Można ich spotkać na ulicach Łodzi – najczęściej chodzą we dwójkę lub trójkę. Dyskretnie zagadują przechodniów, poruszając temat Boga, zapraszają do wspólnej, spontanicznej modlitwy, dzielą się swoim doświadczeniem wiary lub po prostu słuchają.
We wspólnocie Mocni w Duchu, działającej przy kościele jezuitów przy ul. Sienkiewicza 60 w Łodzi, istnieje posługa modlitwy za miasto. Członkowie ekipy dwa razy w miesiącu wychodzą na ulice, by ewangelizować. W dzisiejszym wywiadzie rozmawiamy z Joanną i Sylwią – ewangelizatorkami ulicznymi, które od lat pełnią posługę publicznego głoszenia Ewangelii.
Opowiedzcie coś o sobie, o Waszej drodze z Jezusem.
Sylwia Andrzejewska: Moja droga z Jezusem rozpoczęła się w liceum, podczas rekolekcji. Wychowałam się w wierzącej rodzinie, modliłam się do Boga, ale nie wiedziałam, że można mieć relację z Jezusem. To odkrycie zmieniło wszystko. Moje życie nabrało nowej jakości, zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. Były też trudne momenty, w których straciłam tę relację, ale na nowo ją odnalazłam – i zobaczyłam, jak ogromna jest różnica.
Jezus jest fundamentem mojego życia. Jest odpowiedzią na wszystko. Gdyby wszyscy Go poznali, świat wyglądałby inaczej. Dlatego idziemy tam, gdzie ludzie nigdy sami nie przyszliby do Kościoła, i dajemy świadectwo.

Sylwia Andrzejewska
Joanna Władyszewska: Do grudnia 2015 byłam ateistką. Uważałam wiarę za średniowieczne myślenie i nie wiedziałam, że Jezus jest Bogiem. Byłam ochrzczona i przystąpiłam do Komunii Świętej, ale potem na tym się skończyło. Wielkanoc traktowałam jedynie jako rytuał, a zające i jajka nie miały dla mnie żadnego sensu. Poszłam na studia z zakresu mechaniki i budowy maszyn. Ukończyłam je, dostałam dobrą pracę w korporacji, byłam wyróżniona, ale czułam pustkę. Mimo sukcesów zawodowych nie widziałam sensu ani w pracy, ani w związku, ani w hobby, bo zawsze był jakiś sufit, którego nie dało się przeskoczyć. Był nim śmierć, więc po co mamy robić to wszystko? Moja koleżanka, silna i odnosząca sukcesy, zaczęła mówić mi o Jezusie. Zdziwiłam się, bo myślałam, że tylko słabi ludzie wierzą. Zaczęłam chodzić na msze, spowiadać się, ale nie czułam, że to prawda. Po teoretycznym rocznym poszukiwaniu, kiedy miałam już zrezygnować, trafiłam na kurs Nowe Życie doświadczyłam namacalnie Bożej miłości. Jednakże dopiero po dwóch tygodniach, kiedy to doświadczenie Bożej obecności zaczęło się rozwijać a nie gasnąć, zrozumiałam, że Bóg jest i stał się realny w moim życiu.
Zauważyłam w sobie zmianę. Kiedy zaczęłam rozmawiać, nagle zaczęłam używać innych słów, pojawiła się we mnie dziwna łagodność. Zaczęłam dostrzegać, że Duch Święty uwrażliwia mnie na otaczający świat.
Moje życie duchowe stało się moim prawdziwym życiem. Wreszcie zaczęłam odnajdywać siebie. Im dłużej poznaję Boga, tym bardziej staję się sobą.

