W czasie dzisiejszych rozważań pasyjnych będziemy kontemplować śmierć Jezusa na krzyżu. My już właściwie przyzwyczailiśmy się do krzyża. Krzyż był znakiem cierpienia i zbawienia, a my zrobiliśmy z niego ozdobę. Mamy wiele pięknych emblematów w postaci krzyża. Kiedyś oglądałem program w telewizji niemieckiej. Trwała dyskusja na temat usuwania krzyży ze szkół. Pani biskup z Kościoła protestanckiego powiedziała: Po co usuwać. Przecież krzyż ma wymiar piękna, estetyki. I pokazała swój krzyż wybijany drogimi kamieniami.

Dla niektórych krzyż stał się ozdobą. Zatraciliśmy natomiast przerażenie, które wywołuje hańbiąca egzekucja czy gwałtowna śmierć. Może dobrze, że w ostatnim czasie przypomniał nam to Mel Gibson w swoim filmie Pasja.

Śmierć Jezusa, tak po ludzku, nie jest chwalebną, ani nadzwyczajną. Śmierć Jezusa jest raczej śmiercią dramatyczną, bez aureoli i pokoju. Jezus niejako wpada w otchłań ludzkiej złości, która Go pochłania. Ciemności nienawiści, okrucieństwa, bluźnierstwa, fałszu, gwałtu zdają się triumfować wokół krzyża, zasłaniając światło i miłość Boga.

Ewangeliści piszą o, nieporozumieniu, jakie towarzyszyło śmierci Jezusa. Świadkowie sądzą, że Jezus woła Eliasza i podają Mu gąbkę z octem. Robi się małe zamieszanie. Nie ma pokazu wielkości, nie ma tłumów zatopionych w modlitwie.

Do tych zewnętrznych trudności dołączają się największe, jakie można sobie wyobrazić i przeżyć: ciemności samotności i opuszczenia przez Boga: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Te słowa, które  wypowiada umierający Jezus świadczą o dotknięciu granic ludzkiej rozpaczy.

Wielcy mistycy przeżywali je często jako największą próbę życiową. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus przeżywała na końcu swego krótkiego życia nie tylko agonię ciała i umysłu, ale także agonię serca. Czuła się całkowicie opuszczona, nie mając nawet świadomości, czy wierzy w Boga. Nic nie wiem – powiedziała wtedy – wiem tylko, że kocham. Wspomina również, że gdy przeżywała podobne stany cierpienia wpatrywała się w figurę Matki Bożej i prosiła Maryję o pomoc: Och jakże gorąco się do Niej modliłam, ale to czysta agonia bez pocieszenia.[…]  Nigdy nie przypuszczałam, że można tyle cierpieć. Nigdy!

Jezus na krzyżu doświadcza oddzielenia od Boga, które Hans Urs von Balthazar nazywa doświadczeniem potępienia. W samotności i opuszczeniu przez Boga, Jezus jako Człowiek, przeżywa również swoją śmierć w ludzkim wymiarze – jako zniszczenie marzeń, nadziei, ludzkich relacji, przyjaźni i wszystkich możliwości, jakie daje ludzkie życie.

Jest takie opowiadanie Ivo Andricia o franciszkanach pracujących w Bośni. Andric pisze m.in. o jednym franciszkaninie, który zostaje wezwany do rozbójnika-chrześcijanina. Zamordował on wielu ludzi i w obliczu śmierci chce się pojednać z Bogiem. Gdy franciszkanin mówi o piekle, o śmierci, rozbójnik nie reaguje. W pewnym jednak momencie kieruje wzrok na zakonnika, co ten odbiera jako skruchę i udziela rozgrzeszenia. Wychodzi z jaskini niezmiernie zadowolony z siebie, myśląc, że uratował człowieka. Później dowiaduje się, że zmarł, ukrzyżowany nad przepaścią. Wtedy zwraca się do Boga z wyrzutem: Panie, dlaczego tak umarł? Przecież dałem mu rozgrzeszenie, czy nie mógł umrzeć spokojniej?

Fiodor Dostojewski w powieści Bracia Karamazow opisuje śmierć wielkiego Starca Zosimy. Wszyscy spodziewają się czegoś wyjątkowego, jakiegoś budującego przeżycia, misterium. Tymczasem po jego śmierci pozostał tylko przykry zapach, zwykły odór.  

