Katechizm Kościoła Katolickiego w różny sposób określa sakrament pojednania. Nazywa go sakramentem pokuty, ponieważ oznacza drogę powrotu do Ojca, od którego człowiek oddalił się przez grzech; sakramentem spowiedzi, albo inaczej wyznania, uznania i uwielbienia świętości Boga oraz Jego miłosierdzia wobec grzesznego człowieka; sakramentem przebaczenia i sakramentem pojednania z Bogiem i z Kościołem (por. numery 1422-1424).
Sakrament pojednania powinien być ciągle na nowo odkrywany i reflektowany w życiu każdego człowieka. Nie można edukacji dotyczącej tego sakramentu (podobnie jak pozostałych) zakończyć na okresie pierwszej Komunii Świętej. W takiej sytuacji uznany zostanie za relikt z dzieciństwa, bądź będzie praktykowany w sposób infantylny. W mojej praktyce spowiednika spotykam się nierzadko z osobami dorosłymi, których słownictwo świadczy o pewnym niedorozwoju religijnym. Grzechy typu: nie byłam wierna Bozi, nie odmówiłem paciorka, nie słuchałam mamusi (która nie żyje od kilku lat!) świadczą o infantylizmie duchowym.
Sakrament pojednania nie jest określoną pracą z naszej strony. Konfesjonał nie jest duchową pralnią. Gdyby tak było, przynosilibyśmy tobołek naszych brudów, poddawalibyśmy się przykremu zabiegowi oczyszczenia, jakim jest rachunek sumienia, wyznanie grzechów i określona forma zadośćuczynienia i odchodzilibyśmy… bielsi od śniegu.
Sakrament pojednania nie jest również przymusem. Wiele pobożnych osób sądzi, że będąc chrześcijaninem musi się spowiadać. Tymczasem przymus spowiedzi nie istnieje. Wolno nam się spowiadać. Wolno nam doświadczać w spowiedzi życzliwości Boga i Jego przebaczenia.
Sakrament pojednania jest przede wszystkim osobowym spotkaniem z przebaczającym, miłosiernym Ojcem. Jest czystą łaską, darem. Nie można sobie zasłużyć, zapracować na przebaczenie u Boga. Grzech nie jest możliwy do naprawienia przez nas samych. Nie jesteśmy zdolni kochać, gdy grzeszymy. Jednak Bóg w swoim miłosierdziu wzbudza w nas miłość, której miarą jest darowany grzech. Stąd nasza praca w czasie sakramentu pojednania może polegać jedynie na nieustannym otwieraniu się na miłosierdzie działającego Boga.
Z teologicznego punktu widzenia powinniśmy spowiadać się z grzechów śmiertelnych. A są nimi te grzechy, przy których w poważnej materii opowiadamy się całkowicie w sposób świadomy i wolny przeciwko Bogu. Większość grzechów nie ma takiego wymiaru. Są to na ogół grzechy, które wynikają z naszych słabości, zaniedbań; grzechy, w których ulegamy naszym emocjom, słabości i namiętnościom. Proboszcz z Ars mówił: Człowiek, któremu dolega coś błahego, nie musi zaraz iść do lekarza, bo wie, jak sobie pomóc. Jeśli kogoś boli głowa, idzie się przespać; gdy czuje głód, sięga po posiłek. Lecz jeśli dolegliwość jest poważna albo jeśli ktoś groźnie się porani, potrzebuje lekarza i lekarstw. Kiedy człowiek popadnie w grzech śmiertelny, musi szukać pomocy u lekarza, jakim jest kapłan i zastosować lekarstwo w postaci spowiedzi […] Jak to dobrze, że mamy w zasięgu ręki sakrament leczący rany duszy.
