Chrześcijaństwo długi czas było kontestowane w starożytnym świecie, a przez to żywa była w Kościele tradycja Chrystusowego krzyża, przeżywana ciągle na nowo, stawiając czoło kolejnym aktom gwałtu i falom prześladowań. Chrześcijanie ścigani byli po całym Cesarstwie Rzymskim, a więc po całym ówczesnym świecie. Zmieniło się wszystko wraz z edyktem Konstantyna, kiedy religia chrześcijańska mogła wyjść z katakumb, a za noszenie krzyża publicznie nie groziła już kara.

Krzyż Chrystusa stał się widoczny w każdym publicznym miejscu i prywatnie każdy go nosił jako znak wiary. Błyszczał na każdej zbroi i zdobił każdą chrześcijańską pierś, ale czy Mistrzowi o taki Kościół chodziło, pełen świeckiej potęgi i świeckiego splendoru? Oczywiście, nie wszyscy i nie w równym stopniu ulegli pokusie głoszenia apoteozy świeckiej władzy, ozdobionej krzyżem Chrystusa. Było też, trzeba to przyznać, dużo autentycznej świętości, jednak nie da się też zaprzeczyć, że wiele zła wynikło z dwuznacznego sojuszu tronu i ołtarza.

Nie oskarżajmy jednak innych. Sami przyznajmy się do tego, że co innego znaczy eksponować krzyż Chrystusa i chlubić się nim jako wyznaniem wiary, a czym innym jest wziąć ten krzyż na plecy, wtedy gdy on się rzeczywiście pojawi. Nie jesteśmy lepsi od Piotra, który się zaklinał, że nie opuści Jezusa w chwili próby i raczej śmierć wybierze razem ze swoim Mistrzem, aniżeli się Go kiedykolwiek zaprze i zapłakał gorzko jeszcze tej samej nocy, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że tak szybko złamał swoje przyrzeczenie.

Gdy mu Chrystus spojrzał w oczy, obudził się wtedy z koszmarnego horroru, ale było już za późno, aby móc cokolwiek zrobić, nawet gdyby wróciła mu jego dawna odwaga. Piotr gorzko tylko zapłakał i odszedł ze spuszczoną głową oraz żalem w duszy wiedząc, że pewnie już nigdy się nie powtórzy okazja, żeby mógł spojrzeć w miłosierne oczy Pana. Nie tylko fizycznie będzie to już niemożliwe, ale moralnie nie będzie do tego zdolny, z racji swojej zdrady.

Zmartwychwstały Chrystus zadziwił jednak apostołów i nas zadziwia nieustannie. Wyznaczył w Galilei spotkanie swoim BRACIOM ! Tak ich nazwał, w tym oczywiście również Piotra. Piotr nie wahał się ani chwili i kiedy tylko usłyszał od Jana, ze „to jest Pan”, skoczył prosto z łodzi do wody, nagi, nie czekając aż dobiją do brzegu inni, wraz z łodzią i rybami. Chciał być jak najszybciej u stóp Chrystusa, by tam, nagi i milczący, narodzić się na nowo.

Razem z innymi, wspólnie z Chrystusem, odbyli wspólny posiłek, podczas którego trzykrotnie powiedział uroczyście: „Ty wiesz Panie, że Cię kocham” i na tej podstawie, Pan przekazał mu również trzykrotnie pod opiekę swoją świętą schedę, czyli Kościół: „paś owce Moje”. Na koniec Piotr usłyszał od Chrystusa: „pójdź za Mną”, aby już nie było żadnej wątpliwości, że został w pełni przywrócony nie tylko do pełnienia misji pasterza, ale i do roli przyjaciela.

Nie znaczy to jednak, że nowe powołanie anulowało krzyż Chrystusa. Prawdziwa przyjaźń nie zapomina faktów, ale traktuje je jako wezwanie do tym większej życzliwości i jeszcze pełniejszego wzajemnego oddania. Chrystus jasno to wyraził Piotrowi, a my przyjmujemy to jako lekcję bardzo potrzebną dla nas, dzisiaj. Utarło się bowiem błędne przekonanie, że na tryumf Chrystusowego zmartwychwstania należy patrzeć, jak na swego rodzaju filmowy happy end, po którym zaczyna się nowy etap historii świata i Kościoła.

Krzyż zaczyna się traktować wówczas jako kategorię historyczną, jako opowieść o tym co kiedyś się działo, a co dzisiaj ma dla nas tylko wartość wspomnienia, bardzo wzniosłego i ważnego, które nas nieustannie jeszcze inspiruje, ale jednocześnie eliminuje realność krzyża z naszej duchowej przestrzeni. Staje się on starym testamentem naszej nowej wiary, zapatrzonej w tryumf zmartwychwstania i dlatego szukającej nieustannie radości życia, zamykając grzesznie oczy na fenomen straszliwych zbrodni które wstrząsają światem i na apokaliptyczne cierpienia człowieka, które dzieją się na naszych oczach. Nie możemy tych faktów ignorować w imię ewangelicznej autentyczności naszego duchowego życia.

Jak bardzo trzeba uważać, aby postawy tej nie powielać uczy nas dalszy ciąg spotkania o którym właśnie mowa. Gdy Piotr zauważył „ucznia którego miłował Jezus”, spontanicznie zapytał Chrystusa: „Panie, a co z tym będzie?”. Jezus doskonale wiedział, że w jego duszy tlił się jeszcze ogień zazdrości i rywalizacji, dlatego Jego odpowiedź była szybka, jasna i prosta – uzdrowieńcza dla Kościoła wówczas i dzisiaj: „Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego? Ty pójdź za Mną”.

Tymi słowami Pan Jezus osadził w miejscu ambicję Piotra, surowo go przestrzegając i nas również, żeby nie traktować służby w Kościele jako okazji do robienia prywatnej kariery, traktując innych uczniów Jezusa jako swoich rywali, którzy nam osobiście zagrażają. Przynosi to bowiem olbrzymie szkody zarówno tym którzy tę rywalizację podejmują, jak i całej wspólnocie do której oni należą.

Pan Jezus postawił kropkę nad „i” odnośnie aktualności krzyża, jako realnego wymiaru naszego powołania, mówiąc do Piotra alegorycznie, że gdy był młody, sam siebie przepasywał i chodził dokąd miał ochotę, ale z biegiem lat, gdy się postarzeje, kto inny Go przepasze i poprowadzi tam gdzie on nie będzie chciał, robiąc aluzje do jego śmierci, jednocześnie dodając, że w ten właśnie sposób „uwielbi Boga”, a więc, że granice naszej wiary i miłości w służbie Chrystusowi, przekraczają próg śmierci, czyli w istocie wobec tego powołania nie ma żadnych granic.

Ilustracja: James Tissot, Chrystus objawia się nad Jeziorem Tyberiackim (Brooklyn Museum) – Wikimedia public domain.