A jednak w naszych czasach istnieje jeszcze, pomimo wszystko, wypowiadane publicznie przekonanie, że kocham i że wierze w miłość – potwierdzając to potem podpisem na urzędowym dokumencie i urządzając przy tym zwykle wielką zabawę: mam na myśli sakrament Małżeństwa i również paralelne zobowiązanie życiowe, mające to samo Źródło i ten sam Cel, to znaczy sakrament Kapłaństwa i śluby zakonne.

Wyznania wiary w miłość jest w gruncie rzeczy wyznaniem wiary w Miłosiernego Boga, który jest w Chrystusie naszym Ojcem. Wiara nie jest w żadnym wypadku ani ślepym, racjonalnym dogmatyzmem, ani też równie ślepym naiwnym sentymentalizmem. Nie jest też rodzajem gry na loterii, gdzie los decyduje o zwycięstwie albo przegranej partii.

Prawdziwa religijność jest osobistym wyborem człowieka, opartym na jego historii i znakach jakie w ciągu jej trwania otrzymał, również od innych ludzi i od tradycji. Wybór ten dojrzał i ujawnił się w formie pragnienia, aby zawierzyć się Bogu, służąc Mu z całego serca i traktując to jako osobisty przywilej i powód do dumy.

Historia konkretnego życia weryfikuje zawsze religijność i wiarę, tego kogo ona dotyczy, szczególnie zaś wymowne w tej mierze są jej kryzysy, to znaczy momenty w których dochodziło do konfliktu konkurujących ze sobą wartości. Na przykład gdy pojawili się nagle „uchodźcy” i trzeba się było do tej sprawy jakoś ustosunkować. Do czego się wówczas odwołaliśmy? Do jakich wartości? Jakim daliśmy pierwszeństwo i dlaczego? Jakie zlekceważyliśmy? Czy nasza religijność okazała się realnie przydatna, czy okazała się tylko moralna ozdobą? Czy była zgodna z Ewangelią i zdaniem wspólnoty Kościoła?

Czy podejmując się uregulowania tej kwestii emocje nie stłamsiły nas wewnętrznie i nie porwały na strzępy? Nie straciliśmy wówczas orientacji która płynie z wiary? A może dlatego nie byliśmy w stanie panować nad emocjami, ponieważ zabrakło nam głębokiego zrozumienia Ewangelii?

Czy nasza wiara nie okazała się zbyt zimna i skostniała, dbająca tylko o perfekcyjność formuły, aby dobrze wybrzmieć, czyli być formalnie bez zarzutu, godząc sie jednocześnie z tym, że brakuje jej ducha? Czy nie naraziliśmy przez to naszej religijności na jej polityczne zmanipulowanie?

Pojawia się w ten sposób najważniejsze pytanie: jak się obronić przed pokusą traktowania polityki jako swego rodzaju laickiej religii, mającej pobożne znamiona na przykład wiary katolickiej? Jak w tej sytuacji dochować wierności Ewangelii i trzymać się stylu Chrystusowego życia? Jak połączyć ze sobą w przestrzeni politycznej, wiarę w Boga i troskę o człowieka?

Kontynuując ten tok rozważania, trzeba się zapytać: jak oprzeć się logice politycznego sposobu myślenia, jej priorytetom i lojalnościom? Jak zachować autonomię moralną i nie ulec całkowicie wymogom poprawności politycznej na której cały system prawny i jego funkcjonowanie się opiera ?

Jak zachować dystans do tego co stanowi samą istotę funkcjonowania polityki, a więc koncentrowania się przez nią na walce i w związku z tym, w imię większej skuteczności tej walki, na relatywizację moralnych standardów, włącznie z akceptowaniem nawet najbardziej karkołomnych kompromisów, zdrad, tajnych porozumień, stawiając sobie za najwyższy cel życia, który wszystko usprawiedliwia: zdobycie i utrzymanie władzy politycznej?

Jest to najbardziej palący problem do rozwiązania dzisiaj, który dla chrześcijanina nie jest filozoficzną abstrakcją, ani kwestią wyboru ideologii spośród tych, które znajdują się aktualnie na politycznym rynku, ale osobistym i publicznym przyznaniem się do wiary w miłość, czyli jak to na początku zostało wspomniane – jasną i zobowiązującą deklaracją, że kocham i wierzę w miłość , czyli że będę się starał według tej zasady ułożyć sobie swoje indywidualnie życie i popierać ją również w przestrzeni życia publicznego.

Brzmi to jak naiwna utopia. Zawsze tak brzmiała i dlatego bez żadnych skrupułów została skazana na ukrzyżowanie. Zmartwychwstała i żyje, ale to nie przekonuje, bo tyle dziś świat oferuje bardzo tanich cudowności, że już nie robią one wrażenia.

Photo by Travis Saylor from Pexels