Św. Ignacy z Loyoli sformułował cel życia człowieka na ziemi w następujących słowach: „Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją” (Ćwiczenia duchowe, 23). Te lapidarne słowa kierują wzrok ku Bożemu „Ty” i pośrednio ku innym. Powołaniem, misją, zadaniem człowieka jest być dla innych, służyć innym. Sam autor Ćwiczeń duchowych swoje życie rozumiał jako służbę. W swojej autobiografii wspomina, że największe doświadczenie religijne i pragnienie służby rodziło się w nim w czasie kontemplacji rozgwieżdżonego nieba: „Część swego czasu spędzał na pisaniu, część na modlitwie. Największą jego pociechą było patrzeć w niebo i gwiazdy, co też czynił często i przez długi czas, ponieważ odczuwał wtedy w sobie wielki zapał do służby Panu naszemu”.
By móc służyć w sposób bardziej uniwersalny, Ignacy zgromadził wokół siebie grupę „przyjaciół w Panu”, którzy „jednogłośnie postanowili poświecić się w pełni i całkowicie temu, aby z całą siłą serc pomagać duszom” (H. Nadal). Pierwsi jezuici („Przyjaciele w Panu”) „szli do więzień, myli brudnych i zaropiałych chorych w szpitalach, żebrali dla innych o pieniądze, angażowali się w to, aby tworzyć przytułki, szpitale, domy dla prostytutek. Tak samo angażowali się po to, aby zostały stworzone „publiczne” instytucje dla upośledzonych społecznie. Ignacy, sam będąc żebrakiem, troszczył się w swoim kraju o to, aby zostały podjęte publiczne działania dla zlikwidowania żebractwa” (W. Lambert).
Powstające współcześnie wspólnoty i zgromadzenia starają się łączyć ideał służby z modlitwą. Przykładem jest zgromadzenie Małych Braci i Małych Sióstr Jezusa, wyrosłe na duchowości Karola de Foucauld. Prowadzą oni prosty styl życia, tworzą małe rodzinne wspólnoty, żyją wśród ludzi i dla ludzi, łączą kontemplację z pracą. „Zamiast rozbudowanych klasztorów wybiera się zwyczajne mieszkanie lub domek podobny do innych, w którym nieraz trzeba mieszkać w tym samym pokoju z innymi braćmi lub przyjmować do swojego pokoju przyjeżdżających gości… Zamiast pracy w obrębie klauzury jest ciężka praca z innymi ludźmi na budowie, w fabryce czy gdzie indziej. Zamiast rozkładu dnia sprawdzonego doświadczeniem i gwarantującego pełną równowagę życia, chodzi o nieustanne dostosowywanie się do okoliczności… Zamiast dystansu wielkiego klasztoru, dom otwartych drzwi dla sąsiadów, mających może jakiś problem do rozwiązania czy po prostu pragnących porozmawiać z braćmi albo uczestniczyć z nimi w wieczornej modlitwie lub Mszy świętej” (M. Maurin).
Ideał służby, mimo doby konsumpcjonizmu, staje się dziś coraz bardziej popularny i naglący. Jakby wbrew egoizmowi i oziębłości świata, coraz więcej ludzi poświęca życie dla innych. W Indiach mieliśmy niedościgniony wzór Matki Teresy z Kalkuty. Gdy zapytano ją, jaki sens ma jej praca wobec ogromu ludzkich potrzeb i cierpienia, odpowiedziała, że jest wprawdzie kroplą w oceanie potrzeb, ale bez niej ocean byłby o jedną kroplę uboższy. Matka Teresa jest najlepszym przykładem, ile dobra może zdziałać jeden człowiek, gdy kieruje nim miłość.
Na zlaicyzowanym Zachodzie powstaje coraz więcej instytucji charytatywnych i humanitarnych świadczących bezinteresownie dobro, zwłaszcza najbardziej potrzebującym. Przekonałem się o tym osobiście, pracując duszpastersko przez dwa lata w Niemczech. Nic nie ujmując polskim akcjom charytatywnym sądzę, że polski Kościół mógłby się dużo nauczyć. Jako przykład niech posłużą dwie inicjatywy. Jedna to akcja „otwartych drzwi”. W wybranych kościołach są całodzienne dyżury, w każdej chwili można przyjść i porozmawiać z kapłanem, bądź psychologiem, którzy starają się pomóc duchowo, egzystencjalnie czy w inny sposób. „Otwarte drzwi” są realnie otwarte dla wszystkich ludzi potrzebujących, nie tylko dla wierzących.
