W niedzielę 16 października br. w Bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie odbyła się uroczysta msza święta podczas której w sposób szczególny wspominaliśmy bł. Jana Beyzyma SJ, misjonarza trędowatych na Madagaskarze. Miało to związek z niedawnym wspomnieniem liturgicznym tego niezwykłego jezuity, które przypada co roku 12 października.

Jakub Drzewicki SJ w poniższym artykule przybliża nieco sylwetkę bł. Jana Beyzyma oraz jego znaczenie we współczesnym kontekście.

Jeśli bowiem [święci] są dziedzicami Boga i współdziedzicami Chrystusa
oraz będą uczestnikami Bożej chwały i królestwa, to dlaczego ci przyjaciele
Chrystusa nie mieliby się stać już na ziemi współuczestnikami Jego chwały?
„Nie nazywam was sługami – mówi Bóg – wy jesteście moimi przyjaciółmi.

– Jan Damasceński

Apostoł Trędowatych, Jezuita, Człowiek Wielkich Pragnień – każde z tych określeń opisuje jakiś aspekt życia bł. ojca Jana Beyzyma. On to, w wieku 48 lat wyruszył do obcego kraju, by służyć najbardziej odrzuconym.

By na nowo rozpalić nasze serca pragnieniem misyjnym, a także towarzyszenia ludziom, dnia 16 października 2022 roku w Bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa, wspominaliśmy naszego błogosławionego współbrata.

Trąd w czasach ojca Jana był nieuleczalny, nikt nie chciał opiekować się ludźmi dotkniętymi tą chorobą – mówił podczas kazania o. Stanisław Cieślak SJ. –  Ojciec Beyzym nie tylko się o nich zatroszczył, ale także dzielił ich los. Zamieszkał między nimi.

Rzeczywiście, ojciec Jan nie bał się towarzyszyć ludziom. Opatrywał ich rany, pracował razem z nimi w polu. Był tak gorliwy, że w końcu umarł z wyczerpania. We wszystkim starał się naśladować swojego Mistrza – Jezusa.

Można zadać pytanie: no dobrze, a co tak gorliwy człowiek może robić po śmierci? Oczywiście apostołuje dalej. Podczas uroczystości, miałem przyjemność osobiście porozmawiać z panem Marcinem Hołdą, który otrzymał łaskę uzdrowienia za pośrednictwem o. Beyzyma.

– W 97 roku miałem wypadek samochodowy. Dachowaliśmy. Poza innymi, mniej dotkliwymi obrażeniami, miałem stłuczony pień mózgu. Lekarze twierdzili, że „dobrze będzie” jeśli za kilka miesięcy będzie ze mną jakikolwiek kontakt – relacjonował pan Marcin. – Co ciekawe, nie byłem wtedy zbyt wierzącym człowiekiem. Z resztą – dalej mam specyficzne podejście do wiary. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że zaprzyjaźniłem się z Janem Beyzymem.

Przyjaźń – bardzo spodobało mi się to słowo, którego użył pan Marcin. W tym, co mówił, pobrzmiewało dużo wolności i życzliwości, której doświadczył w relacji z moim błogosławionym współbratem. Czasami pomagając, oczekujemy w podtekście, by ktoś przeszedł głęboką duchową przemianę. A może największym owocem nawrócenia jest przyjaźń, która się między nami zawiązuje? Naprawdę wyszedłem z tej rozmowy zbudowany i podniesiony na duchu.

Jako jezuici oczywiście zapraszamy do modlitwy za wstawiennictwem o. Beyzyma, jednak jak to lubimy powtarzać „wszystko w wolności”. Przyjaźni nie zbudujemy pod przymusem. Ewentualnie możemy kogoś do niej zaprosić.

Kończąc: może kiedyś przydarzy się nam taka sytuacja, do której zechcemy zaprosić kogoś, kto nie bał się towarzyszyć drugiemu człowiekowi. Nawet (a może zwłaszcza!) w trudach życia codziennego. Kogoś kto miał głęboki kontakt z rzeczywistością, rozumiał troski i cierpienie. Może wówczas szepniemy choć: „Apostole Trędowatych, módl się za nami.” Oby ojciec Jan nam wówczas towarzyszył.