Zapadał wieczór po cudownym rozmnożeniu chleba. Jezus polecił uczniom, by przeprawili się łodzią na drugą stronę Jeziora Galilejskiego, w stronę Betsaidy, rodzinnej wioski Piotra, sam zaś pozostał, by zapanować nad entuzjazmem tłumu, który chciał go obwołać królem (por. J 6,15). Apostołowie zapewne nie byli uradowani z takiego rozwiązania. Jezus zostawił ich samych, a nocna przeprawa przez jezioro nie zawsze była miła i bezpieczna.

Gdy najgorliwsi słuchacze i sympatycy Jezusa opuścili wreszcie miejsce cudu, udał się na modlitwę. W czasach biblijnych pobożni Żydzi poświęcali zwykle dwie godziny dziennie na modlitwę. Jezus modlił się, gdy nie nauczał i nie uzdrawiał. Podobnie jak Mojżesz czy Eliasz wybierał samotność gór, z dala od zgiełku galilejskich miast. Ewangeliści podkreślają, że były to często nocne rozmowy z Ojcem. „Poruszający widok, w którym daje się odczuć klimat niezwykłej intymności, skupienia, ciszy i pokoju. Tylko On i Ojciec. Wszystko zatrzymało się w bezruchu” (K. Wons).

Podczas gdy Jezus modlił się, uczniowie zmagali się z przeciwnymi wiatrami. „Na Jeziorze Tyberiadzkim często nawet pod koniec wiosny po cichym i spokojnym dniu zrywa się po zachodzie słońca zimny i gwałtowny wiatr z pobliskich gór na północy, a jego siła stale się wzmaga, tak że podróż łodzią w tych warunkach jest dość utrudniona. Tak też było tej nocy. Wiatr uderzył w nich z boku, spychając łódź na południe, a nie w kierunku zachodnim, dokąd zdążali. Zwinęli żagiel, przeszkadzający raczej w tych warunkach i niebezpieczny, i zaczęli wiosłować” (G. Ricciotti). Przeciwny wiatr i gwałtowne fale sprawiały, ze łódź z trudem posuwała się do przodu. Do czwartej straży nocnej (ostatnia zmiana, między trzecią a szóstą rano) zdołali przepłynąć jedynie około dwudziestu pięciu, trzydziestu stadiów (J 6,19). Stadion był grecką jednostką miary wprowadzoną przez Aleksandra Wielkiego. Liczył sto osiemdziesiąt metrów, czyli odległość od startu do mety bieżni. Uczniowie przepłynęli więc jedynie pięć, sześć kilometrów. „Tak krótki dystans zrobiony w tak wiele godzin świadczy o tym, że wody jeziora były mocno wzburzone”  (F. Fernández-Carvajal).

Podczas zmagań uczniów z przeciwnym wiatrem i gwałtownymi falami Jezus w ciszy modli się i, co podkreśla Ewangelista Marek, z góry przygląda się, jak wiosłują (por. Mk 6,48). Jest jakby na innym poziomie, nie tylko fizycznym, ale również duchowym. Uczniowie zapewne przeżywają wewnętrzną walkę. „Dlaczego w takiej sytuacji zostawił ich na pastwę losu? Czy nie obchodzi Go to, że giną? Co jest dla Niego ważniejsze: własne duchowe umocnienie czy ratowanie swoich przyjaciół z niebezpieczeństwa zagrażającego ich życiu?” (S. Kiechle).

Apostołowie zapewne sądzili, że Jezus dogoni ich piechotą, idąc wzdłuż brzegu. Tymczasem On „przyszedł do nich, krocząc po jeziorze” (Mt 14,25). Obraz ten jest symbolem Jego boskiej mocy, której podlegają wszystkie żywioły. „W Starym Testamencie jedynie Bóg mógł chodzić po powierzchni wody” (C. Keener). Psalmista wychwala Boga: „Twoja droga wiodła przez wody, Twoja ścieżka przez wody rozległe i nie znać było Twych śladów” (Ps 77,20; por. Wj 14,21nn; Iz 43,15-16; Hi 38,16)). „Jezus miał poczucie humoru: gdy był już bardzo blisko, okazało się, że «chciał ich minąć»!” (F. Fernández-Carvajal). Być może jest to symbol teofanii, „manifestacji wspaniałej obecności i mocy Boga. Bóg objawił się Mojżeszowi i Eliaszowi, «przechodząc obok nich» (Wj 34,6; 1 Krl 19,11)” (M. Healy).

Widząc postać chodzącą po wodzie nad ranem, uczniowie uznali ją za zjawę. Wiara w duchy i bezcielesne zjawy była wówczas na porządku dziennym. Mimo to zjawisko wywołało lęk i przerażenie. Zahartowani i twardzi mężczyźni, rybacy (wśród nich doświadczony Piotr), wpadli w panikę, zaczęli krzyczeć. „Dopadł ich tak silny lęk, że nie byli w stanie rozpoznać swojego Mistrza. Lecz problem nie jest tylko w ich panicznym lęku. Nie poznają Jezusa, ponieważ jak to po ludzku możliwe, aby mogli powiązać Jego osobę z chodzącym po wodzie? (…) Nie są w stanie przeczuć Jego boskości” (K. Wons). Wciąż brakuje im wiary, by zrozumieć, kim On jest naprawdę.

Jezus natychmiast wyciszył ich strach, dodał im odwagi: „Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!” (Mt 14,27). Słowa «Ja jestem» są odwołaniem do imienia Boga. W taki sposób przedstawił się Bóg Jahwe Mojżeszowi (por. Wj 3,14) i Izajaszowi: „Nie lękaj się, bo Ja jestem z tobą; nie trwóż się, bo Ja jestem twoim Bogiem. Umacniam cię, a także wspomagam, podtrzymuję cię moją prawicą sprawiedliwą” (Iz 41,10);  „Ja jestem Tym, który mówi: Oto Ja jestem!” (Iz 52,6). Również Jezus w taki sposób przedstawia siebie (por. J 8,58-59; J 13,19). Ponadto używając tego określenia, wskazuje na różne aspekty samoobjawienia (np. J 6,35; 8,12; 10,7.11; 11,25; 14,6; 15,1). „Akcent zostaje w nich położony nie na zaimek osobowy «Ja», lecz na metaforę tego, kim dla innych jest Jezus: jest On źródłem życia wiecznego (życiem, zmartwychwstaniem); sposobem na znalezienie życia (drogą, bramą); prowadzi innych do życia (pasterzem); objawia innym prawdę (prawdą); podtrzymuje ich życie (chlebem, winem). Wszystkie powyższe określenia odnoszą się do Boga” (R. Ascough).

Nie jest pewne, na ile apostołowie zrozumieli Jezusowe odniesienie do boskości. Pewne jest natomiast, że pokój przyniosło im wezwanie do odwagi i do porzucenia lęku oraz sama obecność Mistrza. Piotr zapewne przypomniał sobie podobne słowa wypowiedziane wcześniej przez Jezusa (por. Łk 5,8-10).

Pytania do refleksji:

  • Ile czasu dziennie poświęcasz na modlitwę?
  • Jakie są twoje ulubione miejsca rozmowy z Bogiem?
  • Z czym zmagasz się na co dzień?
  • Jak reagujesz pod wpływem strachu?
  • Jak odbierasz świat duchowy? Co sądzisz o duchach i zjawach?
  • Jakie są twoje ulubione imiona Boga (Jezusa)?

 

Więcej w książce: „Bóg pełen miłości”, WAM.