W naszym życiu bywa mocno zakorzenione podejście prawne, formalne, tradycyjne do spowiedzi. Wyraża się ono w pytaniach o granice grzechu, albo w próbach drobiazgowego rozróżniania między grzechami lekkimi, a ciężkimi. Wyrazem formalnego podejścia do grzechu jest sposób wyznawania grzechów. O. Joachim Badeni napisał w sposób humorystyczny, choć nieco kontrowersyjny: Ludzie się spowiadają: że się pokłócił z teściową, popatrzył w tramwaju pożądliwie na dziewczynę, zjadł za dużo kapusty. Więcej grzechów nie pamiętam – podsumowuje. Takie głupstwa i na to ja wzywam całą Trójcę Świętą, na te głupstwa. Ponadto wyznawane są grzechy, które ze względu na okoliczności mają inną kwalifikację moralną; w rzeczywistości nie stanowią naruszenia przykazań, np. jadłem w piątek mięso, gdyż zapomniałem, albo: nie byłem w niedzielę na Mszy świętej, bo byłem chory. Innym razem z kolei szukamy usprawiedliwienia dla grzechów, nie potrafimy stanąć szczerze w prawdzie. Spowiadamy się: popełniłem grzech, ale… i każdemu wyznanemu grzechowi towarzyszy cała litania usprawiedliwień. W końcu nie wiadomo, czy to są grzechy czy zasługi.
W formalnym czy tradycyjnym traktowaniu sakramentu pojednania nie zawiera się zwykle świadomość grzechu czy troska o formację sumienia, ale raczej świadomość istnienia pewnych praw, przepisów, których przekroczenie, nawet przypadkowe, nieświadome uważane jest za grzech.
Podejście świadome, głębokie, osobowe do grzechu i sakramentu pojednania stawia większe wymagania. Nie chodzi w nim o kilka gestów, wykonywanych nawet szczerze i z zaangażowaniem, ale o integrację całej osobowości i skierowanie jej ku Bogu. W sakramencie pojednania najważniejsza jest postawa serca. Zwracamy uwagę na najgłębsze motywacje, postawy życiowe, przyzwyczajenia. Zewnętrzne naruszenie przykazania traktujemy jako wyraz całej postawy wewnętrznej. W tym sensie najważniejszym grzechem jest naruszenie przykazania miłości Boga, a w konsekwencji także miłości bliźnich i siebie. Traktowanie naruszania przykazań związanych ze sferą seksualną jako najważniejszych jest pewnym nieporozumieniem. Wszystkie grzechy mają źródło w braku miłości Boga i postawieniu na pierwszym miejscu innych bogów.
Istotę sakramentu pojednania najtrafniej i najgłębiej oddaje przypowieść o miłosiernym Ojcu i zagubionych synach (Łk 15, 11-32). Jezus w tej przypowieści i w całym swoim nauczaniu ukazuje Boga jako kochającego i nieustannie przebaczającego Ojca, który z otwartymi ramionami i z wielką radością przyjmuje powracające zagubione dziecko. W spowiedzi spotykam się z Chrystusem, który mnie bezwarunkowo akceptuje. Idę do Boga, mego Ojca, który mnie przyjmuje i obchodzi ze mną święto radości, ponieważ ja, który się zagubiłem i wyobcowałem względem siebie samego, zostałem odnaleziony, ponieważ ja, który byłem martwy, zesztywniały od więzów starych wzorców, ponownie ożyłem (A. Grün).
Czy sakrament pojednania jest konieczny? Na Zachodzie istnieje dzisiaj tendencja do odrzucania tego sakramentu. Gdy pracowałem duszpastersko w Monachium, zostałem poproszony o pomoc w spowiedzi wielkanocnej. Najpierw odbyło się nabożeństwo pokutne zakończone błogosławieństwem ogólnym. Kapłan przewodniczący liturgii wyjaśnił, że błogosławieństwo nie zastępuje rozgrzeszenia. Po nabożeństwie będzie czas na spowiedź indywidualną. Jednak z kilkuset osób obecnych na nabożeństwie do spowiedzi przystąpiło… kilka!