Joanna Władyszewska
Jak zawiązała się wspólnota ewangelizatorów?
Sylwia: Wszystko zaczęło się w 2010 roku. W Łodzi powstała posługa „Modlitwa za Miasto”, inspirowana przez pewną Amerykankę, która przyjechała do nas i mówiła o znaczeniu modlitwy za lokalną społeczność. Zaczęliśmy modlić się za różne sfery życia – policję, nauczycieli, rządzących, służbę zdrowia. Z czasem ta inicjatywa zaczęła się rozwijać, a jej członkowie poczuli wezwanie do wyjścia poza modlitwę i aktywnego głoszenia Jezusa na ulicach.
Tak posługa przekształciła się w ewangelizację uliczną. Jedna z liderek, choć początkowo nie czuła się na siłach, odczytała prowadzenie Ducha Świętego i w posłuszeństwie skierowała działania wspólnoty w tę stronę. To była duża zmiana, ale szybko okazało się, że właśnie tego potrzebowało nasze miasto – by nie tylko się za nie modlić, ale także aktywnie docierać do ludzi z Dobrą Nowiną.
Z czasem dołączyłam do tej wspólnoty, choć nigdy nie uważałam się za osobę stworzoną do ewangelizacji. Myślałam, że są inni, bardziej zdolni, ale odkryłam, że to właśnie jest moim powołaniem. Wychodzenie na ulice i mówienie o Jezusie wciąż jest dla mnie wyzwaniem, ale wiem, że ma to sens. Nie chodzi o przekonywanie, lecz o zasianie iskry, która może kiedyś zapłonąć.
Joanna: W moim przypadku trafiłam do wspólnoty przez znajomych i różne doświadczenia. Na początku nie chciałam należeć do „Mocnych w Duchu”, szukałam innych grup, ale ostatecznie Bóg pokazał mi, że to moje miejsce. Ulica przyszła naturalnie. Rozmawiałam z ludźmi dosłownie wszędzie. Ewangelizacja stała się dla mnie codziennością – w sklepie, na rynku, w piekarni. Wystarczyło jedno pytanie o Jezusa, by otworzyć rozmowę. Tak to się zaczęło i tak działa do dziś.
Obejrzyj filmik: Mocny Vlog [#4] Ewangelizacja uliczna
Na czym polega Wasza misja? Nie chodzi chyba o zwykłe przekonywanie…
Sylwia: Nie, nie chcę nikogo przekonywać – chcę poruszyć serce. Sama nie lubię, gdy ktoś na siłę próbuje mnie do czegoś przekonać, ale jeśli ktoś poruszy moje serce, to jest zupełnie inna sprawa. I właśnie to jest moim celem – rozpalić w kimś pragnienie Jezusa, a nie udowadniać coś argumentami. Nie chodzi o logiczne wywody czy dyskusje, lecz o to, by ktoś naprawdę poczuł, że sam tego chce.
Joanna: Naszym zadaniem jest by podzielić się Jezusem, a to, jak ta wiadomość zostanie przyjęta, zależy już od Boga. Mam wrażenie jakby ta akcja na ulicy to była przede wszystkim okazja dla mnie, by się przybliżać do Boga. Nawet gdy spotykamy się z odmowami, to i tak, przez to wszystko. Bóg chce nas kształtować i formować. A czy przez nasze głoszenie coś się zadzieje w duszy człowieka, to trudno to oceniać i trzeba to zostawić Bogu. Oczywiście po ludzku jest radość, gdy widzimy spore owoce, ale nie często się to dzieje.
Wspólnota i ulica to taki inkubator, w którym uczę się, jak żyć Ewangelią. Na ulicy jest łatwiej niż wśród znajomych czy rodziny. Nawet jeśli ktoś nie chce słuchać o Bogu, to sam ten proces staje się cenną lekcją. Od kiedy zaczęłam głosić Ewangelię, zauważyłam, że moje życie duchowe naprawdę się rozwija, ale też widzę, że w ostatnich latach moje zaangażowanie się zmienia. Coraz więcej czasu poświęcam innym projektom, takim jak Łódzkie Jerycho, a to stawia mnie przed nowymi wyzwaniami. Bóg zaprasza mnie do innych obszarów, co czasami jest dla mnie dziwne, bo mam pragnienie, by głosić, ale jednocześnie wiem, że to, gdzie teraz jestem, ma sens.

„Dzień dobry! Rozmawiamy z ludźmi o sensie życia, o Bogu, o wierze…”
Skoro wspomniałyśmy o formacji, to jak się przygotowujecie do wyjścia na ulice miasta?
Sylwia: Nie mamy stałej formacji, ale bierzemy udział w różnych warsztatach i czasami zapraszamy kogoś, kto dzieli się z nami swoim doświadczeniem w zakresie ewangelizacji. Zazwyczaj raz w roku odwiedza nas gość, który opowiada o swoich przeżyciach związanych z głoszeniem Ewangelii. Przed każdym wyjściem modlimy się przez 15–20 minut, prosząc Boga, by wskazał nam, do kogo podejść i gdzie się udać. Powierzamy się także Matce Bożej i prosimy Archanioła Michała o opiękę. Po zakończeniu ewangelizacji wracamy, dzielimy się tym, co nas spotkało – zarówno radościami, jak i trudnościami. Wspieramy się nawzajem radą i kończymy modlitwą dziękczynną.
Joanna: Głównie jest to praktyka – modlitwa, Słowo Boże, natchnienia, które dostajemy. Zwykle wychodzimy i działamy. Czasem podglądam innych, jak to robią, na przykład w Skierniewicach, gdzie także ludzie wychodzą na ulicę z proroctwami. Ja jednak jestem ostrożna, bo wolę czuć się pewnie, kiedy coś przekazuję. Często mam myśli, które są dla mnie osobistym kierunkiem, ale nie zawsze muszę je od razu przekazywać. Czasami to bardzo zwyczajne myśli, ale jeśli czuję, że są ważne, staram się działać.

