Jezus przybył do Jerozolimy ze swymi uczniami na święto Namiotów (J 5, 1-18). Po drodze zatrzymał się obok sadzawki, która leżała przy Bramie Owczej w pobliżu świątyni. Sadzawka nazywała się Betesda, co oznacza „dom miłosierdzia”. Miejsce to, prawdopodobnie związane wcześniej z pogańską świątynią,  składało się z dwóch bliźniaczych sadzawek, zwane było również Sadzawką Pięciu Krużganków. Nawa była odwołaniem do Pięcioksięgu, Tory.

Z sadzawki, z podziemnego źródła, tryskała woda, która posiadała właściwości lecznicze, zwłaszcza, gdy źródło zaczynało bić i napełniało się wodą. W ludowym tłumaczeniu wskazywano na anioła, który zstępował w stosownym czasie i poruszał wodę (J 5, 4). Kto pierwszy znalazł się w niej po jej poruszeniu, odzyskiwał zdrowie. Poruszenie wody można oczywiście wytłumaczyć w sposób naturalny. Jedna możliwość to małe trzęsienie ziemi. Druga to nierównomierny dopływ wody. Mógł on wynikać po prostu z podnoszenia i zamykania jazów na kanaliku prowadzącym wodę ze wzgórz. Jeśli basen był zasilany przez źródło, mogło ono bić okresowo jak główne źródło w Jerozolimie, Gihon. Nieregularność byłaby wtedy skutkiem efektu „syfonu” (M. Wojciechowski).

Nad sadzawką Betesda rozgrywał się dramat chorych oczekujących na cud. Z jednej strony towarzyszyła im nadzieja, pragnienia, oczekiwanie. Z drugiej jednak strony pojawiała się rywalizacja, zazdrość, zawiść wobec uzdrowionych. Całej aurze towarzyszyło cierpienie i ból. Było to swoiste getto cierpienia.

W grupie chorych oczekujących na cud uzdrowienia znajdował się człowiek, który cierpiał od trzydziestu ośmiu lat. Ewangelista nie określa jego choroby. Wynika jednak z niej, że chodziło o człowieka, który od młodości nie był w stanie wstać o własnych silach, natomiast umysłowo był sprawny. Wymieniono go po „sparaliżowanych”. Sugeruje to niedowład na skutek uszkodzenia kręgosłupa albo jakieś kalectwo nóg. Nagłe wyleczenie nie wydaje się tu medycznie możliwe. W dodatku człowiek leżący tak długo musiałby jeszcze wyćwiczyć mięśnie, by móc się poruszać (M. Wojciechowski). Ojcowie Kościoła porównują czas jego cierpienia do wędrówki Izraela przez pustynię, podczas której zmarli wszyscy Izraelici zdolni do walki (por. Pwt 2, 14). Paralityk od trzydziestu ośmiu lat przebywał na pustyni, jaką jest cierpienie. W tym czasie zanikła jego moc, siła oporu i walki. Chory nie mógł, nie potrafił już walczyć. Poddał się. Ale może był to warunek, aby mógł dotrzeć do Domu Miłosierdzia i doświadczyć Bożej litości (A. Grün).

Paralityk leżący przy sadzawce jest symbolem cierpień i dramatów każdego człowieka wszystkich epok i czasów, także nas. Jakże często czujemy się sparaliżowani, zablokowani, jakby zaklinowani w sobie. Ulegamy zahamowaniom. Strach przed tym, by nie zawieść, by nie popełnić błędu, hamuje nas przed otwarciem na innych, przed uaktywnieniem się. […] Wyschnięty, wyniszczony, kaleki – to pojęcia opisujące podobną postawę. Członki wyschły, obumarły, utraciły wszelką moc. Nie można się już poruszać. Ręka może uschnąć (Mk 3, 3). Wtedy człowiek już się na nic nie zdobywa. Staje się bierny, wycofuje się. Albo uschły nogi, i nie może już pójść tam, dokąd by chciał (A. Grün).

Paralityk nie należy do osób proszących o uzdrowienie. Należy do nielicznej grupy uprzywilejowanych, których Jezus uzdrawia z własnej inicjatywy. Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas (J 5, 6). W ogromnym tłumie chorych, potrzebujących, cierpiących Jezus zauważył właśnie tego człowieka. I od razu rozpoznał jego stan duchowy i psychiczny. Ten człowiek jest chory od dawna, jest wyczerpany i kaleki, w głębi duszy zrezygnował z dalszej walki. Paralityk czuje się życiowym przegranym. Inni i tak są uprzywilejowani.

Wydaje się, że paralitykowi brakuje nie tylko cnoty cierpliwości, wytrwałości, nadziei. Brakuje jeszcze jednego czynnika, dominującego w innych uzdrowieniach – wiary. Nie wykazuje jej paralityk, przyjaciele ani krewni. Zostaje zostawiony samemu sobie, w walce z bólem i rozpaczą.

W tym przypadku Jezus nie wymaga wiary, nawet o nią nie pyta. Stawia inne zasadnicze pytanie: Czy chcesz stać się zdrowym? (J 5, 6). W tym pytaniu odwołuje się do wolnej woli chorego, zachęca go do wglądu w siebie. Wola wyzdrowienia stanowi minimum i musi być własną decyzją chorego. Nie można jej zrzucić na innych. Paralityk powinien sam pragnąć wyzdrowieć.