Niektórzy rezygnują z sakramentu pojednania, gdyż uważają, że mogą wyznać Bogu winę wprost – bez pośrednictwa kapłana. Oczywiście, że Bóg przebacza winy również bez spowiedzi. Bóg nie jest związany sakramentem. On zawsze przebacza. Możemy doświadczać Jego przebaczającej miłości, słuchając Jego słowa czy stając przed Nim na modlitwie w prawdzie. Jednak sakrament pojednania pomaga nam przyjąć przebaczenie Boga. Zwykle wina zamyka nas i blokuje w sobie. Trudno wówczas przyjąć, że jesteśmy bezwarunkowo kochani i akceptowani. Od tego przekonania nie uwalnia psychoterapia czy słowa przyjaciół. Potrzeba sakramentu, który wnika w głąb nieświadomości i usuwa wszystkie psychologiczne bariery.
W sakramencie pojednania stajemy w prawdzie, z własnymi słabościami, intelektualnymi brakami, ograniczeniami, kruchością. Doświadczenie akceptacji przez Boga rodzi wewnętrzny pokój i uczucie miłości. Daje poczucie ponownego przyjęcia do wspólnoty, z której czujemy się wykluczeni przez winę i grzech. Jest to również cenna pomoc w przebaczeniu sobie samemu.
Ważnym czynnikiem w sakramencie pojednania jest świadomość, że nie spowiadamy się przed człowiekiem, ale przed Bogiem. Kapłan jest tylko znakiem danym przez Chrystusa. Kapłan rozgrzesza, ale przebacza Bóg. Dlatego nie powinniśmy nadmiernie koncentrować się na kapłanie, jego zachowaniach, gestach czy nie zawsze adekwatnych słowach. Kapłan, jak każdy człowiek jest grzesznikiem, reaguje po ludzku i może się zdarzyć, że kogoś zrani. Zamiast zrozumienia, współczucia i miłosierdzia, możemy doświadczyć surowości i odrzucenia.
Spotkałem wiele osób, które zostały zranione przez kapłanów w konfesjonale, co zaowocowało rezygnacją z sakramentu na długie lata. Oczywiście, zdarza się, że zranienia są na tyle silne, że przez dłuższy czas nie można przezwyciężyć oporu przed spowiedzią; niemniej postępując w ten sposób wylewamy dziecko z kąpielą. Jeżeli nie rozróżniamy tego, co ludzkie od tego, co jest znakiem Bożego miłosierdzia, wówczas urazy wobec konkretnego kapłana przerzucamy na wszystkich kapłanów, Kościół, Boga, trwamy w nich, pielęgnując je latami.
Indywidualne zranienia w konfesjonale nie są wystarczającą racją, by rezygnować ze spowiedzi. Oprócz łaski, która motywuje do dalszego wzrostu i pracy nad sobą, sakrament wnosi wiele pokoju duchowego i nadziei, a nawet radości duchowej; ponadto jest czasem rozmowy duchowej, która może pomóc ukierunkować dalsze życie. Pamiętajmy również, że zawsze mamy prawo wyboru spowiednika.
Kardynał Carlo Maria Martini wyróżnia dwa sposoby podejścia do sakramentu pojednania. Są ludzie zadowoleni z dotychczasowego sposobu spowiedzi: Tym wszystkim chciałbym powiedzieć: czyńcie tak dalej! Istnieje druga grupa osób, która nie odczuwa radości ani pokoju z częstej spowiedzi. Odkładają spowiedź na później, brakuje im czasu lub chęci. Sam kardynał doświadczał tego typu trudności. Wszystkim, którym zdarza się podobna rzecz, chciałbym dać pewną radę; zresztą czyniłem to przy okazji innych rekolekcji, łącznie z rekolekcjami dla Papieża. Rada jest bardzo prosta, przynajmniej w świetle moich doświadczeń. Powiedziałem sobie: spróbujmy iść drogą paradoksu. Jeśli te krótkie spowiedzi są dla mnie tak uciążliwe i trudne, to dlaczego nie spróbować spowiedzi dłuższych. Być może, sytuacja się zmieni. I wtedy z pomocą kogoś, kto miał zrozumienie dla tej trudności, próbowałem „rozmowy pokutnej”. Taka rozmowa pokutna, która zresztą idzie po linii odnowionych obrzędów sakramentu pojednania, obejmowała trzy części: confessio laudis, confessio vitae i confessio fidei.
