najlepiej zapomnieć o Ćwiczeniach i, jak niektórzy socjolodzy by powiedzieli, „dalej pogodnie bawić się na pokładzie Titanica”. I gdy rozbijemy się później o górę lodową, nie myślmy, że to „piekło” jest karą jakiejś nadprzyrodzonej Siły czy wszechmogącego Sędziego, ale raczej, że nie tylko na to zasłużyliśmy, ale sami to sobie wypracowaliśmy krok po kroku.

Jeśli wolno mi dodać biblijną „jotę” do tego, co napisał autor w Le Monde Diplomatique, św. Ignacy chce, abyśmy weszli w pierwszy tydzień z przekonaniem, że „po coś żyjemy” i że ten cel naszego życia powinien uczynić nas „obojętnymi” wobec wszystkiego, co tym celem nie jest. Dzisiaj określenie „obojętny” nie brzmi właściwie ponieważ rozumiemy je zwykle jako brak zainteresowania czymkolwiek, jako nie liczenie się z niczym. Należy więc podkreślić, że ignacjańska obojętność zakłada postawienie wszystkiego na jedno, na to, po co żyję.

Jeśli więc cel naszego życia jest autentyczny, obojętność staje się wolnością, tak świętym słowem i tak bardzo upragnionym celem. Jeśli celem mojego życia są pieniądze, to będę obojętny w obliczu wszelkich chorób, głodu i biedy, która mnie otacza (jakkolwiek, dałbym jako jałmużnę odrobinę z tego, co mi zbywa). Ale jeśli celem mojego życia są moi bracia i siostry, to będzie mi obojętne (używając ignacjańskiego języka) czy będę żył jako „bogaty czy ubogi, w zaszczytach czy w poniżeniu…” I w tym jest najprawdziwsza i największa wolność.

Oto więc to, co – nie wiem dlaczego – nazywane jest „matką Baranka”. Albo jeśli wolimy wyrażenie jeszcze mniej zrozumiałe, to możemy zacytować słowa łacińskiego poety: „Hic Rhodus, hic salta” (Ezop).

José Ignacio González Faus SJ

Artykuł na prawach domeny publicznej; tłumaczył Wojciech Żmudziński SJ. 

Zdjęcie autorstwa Anna Shvets z Pexels