W połowie drogi między Hallul a Hebronem znajdują się ruiny Mamre (Ramat al-Chalil). Al-Chalil w języku arabskim oznacza „przyjaciel Boga”. Tytuł ten został nadany Abrahamowi. Według tradycji w tym miejscu rosły dęby Mamre, pod którymi Abraham gościł Boga.

Na miejscu, którego dotykał sam Bóg, znajdują się obecnie pozostałości sanktuarium z okresu Heroda, Hadriana, Konstantyna, patriarchy Modesta i czasów arabskich. „Cześć dla «drzewa Abrahama» przerodziła się wkrótce w kult bałwochwalczy, przeciw któremu występowali prorocy. W myśl reformistycznych zarządzeń Jozjasza kult w Mamre musiał ustać”(D. Baldi). Jednak lud nie zapomniał o tym miejscu. Szczególny rozkwit Mamre przypada na czasy edomickie oraz rzymskie. Herod Wielki otoczył plac wokół sanktuarium murem, który jednakże nie został ukończony. Pozostałe do dziś monumentalne bloki „przywodzą na myśl konstrukcje Heroda, ale zastosowana tu technika (brak wypukłości na licach kamieni) jest całkiem inna. Charakterystyczne cechy kamieniarki herodiańskiej pojawiają się tu i tam – na przykład baza pilastra” (J. Murphy-O’Connor).

W czasach rzymskich Mamre zostało podniesione do rangi centrum handlowego. Stacjonował w nim rzymski garnizon, który posiadał również swoją świątynię. Kolejna, tym razem chrześcijańska została zbudowana w 325 roku przez Konstantyna na prośbę jego teściowej Eutropii, która pragnęła wykorzenić kult pogański. Efekt był taki, że Mamre stało się ośrodkiem kultu pogańskiego, żydowskiego i chrześcijańskiego, by wreszcie popaść w zapomnienie w czasie najazdu arabskiego (VII wiek).

Dzisiaj w Mamre można oglądać pozostałości starożytnego sanktuarium. „Wejście do sanktuarium prowadziło przez «drogę świętą» z dwiema wieżami, które zdaniem archeologów pochodzą z okresu izraelickiego (1200-600 prz. Chr.). W najgłębszych warstwach odkryto przedmioty z terrakoty, datowane na czasy Abrahama” (D. Baldi). Ponadto pokazuje się studnię wykutą, według tradycji, przez samego Abrahama, w cieniu której  odpoczywali Najdostojniejsi Goście. Zachowane fragmenty bazyliki konstantyńskiej wskazują na klasyczny bizantyjski układ.

Gdy spoglądam na ruiny sanktuarium ogarniają mnie uczucia wewnętrznego smutku. Czcigodne miejsce, uświęcone obecnością samego Boga, na którym przez setki lat oddawano cześć Jahwe, pozostaje dziś niemal zapomniane. Zamiast „świętej drogi” współczesna ulica, zamiast bramy wejściowej obskurny barak, w którym można nabyć bilety u administrującej to starożytne miejsce arabskiej kobiety. Wokół sanktuarium współczesne wieżowce i tętniące życiem miasto. Gdy zwiedzam sanktuarium towarzyszy mi krzyk arabskich chłopców z pobliskiej szkoły, którzy na dziedzińcu przylegającym do stanowiska archeologicznego uczestniczą w zajęciach wychowania fizycznego. Zastanawiam się, czy są świadomi historii, która dokonała się w tym miejscu. Studnia Abrahama, przy której podejmował Gości, znajduje się w dość opłakanym stanie, wciśnięta w róg herodiańskich murów. Nad nią góruje nowoczesny meczet Abrahama. Ten smutny widok rodzi myśli o przemijaniu. Cóż, wszystko ma swój czas i wszystko jest krótkotrwałe, przemijalne, jak podkreśla z melancholią biblijny Kohelet.

Z tą smutną refleksją udaję się do posiadłości Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. Na jego posesji znajduje się Monaster Trójcy Świętej i Świętych Praojców. Ta dwudziestowieczna budowla w swojej architekturze nawiązuje do zamków średniowiecznych. W cerkwi znajdują się trzy ołtarze: Świętych Praojców, Trójcy Świętej i świętego Mikołaja.