Wydaje się, że te historie dobrze obrazują nasze marzenia o śmierci. Chcemy śmierci spokojnej, pogodnej z poddaniem się woli Bożej. A tymczasem śmierć może być tajemnicza, nieprzewidywalna. Przychodzi z zewnątrz i niweczy wszystkie nasze życzenia i wyobrażenia. Śmierć Jezusa jest wyrazem takiej nieprzewidywalności. Po ludzku jest to śmierć, jakiej byśmy nie pragnęli. Jezus również miał świadomość, że Jego śmierć będzie trudna, bał się Jej. W Ogrodzie Oliwnym prosił Ojca, by Go ominęła.

Ostatecznie jednak Jezus przyjął śmierć jako posłuszeństwo Ojcu i z miłości do swego Ojca a także z miłości do człowieka. Poprzez swoją śmierć Jezus oddał cześć Bogu Ojcu. Śmierć Jezusa była w wymiarze duchowym śmiercią najpiękniejszą, ponieważ była śmiercią w całkowitym zaufaniu Bogu Ojcu i całkowitym pojednaniu z ludźmi.

Zobaczmy, w jaki sposób umiera Jezus. Jezus umiera w cierpieniach. Jednak znosi cierpienie w milczeniu, cierpliwości. My cierpimy ze względu na siebie. Jezus cierpi dla nas i ze względu na nas. Bóg nie przygląda się nieporuszony, jak uginamy się pod swoim cierpieniem, lecz cierpi z nami i w nas.

Stefan Kiechle SJ pisze: Bóg nie pragnie śmierci krzyżowej dla swojego Syna. Byłby okrutnym despotą, gdyby żądał męczarni Syna z pragnienia zemsty czy sadyzmu, lub jako ekspiacji za grzechy. Tak naprawdę Ojciec nie chce tego krzyża, ale musi go akceptować wbrew własnej woli. Cierpi razem ze swoim Synem, tak jak cierpi ojciec widzący cierpiącego syna. Ojciec mógłby użyć swojej mocy i odrzucić krzyż. Traktuje jednak poważnie wolność ludzi i respektuje siłę, którą obdarzył ludzi. Ojciec pozostawia Jezusa w bezsilności. Jezus akceptuje tę bezsilność. Poprzez nią właśnie zwycięży zło.

Posłuchajmy jeszcze proroka Izajasza: Nie miał On wdzięku, ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic (Iz 53, 2n). Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust. swoich. Jak Baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich? Po udręce i sądzie został usunięty, a kto się przejmuje Jego losem? (Iz 53, 7n).

Jeden z mistyków Henryk Suzo pisze: Nic nie jest bardziej bolesne od cierpienia, nic bardziej radosnego od tego, że już cierpiałem. Cierpienie – to krótki ból i długa, wielka miłość.

Jezus umierając, modli się. Nie jest Człowiekiem, który opuszczony przez Boga i ludzi umiera w rozpaczy. Ale właśnie w takich chwilach zwraca się do Ojca z modlitwą i wołaniem na ustach i w sercu: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Ps 31). Ostatnie słowa Jezusa są prostą, przepiękną modlitwą, wyrażającą całkowite i głębokie zaufanie Ojcu. Jezus nie modli się jednak o ocalenie życia. On w pełni akceptuje śmierć. Do tego stopnia, że setnik, który asystował przy śmierci wielu skazanych, przy śmierci Jezusa zawołał: Prawdziwie ten człowiek był Synem Bożym.

Jezus umiera w całkowitym pojednaniu z ludźmi. Co więcej, modli się za swoich prześladowców: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. W czasie najboleśniejszych chwil, w największym cierpieniu, Jezus nie myśli o sobie. Myśli o Ojcu, o swoich najbliższych, o tych, za których cierpi.

Tą modlitwą Jezus ogarnia wszystkich, którzy mieli bezpośredni i pośredni udział w Jego cierpieniu i śmierci.  Modlitwa Jezusa na krzyżu jest modlitwą za nas. W chwili swojej śmierci i agonii Jezus modli się za nas. My także często nie wiemy, co czynimy. Zauważmy jak często buntujemy się w życiu przeciwko Bogu i Jego woli, ranimy naszych bliźnich, często tych najbliższych, rozbudzamy najniższe zmysłowe instynkty i pożądania. I chociaż nie mamy złej woli i kierujemy się nieuświadomionymi odruchami i impulsami, to jednak ranimy i poszerzamy krąg zła w świecie. Jesteśmy ranieni przez innych i sami w podobny sposób ranimy – naszymi słowami, osądami, czynami itd.

