Chrystus nie tylko zakazuje swoim uczniom nienawidzić nieprzyjaciół, ale każe im ich MIŁOWAĆ ! Czyni to dlatego, że sam taki właśnie jest i usynowienie nas przez Boga na tym właśnie polega i tym się charakteryzuje, że „serca nasze staną się podobne do Serca Jezusa”.

Wezwanie Chrystusa odnośnie „miłości nieprzyjaciół” jest tak jasną i tak wyraźną dyrektywą postępowania, że dziw bierze, iż tak rzadko jest o niej mowa w Kościele. Dziwi też, że tak mało ma ona miejsca w programach formacji chrześcijańskiej.

Bierze się to chyba stąd, że miłość chętnie przyjmujemy jako naczelną zasadę naszej duchowości i chętnie się nią posługujemy w naszych deklaracjach, ale zapominamy o niej w życiu codziennym, bardzo często nie zdając sobie nawet z tego sprawy.

Przypomina to w pewnym sensie sytuację pary małżeńskiej (wspólnoty zakonnej), której miłość wzajemna dawno już wygasła, ale formalnie uznaje się, że istnieje ona nadal i od czasu do czasu jest nawet celebrowana, ponieważ żaden formalny wniosek o jej anulowanie nie został jeszcze zgłoszony.

Dlaczego sprawa ta na ogół nie niepokoi naszego sumienia? Może daliśmy się zwieść komplementami na nasz temat, które dla wygody prawimy sobie sami? Jest to tym bardziej skandaliczne, że na co dzień widzimy coś co zaprzecza tej zasadzie. Towarzyszy nam nieustannie skandal wzajemnej nienawiści, nieustannie potęgowanej przez wrogo do siebie nastawione media.

Przynosi to olbrzymie straty, zarówno materialne jak i moralne. Szkody są porównywalne z tymi jakie czyni wojna, z wszystkimi jej towarzyszącymi patologiami wrogości, podejrzliwości, ślepego popierania „naszych” i kontestowania „tamtych” i to nawet na przekór faktom i logice.

Prowadzi to w ewidentny sposób do osłabienia państwa z możliwością utraty jego suwerenności włącznie i tragicznego trwonienia twórczej energii narodu na tę absurdalną wojnę nawzajem przeciwko samym sobie, co jest całkowita zdradą tej solidarności, która została przez nas wylansowana i zdobyła sobie podziw i szacunek na całym świecie.

Jak to jest możliwe, że to jawne sprzeniewierzenie się Ewangelii, nie spowodowało ze strony Kościoła wyraźnego, moralnego sprzeciwu, ale było zbywane oportunistycznym twierdzeniem, że jest to naturalne zjawisko, związane z procesem „dojrzewania do demokracji”.

Czy dzisiaj dostrzegliśmy wreszcie prawdę, że młodzież i wiele osób w średnim wieku, w dużej mierze straciło kontakt z religią i Kościołem Katolickim, czego charakterystycznym rysem, na który też mało zwracaliśmy uwagę, było systematyczne oddalanie się od życia duchowego (laicyzacja) i od zasad ewangelicznej moralności, przyjmując wzory nowocześnie rozumianej wolności. Czy mamy tę wrażliwość, aby dostrzec, że w jakiejś mierze przynajmniej był to sprzeciw wobec naszej zarozumiałej, tryumfalistycznej manii widzenia „Polski zawsze wiernej”, z której wydobędzie się iskra wiary, by zapalić cały świat?

„Strajk kobiet” ostudził nasze tryumfalne sny o potędze i chociaż nie jest to oczywiście żaden powód do radości, ani dumy, ale może nam pomóc w wydobyciu się z kryzysu i zapobiec możliwości dużo większej zapaści duchowej jaka może mieć miejsce, jeżeli Kościół nie stanie się będzie bardziej pokorny, ubogi materialnie i duchowo, ale za to bliższy autentycznemu Chrystusowi i Jego Ewangelii.

Photo by Tima Miroshnichenko from Pexels