W pobliżu monasteru rośnie drzewo, przy którym, według tradycji, Abraham gościł Boga; nazwane zostało „dębem Abrahama”. W rzeczywistości ma około sześćset lat. „Dąb Abrahama” zaczął obumierać już w XIX wieku, a ostatnie zielone liście oglądano na nim pod koniec ubiegłego wieku. Jednak obok niego rośnie już nowy pęd, który przejmie rolę swojego przodka.

Obok „dębu Abrahama” rosną inne, młodsze. Zatrzymuję się na chwilę w ich cieniu, „w najgorętszej porze dnia”, by przypomnieć sobie historię odwiedzin Boga w Mamre (Rdz 18, 1-15).

Gminna opowieść mieszkańców okolic Morza Martwego ukazuje bliskość i zażyłość relacji Boga z Abrahamem. „Uderza” w niej najpierw pora wizyty. Bóg odwiedza przyjaciela, gdy wypoczywa przed namiotem w najgorętszej porze dnia. Wśród ludów nomadycznych nie jest to pora wizyt, lecz sjesty. Abraham jednak nie reaguje opieszale ani obojętnie z  powodu nieoczekiwanej wizyty. Przeciwnie, przyjmuje nieznanych mu jeszcze wędrowców z całą wschodnią gościnnością i hojnością, jak przyjaciół. Niczego nie szczędzi. Służy wszystkim, co posiada.

Gościnność należała do najważniejszych cnót ludów patriarchalnych. Wśród Beduinów gość był mile widziany przez trzy i jedną trzecią dnia; był to czas potrzebny na „przetrawienie pokarmu” przygotowanego przez gospodarza. Późniejsza tradycja żydowska nakazywała w dniach Paschy trzymać drzwi wejściowe jedynie przymknięte, aby przychodzący Mesjasz, a także ubodzy, cudzoziemcy, wędrowcy mogli zasiąść do uczty paschalnej. W podobnym duchu pisze autor listu do Hebrajczyków: „Nie zapominajmy też o gościnności, gdyż przez nią niektórzy, nie wiedząc, aniołom dali gościnę” (Hbr 13, 2).

Na gościnność Abrahama Bóg odpowiada obietnicą. Obiecuje mu potomka. Abraham był już człowiekiem starym i w jakimś stopniu sfrustrowanym, skrzywdzonym przez życie. Jego żona Sara była bezpłodna. Ponadto żył pod namiotami, nie posiadał kawałka ziemi. Te dwa braki były według starożytnych przekonań znakiem braku błogosławieństwa Boga.  Bóg nawiedzając Abrahama odpowiedział na jego ból i niespełnione marzenia.

Wobec takiej obietnicy Sara „uśmiechnęła się” sceptycznie. Podobnie jak Abraham była w podeszłym wieku i pogodziła się już z brakiem potomstwa. Jednak Bogu nie spodobał się jej brak zaufania i wiary. Odpowiedział wówczas, jak całe wieki później Maryi: „Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana?” (Rdz 18, 14). Ponad niedowierzającym uśmiechem Sary (jak również Abrahama) rozległ się jeszcze śmiech, tym razem Pana Boga: śmiech wyrażony w imieniu ich syna, Izaaka. „Izaak” znaczy: „Jahwe (Bóg) się zaśmiał”.

(U)śmiech jest objawem zdrowego życia duchowego. „Śmieje się Ten, który mieszka w niebie” – pisze Psalmista (Ps 2, 4). Tym bardziej śmieje się człowiek. Śmiech łączy, pozwala nabierać dystansu, daje optymizm i odwagę, by podejmować trud codziennego życia. Nadaje codzienności smak pogody, lekkości, uwalnia od banalności i nudy. Śmiech tworzy atmosferę przyjaźni i prowadzi do afirmacji życia. Dlaczego jednak tak rzadko gości na naszych ustach i w naszych sercach?

 

Więcej w książce: „Ogród Boga. Stąpając po Ziemi Świętej”, WAM