Inną inicjatywą jest inkulturacja. W czasie tak zwanej Trzeciej Probacji, czyli rocznego studium duchowości zakonnej i przygotowania do złożenia ostatnich ślubów, którą odbywałem w Berlinie, mieszkałem we wspólnocie międzynarodowej. W trakcie jej trwania odwiedziliśmy jezuitów, którzy mieszkają w blokach, z muzułmanami i pracują jako zwykli robotnicy w fabryce, nie ujawniając swojego stanu. Jeden z nich był nawet przewodniczącym związków zawodowych. Celem ich życia, muszę przyznać ubogiego, było anonimowe świadectwo. Docierali do pewnej grupy pracowników w fabryce i kilku muzułmanów, z którymi mieszkali. Świadectwo miało wymiar bardziej etyczny, gdyż na ogół nie pytani, nie poruszali tematów duchowych. Być może taka forma służby jest elitarna, ale w dobie wielkiej wrażliwości i potrzeby indywidualizmu, jest bardzo ceniona.
Służba, bycie dla innych jest powołaniem każdego chrześcijanina. Naśladuje on w ten sposób swego Mistrza, Dobrego Samarytanina. Całe życie Jezusa było służbą dla innych; wystarczy przejrzeć poszczególne karty Ewangelii. Najwymowniej wyraża ją wydarzenie Wieczerzy Paschalnej (J 13, 1-17). Św. Jan przekazuje je w sposób bardzo uroczysty. Podkreśla wszystkie szczegóły: prześcieradło, miednica, woda, nalewanie, wycieranie. Widzimy Jezusa, który wypełnia wszystko powoli, z godnością liturgiczną, zdumiewając swoich uczniów. Zdejmowanie gościom sandałów i mycie ich zakurzonych stóp było posługą, którą wykonywali niewolnicy, a niekiedy także kobiety. Nigdy jednak nie mył nóg ojciec rodziny ani mistrz wspólnoty. Na Wschodzie podkreślano symboliczno – moralny gest umycia nóg. Stopy, podobnie jak obuwie, zachowują znamiona miejsc, w których przebywały, błoto czy kurz. Ponadto (gdy chodzono boso) – zranienia. Woda wylewana na stopy zmywała brud. Olejek, którym smarowano stopy goił rany. Namaszczanie stóp i zranionych miejsc oliwą było jak delikatny dotyk czułości, miłości.
Obmycie stóp uczniom rekapituluje symbolicznie wszystkie słowa i czyny Jezusa: „Umiłowawszy swoich na świecie do końca ich umiłował” (J 13, 1). Ten gest ukazuje logikę miłości, służby i daru. Jezus przekazuje uczniom największe przykazanie, testament: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak, jak Ja was umiłowałem’ (J 13, 34). Testament z Wieczernika, potwierdzony na krzyżu jest dla uczniów wzorem, matrycą. Podobnie jak Jezus, uczniowie winni sobie nawzajem umywać nogi, czyli w pokorze wzajemnie sobie posługiwać, dotykać zranionych miejsc oliwą miłości, umierać jedni za drugich. Miłość Jezusa jest modelem, wzorem i miarą bezinteresownej, uniwersalnej miłości.
Jezus idzie jeszcze dalej. Służy człowiekowi nie tylko na ziemi, ale obraz Pana usługującego odnosi do życia wiecznego (Łk 12, 35-38). Po niespodziewanym powrocie do domu pan nagradza lub każe służących. Nagroda jest niewyobrażalna. Pan każe sługom usiąść do stołu i sam ich obsługuje: „Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał” (Łk 12, 37). W pogańskim Rzymie w czasie obchodów świątecznych ku czci Saturna (Saturnalia) niewolnicy byli dopuszczani do stołu panów, a nawet obsługiwani przez nich. Nie było to jednak możliwe w świecie Orientu. Obraz pana, który obsługuje niewolników jest wprost niewiarygodną metaforą uczty wiecznej. Sługami są wszyscy zbawieni, a usługującym sam Jezus, Kyrios (Pan). W ten sposób Jezus jeszcze raz uroczyście proklamuje, czym jest miłość. Naśladując Go możemy tylko w pokorze wyznać: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać” (Łk 17, 10).
Ostatecznie miłość jest odpowiedzią na pytania o równowagę duchową. Miłość jest przeciwieństwem wszystkich wad. Miłość jest środkiem, by pokonać wszystkie słabości i grzechy. Miłość jest celem i sensem ludzkiego życia. „Miłość nigdy nie ustaje” (1 Kor 13, 8), gdyż „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8).
fot. Pixabay