Niektórzy ludzie pozostają chorzy tylko dlatego, że nie chcą wyzdrowieć. W jakiś sposób „urządzili się” w chorobie, ponieważ choroba daje im pewnej korzyści – jak mówi psychologia: daje im poczucie wtórnego zadowolenia. Nie muszą już dalej walczyć, są pielęgnowani przez innych, inni się o nich troszczą. Przyjmują, cofając się, postawę dziecka: że to matka o wszystko się zatroszczy (A. Grün). Choroba może zwalniać z trudu życia i odpowiedzialności za nie. Może również rodzić przekonanie, że nie jest niczym złym, a nawet wygodnym i w konsekwencji prowadzić do postawy pretensjonalnej: jestem chory, więc wszystko mi się należy, wszyscy powinni się o mnie troszczyć.

Paralityk nie odpowiada wprost Jezusowi. Próbuje usprawiedliwiać swoją bezczynność. Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody (J 5, 7). Jego odpowiedź z jednej strony może być wymówką. Czy to jego wina, że jest chory, że nigdy nie zdąży na czas, gdyż inni są szybsi? Może być więc próbą usprawiedliwienia braku wysiłku i podejmowania dalszych środków w celu wyzdrowienia. Z drugiej jednak strony może być stwierdzeniem istoty choroby. Nie ma pomocnego człowieka. Jest samotny i biedny. Z dziewiątego wersetu dowiadujemy się, że leżał na noszach. Słowo przetłumaczone tu jako „nosze” oznacza pryczę lub materac, używany przez ludzi biednych. Tak więc był on nie tylko chory, lecz – co zbytnio nas nie dziwi – także ubogi. Co więcej, jak się dowiadujemy, z tych właśnie powodów nie miał przyjaciół (R. Ascough).

Samotność, brak relacji, nieumiejętność nawiązywania więzi to choroba naszych czasów. Wielu ludzi choruje dzisiaj, bo nie mają żadnego człowieka, który wzbudzałby w nich wolę życia, zachęcał do życia. Uważają się za ludzi bezwartościowych, wyschniętych, wyczerpanych, bo nikt ich nie kocha, nikt ich nie przyciąga do życia miłością. Człowiek może żyć w zdrowiu tylko wtedy, gdy doświadcza miłości i miłością obdarza. Bez kontaktów  z innymi ludźmi jego źródło życia wysycha (A. Grün).

Po wysłuchaniu usprawiedliwień paralityka, Jezus rozkazuje mu: Wstań, weź swoje łoże i chodź! (J 5, 8). Jezus każe choremu wstać. Oderwać się od łoża, od tego, co go przykuwa, paraliżuje, wbrew rezygnacji, lękom i temu wszystkiemu, co przeszkadza prawdziwie, w pełni żyć.

Uzdrowienie nie oznacza całkowitego wyzwolenia od „łoża”: od niepewności, choroby, zniewoleń, trudu egzystencji. Pozostawione „łoże” jest znakiem, który przypomina ludzką słabość i kruchość życia i kieruje do Boga. Jest to lek na ludzką amnezję, brak pamięci i marzenia o samowystarczalności. Człowiek sam się nie zbawi, ani nie osiągnie nieśmiertelności. Nie wymusi też uzdrowienia. Niektóre ułomności psychiczne lub fizyczne zostaną nieuleczone aż do śmierci. Niektóre duchowe rany zabiorę z sobą do grobu. Przyznanie się do tego jest niemodne, ale realistyczne. Bardzo ciężko jest czekać na nowe życie i ufać, że Bóg uleczy wtedy wszystkie nasze cierpienia. Ale czy Bóg nie dał nam wspaniałej obietnicy? (S. Kiechle).

Uzdrowienie, jakiego dokonuje Jezus oznacza, że niepewność, trud i krzyż (chociaż pozostaną) nie będą przeszkodą w  głębokim i świadomym życiu. Paralityk dobrze zrozumiał słowa Jezusa. Natychmiast wyzdrowiał […], wziął swoje łoże i chodził (J 5, 9). Uleczyło go słowo Jezusa. Spotkanie z Jezusem wzmocniło jego wolę życia. Jezus nie zaprowadził go do sadzawki, lecz skontaktował go z sobą samym, ze źródłem w nim samym, które ma dość siły, aby utrzymać go przy życiu (A. Grün).

Pytania do refleksji i modlitwy:

  • Kto jest moim aniołem, pobudzającym mnie do życia?
  • Czy dramat Betesdy jest mi bliski? W czym się wyraża?
  • Jakie są współczesne bolączki i cierpienia świata i człowieka?
  • Co mnie najbardziej martwi, krzywdzi, boli?
  • Jaka jest historia (i przyczyny) mojej choroby, zagubienia, odrzucenia, nałogów, braku miłości?
  • Co stanowi mój „osobisty paraliż”?
  • Czy mojemu życiu nie towarzyszy postawa obojętności, rezygnacji, braku woli życia?
  • Czy nie czuję się skrzywdzony przez innych, poszkodowany (nikt się o mnie nie troszczy, nikt mnie nie lubi, jestem taki biedny, taka nieszczęśliwa…)?
  • Czy potrafię dostrzegać ludzi chorych i cierpiących? Współczuć im i pomagać?
  • Czym dla mnie jest choroba? Jak ją przeżywam?
  • Czy wierzę, że Jezus może mnie uzdrowić dogłębnie?
  • Czy umiem nawiązywać relacje i więzi?
  • Czy spotkania ze mną wyzwalają w innych pragnienie życia, napawają ich nadzieją, siłą i wiarą? Pozwalają otrząsnąć się z niemocy i paraliżu?
  • Co stanowi „moje łoże”?
  • Co sądzę o powiedzeniu: „Bóg doświadcza tych, których kocha”?