Wolność duchową należy dobrze rozumieć. Św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych pisze: [chodzi o to], byśmy ze swojej strony nie pragnęli bardziej zdrowia niż choroby, bogactwa niż ubóstwa, szacunku niż pogardy, życia długiego niż krótkiego (nr 23). Zasadę tę nazywa się w duchowości ignacjańskiej „świętą obojętnością”. Nie chodzi w niej oczywiście o chorobliwą apatię, której wszystko jedno, bierność, abnegację, brak jakichkolwiek uczuć względem wartości czy manichejską pogardę. Chodzi raczej o równowagę wewnętrzną, która prowadzi od pożądania w kierunku miłości. Willi Lambert SJ nazywa ją „teorią względności w życiu duchowym”: Absolutna jest jedynie miłość. Ma ona absolutny priorytet. Wszystko się do niej odnosi, tzn. jest względne. […] Jest ona wolną wewnętrzną równowagą, która umożliwia tańczącej parze reakcję na najlżejszy sygnał od partnera, aby w wolności i posłuszeństwie gry postępować za sobą w zmieniających się figurach i kierunkach.

Jednak wolność rozumiana jako rezygnacja z pewnych darów, do których czujemy przywiązanie albo przyjęcie darów, które budzą niechęć i inne negatywne uczucia, nie jest rzeczą łatwą. Już małe dziecko potrafi uczynić z małego kaprysu przedmiot gwałtownego żądania. Gdy żądanie nie zostanie natychmiast zrealizowane wybucha gniewem, płaczem, agresją, szantażując rodziców. Z biegiem lat dorosłe dziecko stosuje inne bardziej wyrafinowane strategie. Niemniej przedmiot pożądania, nieuporządkowane pragnienia, pozostaje ten sam. Bogactwo, sukces, przyjemność, zmysłowość, komfort psychiczny… wydają się wartościami wprost koniecznymi do szczęścia.

Dzisiaj wielu ludzi jest bardzo wrażliwych na punkcie własnej autonomii, niezależności, wolności. Nie zauważa natomiast sytuacji, w których są one zagrożone. Chociażby przez manipulacje, które stosują mass media. Tysiące ludzi przyjmuje bezkrytycznie wszystkie wiadomości, czasem wręcz absurdalne, pozwalając manipulować swoimi wyborami. Media stają się dla nich religią i „arbitrem prawdy”: większość ludzi uważa jakieś wydarzenie za prawdziwe, ponieważ „widziała je na własne oczy” w telewizji, i za ważne, ponieważ znalazło się ono na czołowym miejscu w wiadomościach lub na stronie tytułowej w gazetach. Stopniowo więc notoryczny widz telewizyjny uczy się zastępować „własne oczy” coraz częściej „oczami kamery”, do tego stopnia, że również jego bezpośrednie postrzeganie staje się już mimo woli tak bardzo uzależnione i ustrukturowane optyką kamer (a pośrednio ideologią mass mediów), że nie jest zdolny patrzeć własnymi oczyma i myśleć własnym mózgiem, oceniać wedle własnego sumienia (powyższe organy jego człowieczeństwa – a wraz z nimi jego osobowość i tożsamość – stopniowo słabną i obumierają) (T. Halik).  

Nie znając siebie do końca, można w łatwy sposób składać deklaracje o wolności. Jednak konkretne sytuacje życiowe weryfikują te iluzje. Prawdziwa wolność wewnętrzna nie jest doświadczeniem chwili. Dojrzewanie do wolności jest długim procesem, wewnętrzną przemianą, która wymaga najpierw nawrócenia, czyli zmiany mentalności, a później systematycznej pracy duchowej, cierpliwości, zdrowej ascezy, „obumierania własnemu egoizmowi”, a przede wszystkim modlitwy i Bożej łaski. Św. Ignacy jest przykładem. Zanim został świętym i mistykiem, był rycerzem walczącym o wartości światowe: karierę, stanowiska, ludzka miłość; dopiero pod wpływem nawrócenia w rodzinnym zamku w Loyoli zaczął poszukiwać Boga i stopniowo zmierzał w kierunku coraz większej wolności wobec wartości ziemskich. Gdy był przełożonym generalnym jezuitów twierdził, że tylko jedna rzecz mogłaby go wewnętrznie wzburzyć, a mianowicie rozwiązanie zakonu przez papieża. Jednak już po kwadransie modlitwy odzyskałby ponownie pokój ducha i równowagę wewnętrzną.

