„Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust. Ty bowiem mówisz: «Jestem bogaty» i «wzbogaciłem się», i «niczego mi nie potrzeba», a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi. Radzę ci nabyć u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił, i białe szaty, abyś się przyodział, i by nie ujawniła się haniebna twa nagość, oraz balsamu do namaszczenia twych oczu, byś widział. Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się!” (Ap 3, 15-19)

Laodycea jest ostatnim Kościołem Apokalipsy, do którego kieruje swój list św. Jan. Miasto nie w pełni jeszcze odkopane jest jednym wielkim stanowiskiem archeologicznym. Założone w III wieku p.n.e. swój największy rozkwit przeżyło w okresie rzymskim.

Niesamowite wrażenie robią na mnie ruiny stadionu z czasów cesarza Wespazjana, gimnazjonu i łaźni rzymskich oraz dwóch teatrów. Położone na płaskowyżu biegnącym ponad dwiema dolinami, porośnięte bujnymi trawami i polnymi kwiatami. Gdy spaceruję szeroką, bogatą ulicą okoloną kolumnami i wpatruję się w okoliczne szczyty, mimo upału pokryte śniegiem, wydaje mi się, że czas się tu zatrzymał…

Pomiędzy licznymi, niezrabowanymi przez miejscową ludność ruinami dostrzegam pozostałości świątyń i ich bóstw: Zeusa, Apolla, Asklepiosa, Hadesa, Hery, Ateny, Serapisa, Dionizosa… Pozostały po nich nieliczne ślady. Podobnie jak po mieście i jego mieszkańcach.

Nie zachowały się również oznaki chrześcijaństwa. A przecież było ono zarówno tu, jak i w pobliskich Kolosach bardzo prężne. Chrześcijaństwo dotarło do Laodycei za sprawą św. Pawła, a Kościół założył tu prawdopodobnie jego uczeń Epafras, którego św. Paweł w Liście do Kolosan nazywa umiłowanym współsługą (por. Kol 1, 7). Paweł poznał osobiście miejscowego notabla Nimfasa i gromadzący się w jego domu na Eucharystii młody Kościół. Do mieszkańców Laodycei napisał oddzielny, niestety niezachowany, list. W starożytnej Laodycei podejmowano dysputy teologiczne, między innymi dotyczące terminu obchodzenia Wielkanocy.

W miejscu, po którym być może stąpał św. Paweł i jego uczniowie, celebruję Eucharystię. Stanowi ona dla mnie głębokie przeżycie. W plenerze, pośród starożytnych ruin, z widokiem na pobliskie Kolosy i Hierapolis, w absolutnej ciszy… Dotykam misterium Boga i szczególnie mocno odczuwam więź z Kościołem pierwszych wieków. Łączą nas nie tylko starożytne kamienie, lecz także świadomość ciągłości Kościoła i sprawowanej od czasów apostolskich Eucharystii. Otwarta przestrzeń i nadzwyczajna cisza pogłębiają atmosferę misterium oraz silnej więzi z naturą.

Chwilę później medytuję nad sytuacją Kościoła w Laodycei, zastanawiając się nad słowami listu-przestrogi z Apokalipsy św. Jana. Laodycea była bogatym miastem dzięki rozwojowi rzemiosła i bankierstwa. Słynęła z produkcji czarnej wełny służącej do wyrobu dywanów oraz ze szkoły medycznej, której specjalnością był balsam stosowany w chorobach oczu, zwany „kollyrionem”. Do tych detali nawiązuje Apostoł. Zachęca Kościół laodycejski, by zamiast szczycić się swoim bogactwem, dostrzegł, że jest nagi. Zatracił białe szaty, symbol oczyszczenia i boskiej godności, oddalił się duchowo od prawdziwego źródła – Chrystusa. Ponadto wpadł w pychę, sądził, że niczego nie potrzebuje. W rzeczywistości był ślepy. Nie widział nawet, jak bardzo odszedł się od pierwotnej gorliwości. Powinien nabyć prawdziwego duchowego balsamu, którym jest skrucha i nawrócenie, czyli radykalna wewnętrzna przemiana.

Św. Jan określa Laodycejczyków jako letnich. Nawiązuje w ten sposób do detali związanych z położeniem miasta. Laodycea nie miała naturalnych źródeł. Zimną wodę sprowadzano z gór, natomiast gorącą z odległego o 12 kilometrów Hierapolis; jednak po dotarciu do Laodycei była już letnia. Jej picie wywoływało torsje. Kościół w Laodycei nie był zimny, jak woda do picia, ani gorący, jak woda do kąpieli, ale letni, wywołujący mdłości, torsje. Nie wykazywał gorliwości, szedł na kompromisy, żył w sposób powierzchowny, brakowało mu gorliwości i zapału.

Gdy myślę o laodycejskich chrześcijanach, uświadamiam sobie, że historia lubi się powtarzać. Ich życie tak bardzo nie różni się od życia współczesnych chrześcijan. W naszych czasach pojawia się etyka relatywizmu, dobro miesza się ze złem, a nawet więcej: promuje się zło, zanika poczucie winy i grzechu, banalizuje się życie duchowe, dominuje pogoń za pieniądzem, konsumpcją i zmysłowością. Życie staje się coraz bardziej ociężałe, a sumienie letnie, obojętne…

Ostatnie słowa Listu do Kościoła w Laodycei napawają nadzieją. Jezus stoi u drzwi wspólnoty laodycejskiej, u drzwi każdego serca, i delikatnie puka. Gdy spotyka się z oporem, zamknięciem, ślepotą i głupotą, reaguje ostrzej, karci, wzywając do nawrócenia. Nikogo jednak nie wyklucza a priori z „wieczerzy”, wspólnoty posiłku, która jest symbolem przyjacielskiej relacji i intymnej więzi: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3, 20).

fot. autor