Śmierć Jezusa na krzyżu uświadamia ten krąg wzajemnych zranień i woła o  ducha przebaczenia i miłosierdzia.

Męka i śmierć Jezusa jest też doskonałym wypełnieniem woli Ojca i otoczeniem Go chwałą. Co to oznacza, wyjaśnił Jezus w Wieczerniku: Ojcze, Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania (J 17, 4).

Św. Jan w swojej Ewangelii ukazuje Jezusa jako Króla. Jezus przed Piłatem, Herodem, Wysoką Radą, wobec drwiących z Niego i prześladujących Go, a także na krzyżu; Jezus w purpurowym płaszczu i koronie cierniowej jest Królem, cichym Barankiem, który gładzi grzechy świata. Jezus zbawia świat poprzez miłość do Ojca i do nas, a także poprzez wynikające z tej miłości posłuszeństwo Ojcu.

Być może się nam nieraz wydaje, że bycie Bogiem oznacza wyjście poza krąg posłuszeństwa, by móc czynić cokolwiek. Jednak w relacjach opartych na miłości jest przeciwnie. Osoby kochające wsłuchują się w siebie, by móc nawzajem spełniać swoje pragnienia. I tak jest również w Trójcy Świętej. Osoby Trójcy Świętej wsłuchują się w siebie, by spełniać wzajemnie swoje oczekiwania. Jezus całe ziemskie życie wschłuchiwał się w Ojca i był Mu posłuszny.

Warto jeszcze zaznaczyć, że męka i śmierć Jezusa były dopełnieniem całego Jego życia i przepowiadania. Jezus w całym swoim życiu był konsekwentny i głosił wolę Boga Ojca. Nie stosował żadnych kompromisów, dwuznaczności czy półśrodków, jak np. Piłat. Był człowiekiem całkowicie wolnym wobec wszelkich osób, relacji, układów, itd. Jezus żył i głosił prawdę absolutną. I ta prawda, niewygodna dla niektórych grup społecznych, doprowadziła Go do śmierci. Śmierć Jezusa jest konsekwencją Jego życia i przepowiadania.

Czasem wydaje nam się, że Jezus mógł żyć w innym czasie. Może wtedy nie musiałby umrzeć w taki sposób. Może nie,.. a może tak. Czy gdyby żył dzisiaj i był niewygodny dla wielkich tego świata, nie znaleźliby środków, aby Go w sposób wyrafinowany wyeliminować ze świata żywych?

Śmierć Jezusa jest ofiarą najdoskonalszą, która ma wymiar zbawczy. Słowa Jezusa z krzyża: Wykonało się, świadczą o ostatecznym zwycięstwie. Zmartwychwstanie Jezusa jest przekroczeniem granicy cierpienia, zła, śmierci, jest zwycięstwem nad złem i śmiercią. Od chwili śmierci i zmartwychwstania Jezusa nie patrzymy już na śmierć jako na klęskę, ale jak na zwycięstwo. Gdzież jest o śmierci, twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień? – pyta św. Paweł i odpowiada: Zwycięstwo pochłonęło śmierć (1Kor, 15, 54n).

Gdy (szczególnie w Wielki Piątek) adorujemy krzyż, to uświadamiamy sobie, że i my przez mękę i krzyż do chwały zmartwychwstania będziemy doprowadzeni – jak to wyznajemy w modlitwie Anioł Pański.

Nabieramy ufności, nadziei, że krzyż i śmierć jest środkiem, a nie celem. Ale środkiem koniecznym do zmartwychwstania. By zmartwychwstać, trzeba najpierw obumrzeć, jak ziarno rzucone w ziemię: Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity (J 12, 24).

Pewność zmartwychwstania w Jezusie powinna być źródłem naszej codziennej radości, nadziei i siły do dźwigania naszego krzyża, do podejmowania naszej drogi krzyżowej. Jeżeli idziemy swoją drogą krzyżową z Jezusem, a nie samotnie dźwigamy swój krzyż, to możemy być pewni, że i nas dotyczą słowa, które Jezus wypowiedział do łotra na krzyżu: Dziś ze mną będziesz w raju.

Możemy być pewni, że przez ten ostatni etap życia na ziemi przeprowadzi nas Maryja, którą przecież prosimy codziennie: Módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

fot. Pixabay