Z drugiej strony Ignacy Loyola był bardzo wyrozumiały wobec ludzkich słabości i ograniczeń. Dlatego w Ćwiczeniach duchownych nie mówi, że należy być wolnym, ale: trzeba się stawać obojętnymi. Zakłada więc dłuższy proces. Sceptycy (a może realiści?) twierdzą, że osiągniemy ją dopiero w trumnie. I faktycznie tak jest, jeżeli zakładamy jedynie osobisty wysiłek; inaczej wygląda sytuacja gdy współpracujemy z łaską i uwierzymy, że dla Boga nie ma nic niemożliwego (Łk 1, 37).

Jedna z moich znajomych opowiedziała mi, w jaki sposób Bóg ją wyzwalał. Przez dziesiątki lat nie mogła się pojednać ze swoją przeszłością, dzieciństwem. Była „dzieckiem wojny”, odrzuconym przez matkę, przygarniętym przez życzliwe bezdzietne małżeństwo. Chociaż była przez nie kochana i posiadała bardzo dobre warunki rozwoju, materialne, kulturalne i duchowe, nigdy nie pozbyła się kompleksu, że jest „dzieckiem drugiej kategorii”. Mijały lata, wyszła za mąż i osiadła na stałe na południu Polski. Nie była jednak w stanie pojechać na północ, na grób przybranych rodziców, aby skonfrontować się ze swoją przeszłością. Aż pewnego razu dojrzała w niej decyzja: „Jadę!”. Córka zaoferowała jej pomoc, jednak postanowiła ten moment przeżyć samotnie. Z bijącym sercem i lękiem szła na miejsce, gdzie znajdował się dom jej dzieciństwa. Po przyjściu doznała szoku; dom już nie istniał. Na jego miejscu znajdowała się nowoczesna willa. Płacząc, poszła na cmentarz, na którym mieścił się grób jej przybranych rodziców. Wcześniej wstąpiła do XVI wiecznego kościoła cmentarnego, w którym freski wykonał jej ojciec. Za cud uznała, że kościół, w którym celebrowano Msze święte raz w miesiącu był otwarty akurat w tym momencie. Samotnie uczestniczyła w Eucharystii, podczas której usłyszała w sercu słowa: „Zostaw w końcu przeszłość i groby, a żyj przyszłością”. Te słowa oraz rozmowa z neoprezbiterem, który celebrował Mszę świętą dały jej nadzieję i taką moc, że poczuła się wewnętrznie uwolniona od koszmarów dzieciństwa. Odtąd mogła żyć teraźniejszością.

Innego rodzaju uwolnienia doświadczył nagle mój inny znajomy. Gdy był młody, miał wiele przywiązań. Z niektórymi radził sobie dość dobrze, z innymi gorzej. Mimo ogromnego wysiłku i dobrej woli nie mógł uwolnić się od nałogu palenia papierosów. Pewnego razu, po kolejnej porażce, powiedział sobie: „Dość! Ja wprawdzie nie potrafię rzucić palenia, ale Maryja wszystko może”. Ponieważ kochał góry, przyjechał do Zakopanego, kupił najpiękniejsze róże i poszedł do Królowej Tatr na Wiktorówki. Tam powiedział Maryi o swoim problemie i prosił Ją o pomoc. Od tej pory (minęło już ponad dwadzieścia lat) nigdy nie miał pokusy palenia. Historia brzmi może jak infantylny przykład z kazań dla dzieci, ale jest autentyczna.  Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy (Mk 9, 23).

