Największe cierpienie przeżyła Maryja pod krzyżem. Św. Bonawentura w taki sposób próbuje wczuć się w jej ból: zebrawszy odważnie wszystkie swe siły, stała przed Nim, Ukrzyżowanym. Ileż razy musiała szlochać z jękiem opłakując swego syna i wołając: „Jezu, Synu mój, kto mi pozwoli umrzeć z Tobą i za Ciebie, Synu mój najsłodszy?” Ileż razy musiała podnieść swe skromne oczy ku tym palącym ranom, czy w ogóle się w nie wpatrywać choćby przez chwilę, czy zdołała w ogóle widzieć je wyraźnie za zasłoną swoich łez. Któż wątpi, że mogła omdleć z powodu ogromnego bólu w swoim wnętrzu? Dziwię się wręcz, że nie umarła. Jest jakby umarła, choć żyje, ponieważ żyjąc, cierpi najokrutniejszy ból śmierci (Vita mistica).
Św. Jan, który był świadkiem śmierci Jezusa, nie opisuje cierpienia, dramatu Maryi. Nie mówi o próbach pocieszania Jezusa. Zauważa jedynie, że wraz z innymi niewiastami „stała” pod krzyżem. Greckie wyrażenie wskazuje na poczucie godności. Maryja stoi z godnością Matki Boga. Tę samą godność, którą widzieliśmy w Jezusie dźwigającym w drodze na Kalwarię po królewsku swój krzyż jakby był Jego berłem, spotykamy teraz w Matce Jezusa, Matce Pana, Matce Boga (I. Gargano). Nie ma żadnego ruchu, działania. Tylko stanie, kontemplacja, trwanie z Jezusem, współcierpienie.
Nasze ludzkie życie zwykle związane jest z doświadczeniem aktywizmu, działania, ruchu, pośpiechu. Tymczasem wobec krzyża okazuje się, że to wszystko jest względne, drugorzędne. Najważniejsza jest umiejętność trwania z Jezusem i w Jezusie, czyli pozwolenie, by przenikał nas swoim Duchem i miłością. Maryja pod krzyżem chce powiedzieć: „Trwajcie z Jezusem i uczcie się od Niego miłości”.
Na Kalwarii Maryja doświadcza bolesnego „wywłaszczenia” ze swego umiłowanego Syna. „Musi” oddać Go Bogu do końca, na śmierć. Żąda się od Niej, by wbrew swemu naturalnemu uczuciu miłości matki, współdziałała w bolesnym planie Ojca. Pod krzyżem Maryja dojrzewa do ostatecznego „tak”. Jej ofiara zostaje przyjęta. Maryja oddaje Jezusa. Ale Jezus na krzyżu wskazuje Maryi dalszą drogę. Ma przekazać swoją miłość Jego uczniom; Jej miłości zostaje powierzony Kościół. Jezus w osobie Jana oddaje Maryi całą wspólnotę uczniów. Także nas. Maryja zostaje Matką Kościoła. Jako „Nowa Ewa”, Oblubienica Chrystusa, „Nowego Adama” daje początek nowej wspólnocie, nowej ludzkości.
Jan, umiłowany uczeń Jezusa, w imieniu „nowej generacji” ludzkości wziął Ją do siebie [eis ta idia] (J 19, 27). Termin „eis ta idia” oznacza przede wszystkim domową intymność, ciepło domu i rodziny, do której wraca żołnierz po wojennej wyprawie, kupiec po dalekomorskiej podróży lub syn po pracy albo po spotkaniu z przyjaciółmi. „Eis ta idia” oznacza więc nie tyle dom jako budynek, co raczej domową intymność, którą nazwalibyśmy domowym ogniskiem, a nawet jeszcze czymś więcej. „Ta idia” odnosi się także do intymności małżonków. Tak wiec mamy tutaj do czynienia z intymnością rodzinną (I. Gargano).
Stojąc z Maryją pod krzyżem Jezusa, odczujmy, że Jezus dał swoją Matkę również nam. Powierzenie nam Maryi jako Matki dotyka naszej najgłębszej potrzeby -miłości. Pierwszy i najgłębszy kontakt człowieka budowany jest zawsze z matką. Ojca odkrywa się dopiero na drugim etapie (J. Augustyn). Dzisiaj niemal modne staje się powracanie do przeszłości i odkrywanie zranień z dzieciństwa, szczególnie ojca i matki. Żale i pretensje bywają pogłębiane i nie pozwalają przebaczyć ani dostrzec poświecenia i miłości rodziców. Są bardziej krzykliwe i pamiętliwe niż doświadczenia dobroci, poświęcenia i miłości (chociaż czasem słabej i kruchej). W doświadczeniu przebaczenia i pojednania z rodzicami może pomóc modlitwa i nabożeństwo do Matki Najświętszej. Miłość Maryi może nas wprowadzić w braterską i przyjacielską miłość Jej Syna oraz ojcowską miłość Boga Ojca. Dopiero doświadczając prawdziwej miłości Boga możemy przebaczyć innym (również rodzicom) rany, jakie nam zadali i zrozumieć, że u ich źródła leży słabość, kruchość, niezdolność do kochania. Możemy również dostrzec dobro i miłość, które kryły się za nieudolnością ich wyrażania.
Stojąc pod krzyżem, Maryja patrzyła jak żołnierze rozdzielali między siebie szaty Jezusa. O tunikę, która była tkana, rzucili losy. Żołnierze zdawali sobie sprawę z jej wartości, dlatego nie chcieli jej niszczyć. Ból Maryi był tym większy, że tunikę tę, jak podaje tradycja, tkała Ona sama Te właśnie tunikę nie mającą ani jednego szwu uważa się za figurę Kościoła. […] Była to tunika kapłańska, taka sama jak ta, którą z różnych okazji zakładał arcykapłan. Można przypuszczać, że tę cenną tunikę Jezus przywdział po raz pierwszy w wieczerniku, z okazji ustanowienia Eucharystii (B. Martelet).
Maryja słyszała wszystkie słowa wypowiedziane przez Jezusa na krzyżu, była świadkiem Jego modlitwy, cierpienia i bolesnego konania. Ewangelie nie notują żadnych słów pocieszenia; ani Jezusa ani kobiet i Jana obecnych pod krzyżem. Jezus nie powiedział żadnego słowa pocieszenia, nie prosił ani o pomoc ani o współczucie. Nic nie mówił do Magdaleny, nie dał bliskim żadnej wskazówki. Uczynił znacznie więcej – dał światu swój testament (B. Martelet). Pod krzyżem Maryja uczestniczy w niemej bolesnej kontemplacji i uczy się od Syna przeżywania cierpienia i umierania.
fot. Pixabay