Pytasz o moją nadzieję? Odpowiem ci zdarzeniem. Chodzi o młodą jeszcze kobietę, która przez całe osiemnaście lat nie była w stanie się wyprostować, bo była jak krzywe drzewo, które nie ma szans się rozwinąć, żyjąc w cieniu gałęzi innych drzew.
Osiemnaście lat straciła na bezskuteczne próby pozbycia się swego kalectwa, które stawało się coraz bardziej widoczne i coraz mocniej pustoszyło jej serce brakiem nadziei. Cały ten czas nie widziała nieba, bo jej twarz i jej serce przykute były cierpieniem do ziemi.
Chcesz wiedzieć coś więcej o tym co ona przeżywała przez te osiemnaście lat ? Cały ten czas nie żyła, ale walczyła o to aby jakoś przeżyć ten konkretny dzień, którego ciężar w tej chwili przygniatał jej plecy. Każdego dnia na nowo starała się od tego ciężaru uwolnić i każdego dnia okazywało się to bezskuteczne, chociaż poświeciła na tę walkę wszystkie jakie posiadała pieniądze i całą swoją młodość.
A jak zachowywali się wobec niej inni? Bardzo podobnie do znanego z Ewangelii mężczyzny, który został napadnięty przez bandytów i półmartwy porzucony został przez nich na poboczu drogi. Przechodzili tamtędy kapłan, a potem lewita i ominęli go, przechodząc na drugą stronę drogi. Woleli go „nie widzieć”, by móc w pokoju kontynuować swoją podróż do Jerozolimy, będąc przekonani, że mają w tym aprobatę Boga, bo zdążali przecież do Jego świątyni.
Na szczęście jednak przechodził też tamtędy pewien pogardzany przez Żydów Samarytanin, „niewierny”. Ten nie przeszedł obojętnie koło niego. Serce mu nie pozwoliło zignorować poranionego człowieka, leżącego na poboczu drogi. Nie próbował wykręcać się ważnymi sprawami które miał do załatwienia, ale natychmiast zaangażował się w to by ratować mu życie.
Tego samego doświadczyła właśnie owa kobieta, która przez 18 lat przygięta była do ziemi i choć ona nie była w stanie tego uczynić – niebo schyliło się do niej – jak ten Samarytanin to uczynił i spojrzało jej w oczy. To Chrystus pochylił się nad nią i pomógł jej powstać.
Wyprostowana, dziękowała Bogu za to że ją uleczył, a Jezus bardziej jeszcze od niej się cieszył, że wreszcie może ona żyć normalnie, tak jak inni ludzie; prawdziwa miłość cieszy się cudzym szczęściem bardziej, aniżeli swoim, bo tak czy inaczej, o swoje szczęście chodzi, czy o cudze – jest ono zawsze manifestacją Bożej miłości na ziemi zapowiedzią Nieba.
Jak ewangeliczny dobry pasterz z zagubioną owcą udał się do domu i urządził po powrocie ucztę dla swoich sąsiadów, tak Jezus na Eucharystię, do rodzącego się właśnie Kościoła.
Photo by alexandre saraiva carniato from Pexels