Confessio laudis, czyli wyznanie chwały jest świadomym dziękczynieniem Bogu, za wszelkie dary. Nauczmy się tego pięknego zwyczaju rozpoczynania spowiedzi od wyrażenia Bogu wdzięczności. Dziękujmy Mu za dary, które są źródłem radości i satysfakcji, ale także za dary trudne i bolesne, które stają się wezwaniem do coraz większego powierzania Bogu całej historii życia. Kardynał Martini wyznaje: Rozpoczynam dziękczynienie albo w formie modlitwy eucharystycznej, albo po prostu wyznaję, że w ostatnim czasie w tej i w tej sytuacji poczułem się rzeczywiście prowadzony przez Pana. Dziękuję Mu, że spotkałem się z tą osobą, którą od dłuższego czasu omijałem, że mogłem rozwiązać własny problem albo problem kogoś innego, który mnie dręczył, dziękuję, że zrozumiałem sprawę modlitwy, z którą się zmagałem i nie mogłem rozwiązać, itd. Im bardziej jest się konkretnym, tym lepiej, ponieważ dobro jest konkretne, nie abstrakcyjne. Im bardziej stajemy się konkretni, tym bardziej stajemy się sobą.
Confessio vitae jest przeciwienstwem confessio laudis. Wyznajemy przed Bogiem i kapłanem, występującym w imieniu Kościoła grzechy. Mogą to być zarówno grzechy ściśle określone, jak również korzenie grzechu, skłonności, postawy, motywacje… Kardynał pisze dalej: Odczuwam silną niechęć do konkretnej osoby; chciałbym się tej niechęci pozbyć, ale ona jest we mnie; staram się ją przezwyciężyć, ale ona przy każdej okazji wychodzi ze mnie. Chciałbym zbliżyć się do tej lub tamtej osoby, ale zamiast tego unikałem jej i jest mi przykro. Chciałbym pokonać łakomstwo i ospałość, ale czuję że nie opanowałem mojej zmysłowości tak, jakbym powinien, i męczy mnie to, i niepokoi. Wszystko to składam przed Bogiem tak, jak jest. Rachunek sumienia i wyznanie grzechów nie powinny być jedynie formalnym wyliczaniem grzechów, ale raczej badaniem świadomości naszej wiary.
Każdy człowiek ma głęboką potrzebę wypowiedzenia siebie przed drugim w atmosferze zaufania. By doznać uzdrowienia wewnętrznego nie wystarczy psychoanaliza. Dopiero w sakramencie pokuty możemy otworzyć się całkowicie na uzdrawiającą moc Bożej miłości i do końca wypowiedzieć, co nas dręczy i boli. Dlatego dobrze jest zakończyć spowiedź wyznaniem wiary i zaufania Bogu, confessio fidei. Wyznajemy wiarę w miłość i miłosierdzie Boga. Wyznajemy ufność w Jego moc i uzdrowienie. Wyznajemy radość i pokój, jakich doznajemy jednając się z Bogiem. Wyrażamy też pragnienie ciągłego życia z Nim i w Nim.
Anselm Grün na zakończenie spowiedzi proponuje jeszcze postludium – święto pojednania: Jeden obchodzi to święto w ciszy, usiadłszy przed obrazem o treści religijnej i oddając się medytacji. Inny pozwala sobie na kieliszek wina, aby przebaczającą miłość Boga uczcić również swymi zmysłami.[…] Jeszcze inni pragną przebaczającą miłością, jakiej doświadczyli, cieszyć się wspólnie z innymi. Ale do święta pojednania należy również refleksja nad tym, jak skonkretyzuję teraz otrzymane przebaczenie w moim życiu, jak chciałbym odpowiedzieć na przebaczającą miłość Boga. Jest przy tym rzeczą ważną, by nie podejmować zbyt wielu postanowień, lecz zastosować jakieś konkretne ćwiczenie, które będzie mi stale przypominać o przebaczającym Bogu i o mojej odpowiedzi na Bożą miłość.