Wolność ma pewne ograniczenia. Kończy się tam, gdzie zaczynają się prawa innych. W czasie odzyskania wolności przez Pakistan wszyscy świętowali. Mężczyźni z górskich szczepów tańczyli na ulicach, wywijali laskami nad swoimi głowami i kręcili się wokół, aż nagle laska uderzyła w nos przechodnia stojącego obok, który zawołał: „Uważaj, co robisz?” Tamten odrzekł: „Jestem wolny, mogę robić co chcę i nikt nie będzie mi rozkazywać!” „Pomyłka”, odrzekł przechodzień, „na moim nosie kończy się twoja wolność!” (R. Pfau). Wolność nie jest posuniętą do absurdu samowolą. Nie jest tylko „dla mnie”. Ona musi uwzględniać dobro innych.

Św. Paweł świadom tego, pisał do Koryntian: Wszystko wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko wolno, ale nie wszystko buduje (1 Kor 10, 23). Dla Apostoła z Tarsu wolność wiązała się z miłością, która przybierała konkretne kształty. Była nią pokorna służba braciom. Im bardziej doświadczał wewnętrznej wolności, tym bardziej odczuwał potrzebę służenia innym i miłości. W liście do Galatów pisał: Wy zatem bracia zostaliście powołani do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni, służcie sobie wzajemnie! (Ga 5,13).

Siostra Ruth Pfau, lekarka pracująca w Centrum Zwalczania Trądu w Pakistanie i (nielegalnie) w Afganistanie, wspominając swój pobyt w Pakistanie, opowiada o tragicznej sytuacji w jakiej znalazła się, służąc w szpitalu w Gilgit. W czasie konfliktu między sunnitami i szyitami przeżyła napad szyitów na szpital, w którym pracowała. Gdy jeden z nich wymierzył karabin w stronę sunnity Raszida, bez wahania stanęła pomiędzy nimi. Być może, mając skierowany na siebie kałasznikow, byłam wtedy najbardziej wolna. Nieświadomie „podtrzymywana” miłością […] Wolność: kiedy sytuacja zmusza kogoś do czynu przeciwnego jego przekonaniom – stwierdziła po latach.  Są to słowa osoby, która wolność ceniła sobie najwyżej: Jeśli istnieje wartość, dla której byłabym gotowa oddać życie, jest nią właśnie wolność. Mogłabym głodować, marznąć (jakże marzłam w ciągu czterdziestu lat pobytu w Pakistanie, wędrując po odległych regionach górskich!), a nawet być odciętą od książek, ale nie mogłabym wieść życia pozbawionego wolności. Gdyż wolność jest warunkiem miłości. Dlatego nie mogę żyć bez wolności i nie mogę znieść tego, kiedy komuś jest odbierana wolność. 

W obliczu podobnego wyboru stanął w czasie II wojny światowej św. Maksymilian Kolbe, gdy oddał świadomie swoje życie, by inny mógł żyć, podobnie Janusz Korczak i setki innych świadków miłości. Najpiękniejszy przykład wolności dał nam Syn Boży. Jego męka i śmierć nie były ślepym zrządzeniem losu ani przypadkiem, ale wynikiem i konsekwencją świadomości i dokonanego wcześniej wyboru. Świadczy o tym chociażby wewnętrzne zmaganie przed śmiercią w Ogrodzie Oliwnym (zob. Mt 26, 36-46). Wolność oparta na miłości musi liczyć się z najwyższą ceną: Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15, 13).

Więcej w książce: „Równowaga duchowa. Jak odnaleźć wewnętrzny pokój”, WAM

Książkę z 30% rabatem (dostawa gratis) możesz kupić tutaj:

Równowaga duchowa | wydawnictwowam.pl

fot. Pixabay