Znany wielu ks. Andrzej Draguła pyta się, dlaczego spada liczba uczestników nabożeństw majowych. (Pewnie w różnych regionach Polski ta liczebność przedstawia się rozmaicie, ale generalnie jest spadek). I odpowiada, że może trzeba pogłębić maryjność w naszym rodzimym katolicyzmie. Tak, zgadzam się. Maryjność w polskim katolicyzmie wciąż bardzo odbiega od tego, co czytamy w „Lumen gentium” Soboru Watykańskiego II o roli Maryi w Kościele i w zbawieniu.

To jest moja osobista teza, z pewnością niezbyt popularna, ale uważam, że chrześcijaństwo (katolicyzm) bardzo ucierpiał i cierpi na połączeniu z polskością i Narodem. Chrześcijaństwo nie jest narodowe, lecz katolickie czyli powszechne dla ludzi z wszystkich narodów. Podobnie jest z Maryja. Ona jest Matka wszystkich uczniów Chrystusa. Nie chodzi o to, by zerwać relacje między polskością a wiarą, bo rolą chrześcijaństwa jest to, by tworzyć kulturę, przenikać relacje, zmieniać ten świat. Zastanawiam się, czy u nas często nie bywa na odwrót. Polskość, dobro Narodu, próbuje w dużej mierze przetwarzać i dostosowywać chrześcijaństwo do swoich potrzeb. Pytanie, czy zawsze chodzi tutaj o zbawienie, o zmianę serc tak jak widzi to Jezus, czy tylko o doczesne powodzenie, ochronę przed wrogami, o wszelkie „przywileje” w duchu religijności plemiennej. Mnie się wydaje, że to najpierw wymaga oczyszczenia, bo Maryja jest istotną „częścią” chrześcijaństwa. Czy jednak takie oczyszczenie jest możliwe? Nie wiem. Nie jestem pewien.

Natomiast mamy w Kościele taką tendencję ( w kulturze w pewnych sferach też), by to, co czasowe czynić wiecznym. Odpowiada to jakoś naszej potrzebie stabilizacji, oparcia, zakorzenienia w czymś niezmiennym. To samo dotyczy np. nabożeństw majowych. Zapominamy, że to jest tylko pewna forma pobożności, modlitwy, która może być czasowa. Niemniej, wydaje się, że jak raz coś w Kościele powstało, to musi trwać wiecznie. Nie musi. I jeszcze jest trudność w rozróżnianiu co powinno pozostać niezmienne (czy w ogóle coś takiego istnieje na ziemi?) a co podlega zmianom. Czasem zapominamy, że żyjemy w czasie, że wszystko jest ciągle stwarzane, że jedne rzeczy przemijają i obumierają, drugie się rodzą, albo mają się narodzić. Niełatwo zdefiniować, wytyczyć tę granicę. Niełatwo dobrze opisać relację między wiecznością a tym, co czasowe i materialne. Ciągle z tym mamy problem. I chyba tak musi być.

Przecież ktoś kiedyś wymyślił nabożeństwa majowe. I niewątpliwie były one odpowiedzią na potrzebę. Chociażby taką, że na wsiach i małych miastach ludzie zbierali się przy krzyżach i kapliczkach, by śpiewać litanię, bo było daleko do kościoła albo po prostu była to też forma spotkania, jakiejś wspólnoty. Gdzieniegdzie jeszcze to się dzieje, ale dla młodego pokolenia już mało jest atrakcyjne. Z różnych powodów.

Wydaje się, że wezwania litanii są zrozumiałe dla wszystkich, a często nie są. Po drugie, wykonanie. Czasem tak są śpiewane te litanie jakbyśmy byli na pogrzebie albo jakby wszyscy zaraz mieli wpaść do grobu. Taka forma modlitwy często była „uzupełnieniem” dla pacierza i niedzielnej mszy świętej. Do tego dla większości sprowadzała się „duchowość”, życie modlitwy. Modlitwy odmawiane. Nie są złe, ale może dzisiaj już dla wielu niewystarczające. Nie uczyliśmy przez całe wieki głębszej modlitwy. I jakoś się kręciło. I nie twierdzą, ze dawniej ludzie nie modlili się z wiarą. A teraz powoli coraz większa grupa ludzi, także młodych, szuka głębszej modlitwy. Poza tym, masowość Kościoła i uśrednianie spowodowało potrzebę tworzenia prostszych form modlitwy wspólnotowej, bo kto i jak miał uczyć te tłumy czegoś więcej?

Wydaje mi się, że podobny problem mamy z mszą świętą. Trzeba powiedzieć otwarcie, że z punktu widzenia otaczającej nas kultury, wielości bodźców, ery smartfonu, tik-toka, szybkich reakcji, msza święta jest nudna. I taka moim zdaniem ma być. W sensie, że ciągle to samo, że niewiele się zmienia. Ale żeby zauważyć w tym sens i głębię, musi być wcześniejsze doświadczenie żywego Boga. Ono jest nieco inne niż to, czego doświadczamy online i w wielu codziennych interakcjach.

Jeśli ktoś kiedyś wymyślił różaniec, nabożeństwo majowe, Drogę Krzyżową, Gorzkie Żale itd, to nie znaczy, że te formy mają takie pozostać do końca świata. Czy się zastanawiamy, co można stworzyć dzisiaj, aby dotrzeć do osób, które wzrastają w innej kulturze i społeczeństwie? Ale forma jednak jest wtórna. Co robimy, by nabożeństwa i pobożność maryjna czy inna wyrażała głębię doświadczenia wiary, by nie była „odklepaniem”, zaliczeniem nabożeństwa, by była formą spotkania, a nie wyrazem religijności naturalnej, której dużo w naszym katolicyzmie?

Jest takie mnóstwo pytań, na które wciąż nie mamy odpowiedzi.

Dariusz Piórkowski SJ / Facebook, 4/05/2024

Komentarz ks. Andrzeja Draguły:

To jest bardzo ważna uwaga o historyczności form dewocyjnych. Był Kościół przed różańcem, może być i po. Nabożeństwo do SPJ zawdzięczamy XIX wiekowi, może wiek XXI zaproponuje nowe. Były charyzmaty, które się wyczerpały, powstają nowe. To wszystko jasne. Co nie znaczy, że nie należy analizować, dlaczego takie zmiany się dokonują.