Brat Damian Wojciechowski SJ, misjonarz pracujący od wielu lat w Kirgizji, komentuje na portalu Salon24.pl wydarzenia w Kazachstanie.

Od Ałma-aty, największego miasta Kazachstanu, oddziela mnie zaledwie 130 km, więc trudno, żebym nie myślał o tym, co się tam dzieje. Od pewnego czasu zastanawiałem się, kiedy tam dojdzie do wybuchu, ponieważ znaki tego, że może dojść do protestów pojawiały się już od dawna. Również w 2019 roku protesty zaczęły się z powodu podwyżki cen na gaz i również w tym samym mieście co teraz, czyli w Dżanaozenie. Wtedy, tak jak w 2011 roku, były zaduszone przy pomocy policji i wojska. Tym razem to się nie udało. Dlaczego? Długoletni władca kraju jest już staruszkiem, który próbuje kierować krajem z tylnego siedzenia, ale to już nie daje takich rezultatów jak wcześniej, a obecny prezydent Tokajew uważany jest za marionetkę Nazarbajewa, co odbiera mu autorytet tak u prostych ludzi, jak u ludzi związanych z władzą. Runął mit wiecznego chana (i już przynajmniej jeden jego pomnik), jakim był Nazarbajew. Pozycja Tokajewa, że obecne protesty to wynik działania zagranicznych terrorystycznych grup i jego prośba do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (Armenia, Kazachstan, Kirgistan, Rosja, Tadżykistan i Białoruś) o pomoc wojskową, świadczą dobitnie o jego bezsilności i zagubieniu. Myślenie obecnego prezydenta Kazachstanu obnaża to, że pierwszym jego zagranicznym telefon po rozpoczęciu kryzysy była rozmowa z Łukaszenko. Równocześnie w wyniku protestów Tokajew pozbawił Nazarbajewa stanowiska szefa Komitetu Bezpieczeństwa i członka Rady Konstytucyjnej. Wyrzucił też krewnych i związanych z Nazarbajewem szefów KGB i wszechwładnej Służby Ochrony Prezydenta. Ale to już Kazachom nie wystarczy.

W jakimś sensie Kazachstan przypomina ciągle ZSRR: pierwszy sekretarz, jedna partia, urzędnicy oderwani mentalnością od zwykłych ludzi, nie mający nawyków komunikacji z narodem. Monopolizacja władzy i mediów. Zawłaszczanie gospodarki, likwidacja opozycji, fasadowe i pozornie działające demokratyczne instytucje. Kto jest winny nie trudno ustalić: już kilka samolotów wywiozło z kraju część rodziny Nazarbajewa, a także członków innych klanów, które sprywatyzowały w ciągu ostatnich 30 lat życie polityczne i ekonomiczne największego kraju Azji Centralnej. Nie można bez końca rządzić krajem uważając jego mieszkańców za bałwanów i osłów. To działa, ale tylko przez jakiś czas. Autorytarna stabilność Kazachstanu okazała się niezbyt stabilna. Przez 30 lat Nazarbajew dusił w zarodku wszelkie przejawy opozycji i systematycznie neutralizował jej liderów, co doprowadziło do tego, że obecna władza nie ma alternatywy, a protestujący przywódców. Nie ma ludzi gotowych kierować protestem i przenosić go w polityczną, czy po prostu bardziej cywilizowaną formę.

O determinacji protestujących świadczy to, że demonstracje mają miejsce mimo 20 stopniowych mrozów. W demonstracjach uczestniczą ludzie w średnim wieku, a nawet kobiety, co mówi o głębokim rozczarowaniu społeczeństwa obecną władzą. Siłą uderzeniową są jednak młodzi Kazachowie, którzy ciągle mają we krwi koczowniczą krew i wiele im łatwiej rzucać kamieniami niż młodemu Europejczykowi. Nienawiść demonstrantów skierowana jest przeciw policji i massmediów, którymi przez dziesięciolecia podpierała się władza, ale także przeciw bankom, ponieważ wielu ludzi próbując ratować swój budżet zaciągało bez końca kredyty, których nie mogą teraz spłacić. Rewolucja to zawsze anarchia i przemoc. Kryminaliści od razu widzą dla siebie pole do popisu. Grabieże i bandytyzm towarzyszyły każdej rewolucji w Kirgistanie, więc nie dziwi, że to samo dzieje się teraz w Kazachstanie.

W 2010 kompromitującymi reportażami o prezydencie Bakijewie Putin sprowokował rewolucję w Kirgistanie. Ale kiedy przerodziła się ona na południu kraju w krwawy konflikt między Kirgizami i Uzbekami nie zareagował na błagalne prośby rządu tymczasowego o wysłanie do Oszu choćby batalionu rosyjskich żołnierzy. Na pewno Putin dobrze sobie skalkuluje rachunek możliwych zysków i strat przed wysłaniem specnazu do Ałmaty. Pierwszy Kazach zabity przez rosyjskiego żołnierza spowodowałby lawinę tragicznych wydarzeń, które trudno przewidzieć – choćby zemstę na rosyjskich obywatelach Kazachstanu, którzy ciągle stanowią 1/3 mieszkańców tego kraju. Natomiast najmniejsza porażka rosyjskiej armii w Kazachstanie byłaby klęską dla wizerunku Putina w Rosji.

Problem jednak w tym, że Rosja jest skazana na to, żeby podtrzymywać skorumpowane, autorytarne władze w swoim sąsiedztwie. Putinowski autorytaryzm i ubezwłasnowolnienie społeczeństwa nie ma i nie może mieć żadnej długofalowej idei, jak przeprowadzić reformy w tych krajach, ponieważ trzeba by wtedy poddać krytyce system stworzony przez samego Putiona, a to może zagrozić całej rosyjskiej elicie, która czerpie z niego profity. Rosja jest skazana na takich przyjaciół jak Łukaszenko, Syria, Kuba czy Wenezuela. Znowu wracamy do 1917 roku, czy 1991, kiedy okazało się, że system nie podlega reformie tylko likwidacji. Bezsilność rosyjskich władz wobec tego, co się dzieje w Kazachstanie, pokazują rosyjskie media, które materiały o wydarzeniach w Kazachstanie spychają na dalsze miejsca i przyjmują zagmatwaną retorykę w ich wyjaśnieniu. Putinowskie media nie stać na nic więcej, jak tylko na brednie tłumaczące wydarzenia w Gruzji, Ukrainie, Białorusi czy Kazachstanie jako spiski NATO i Amerykanów. Na razie Rosjanie jakoś to trawią, ale czy można ludzi bez końca karmić takimi fantazjami?

Na zdjęciu głównym Ałmaty (Ałma-Ata) w roku 2009, foto: Stefan Krasowski / flickr.com