O jednej z prób Maryi mówi św. Mateusz (Mt 12,46-50). W czasie publicznej działalności Jezusa Maryja niewątpliwie słyszy o narastającej niechęci wobec swego Syna, o fatum, które nad Nim zawisło. Któregoś dnia wybiera się z kilkoma krewnymi w drogę, by Go zobaczyć, może trochę pobyć z Nim, albo w jakiś sposób Go chronić. Gdy Jezusa poinformowano o przybyciu Matki, Jezus wypowiada słowa brzmiące obco i niezrozumiale: Któż jest moją matką, i którzy są moimi braćmi? Kto pełni wolę Ojca mego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką.
W tym momencie zapewne miecz wnika głębiej w serce Maryi. Z miłością szukała Syna, by być Mu wsparciem wobec wrogości i odrzucenia, a Jezus w zagadkowy sposób jakby odsuwa Ją od siebie. Musi stać na zewnątrz, za progiem, samotnie. Jest w tym podobna do Jezusa, który opuszczony przez przyjaciół i Ojca będzie umierał samotnie na krzyżu.
Matce niewątpliwie trudno jest przekreślić wszystko, czym zapłaciła za wychowanie dziecka, a więc trud, cierpliwość, wyrzeczenia i ofiary. A Jezusa jakby nie obchodzi macierzyństwo cielesne. Decydujące znaczenie ma dla Niego to, czy i w jaki sposób ktoś pełni wolę Ojca. Oczywiście, podobnie, jak w Kanie, jest tu element pozytywny. Maryja przecież pełni wolę Ojca w sposób całkowity i doskonały. Jest więc najbliższa sercu swego Syna.
Maryja musi jednak nie bez bólu wyjść poza macierzyństwo cielesne. Dla Jezusa ważniejsze jest macierzyństwo duchowe. Pełnienie woli Ojca jest ponad węzami krwi. Z tego punktu macierzyństwo Maryi zostaje wydoskonalone. Pierwszeństwo ma życie w łasce Boga.
Największe cierpienie w drodze wiary przeżyła Maryja na Drodze Krzyżowej i w czasie śmierci Jezusa (J 19,13-42). Maryja patrzy na ból Jezusa i ma świadomość, że nic nie jest w stanie dla Niego uczynić. Nie może za Niego umrzeć. Może tylko biernie stać i patrzeć. Maryja musi oddać swego umiłowanego Syna Bogu Ojcu do końca, na śmierć. Żąda się od Niej, by wbrew swemu naturalnemu uczuciu miłości matki, współdziałała w bolesnym planie Ojca. Pod krzyżem Maryja dojrzewa do ostatecznego tak. Jej ofiara zostaje przyjęta. Maryja oddaje Jezusa. Ale Jezus na krzyżu wskazuje Maryi dalszą drogę. Ma przekazać swoją miłość Jego uczniom; Jej miłości zostaje powierzony Kościół.
Życie Maryi było po brzegi wypełnione ludzkim cierpieniem. Współcierpiąc ze swym Synem, Maryja musiała zapewne niejednokrotnie zmagać się w wierze. Zapewne nie od razu była świadoma wszystkich planów i zamierzeń Boga Ojca. Dopiero stopniowo w nie wnikała, rozważając w sercu. W Nazarecie powiedziała bezwarunkowe tak. Ale przecież ludzkie myślenie, rozumienie nie zawsze nadążało za myślami jej Syna i Ojca. Jednak kierowana Duchem Świętym powoli wśród cierpień i pytań przekraczała siebie i dojrzewała do przyjęcia planu Boga.
Zastanówmy się nad naszym tak, które wypowiedzieliśmy Bogu. Jeżeli nawet, jak Maryja, powiedzieliśmy Bogu bezwarunkowe, wielkie tak, to jesteśmy dopiero u początku naszej drogi duchowej. I ta nasza droga wiary będzie prowadzić przez ciemności, noce i cierpienia. Będzie na niej wiele pytań, wątpliwości, niejasności. Dlatego uczmy się od Maryi wielkiego zawierzenia Bogu Ojcu i Jezusowi. Zwłaszcza, gdy nie będziemy rozumieć Boga i Jego wskazań.
Prośmy, byśmy w takich sytuacjach nie zniechęcali się, ale jak Maryja, trwali cierpliwie pod krzyżem, u stóp Jezusa i rozważali w sercu Jego słowa.