Wspólna modlitwa przed wyjściem na ulice
Jak często można was spotkać?
Sylwia: Obecnie wychodzimy dwa razy w miesiącu, choć częstotliwość ta się zmienia, w zależności od lidera. Spotkania odbywają się co dwa tygodnie – w piątkowe wieczory lub sobotnie poranki. W piątki na ulicach jest dużo młodzieży, więc głównie z nimi rozmawiamy – niezależnie od pogody zawsze można ich spotkać. Sobotnie poranki wyglądają inaczej – ludzi jest mniej, ale wtedy często mamy wartościowe rozmowy.
Czy ludzie, których spotykacie, traktują Was przychylnie?
Joanna: Różnie, naprawdę różnie. Ja akurat nie przejmuję się zbytnio negatywnymi reakcjami. Mam doświadczenie pracy w sprzedaży, więc takie rzeczy nie robią na mnie dużego wrażenia. Musiałam usłyszeć wiele odmów, więc mam do tego dystans. Zresztą, kiedyś byłam ateistką, więc rozumiem, że dla niektórych odrzucenie takich propozycji jest czymś normalnym. Ale to nie znaczy, że Pan Bóg nie działa w sercach ludzi. Nawet sama modlitwa za tych ludzi ma ogromne znaczenie. Modlitwa jest ważniejsza niż same działania na ulicy, choć jedno nie wyklucza drugiego.
Sylwia: Ludzie zazwyczaj nie są agresywni, choć zdarza się, że nie chcą rozmawiać. Często początkowo się zamykają, ale gdy zapyta się ich o wiarę, zaczynają mówić – czasem nawet dzielą się osobistymi doświadczeniami. Czasami otwierają się na tyle, że mówią rzeczy, których nigdy nikomu by nie powiedzieli, bo boją się mówić o takich osobistych sprawach swoim bliskim. A tutaj, obcym ludziom, potrafią naprawdę wiele powiedzieć. Młodzież jest zazwyczaj otwarta, dorośli różnie – część wierzy, ale nie praktykuje.
Łódź ma raczej świecki klimat, co wynika z jej robotniczej historii, jednak widać silny wpływ rodzinnych przekonań. Jeśli w domu jest wiara, młodzież często ją przejmuje, choć w różnym stopniu – od praktykującej, po wierzącą, ale niepraktykującą.
Jezuici tutaj są naprawdę mocni w duchu, a wspólnoty bardzo zaangażowane, co daje nadzieję na sens posługi. Łódź uchodzi za jedno z najbardziej ateistycznych miast w Polsce, ale mimo to można tu spotkać wielu wierzących, którzy tworzą silne środowisko wiary.
Joanna: Zazwyczaj wychodzimy w dwójkach, czasem w trójkach, ale najczęściej w dwójkach. Choć jeśli chodzi o życie osobiste, to oczywiście mówię, że możemy to robić także solo – w autobusie, wszędzie, gdzie pojawi się okazja. Teraz robię to rzadziej, raczej bardziej subtelnie. Uwielbiam rozmawiać z obcymi, nie mam tego lęku, który niektórzy mają, by podchodzić do nieznajomych. Podróżując po świecie, cieszę się z takich okazji. W tej posłudze nie chodzi o to, kto jest bardziej predysponowany do jakiejś służby. To, co robimy, nie jest aż tak ważne – liczy się, że to robimy, a Bóg działa dalej. Od nas zależy, czy podejmiemy ten pierwszy krok.

„Zawsze się modlimy”
A czy są jakieś historie, które zapadły Wam w pamięć z takich spotkań na ulicy?
Sylwia: Pamiętam pewnego pana, który, choć deklarował ateizm, wzruszył się do łez, gdy zaczęliśmy mówić o Bogu. To nas głęboko poruszyło – nie wiadomo, czy była to tylko chwila, czy coś w nim się zmieniło.
Innym razem odwiedziliśmy starszą panią, która od dwóch lat żyła w żalu po stracie syna. Była odcięta od świata, pełna bólu. Modliliśmy się za nią, zostawiliśmy kontakt i zaprosiliśmy do wspólnoty. W jej oczach pojawiła się nadzieja – jakby coś zaczęło się zmieniać. To był moment, w którym Pan Bóg mógł zacząć działać w jej życiu.
Joanna: Kiedyś spotkałam panią, która była wierząca. Pytam ją, czy chce przyjąć modlitwę. Ona mówi „tak”, modlę się nad nią, i w sercu pojawia się myśl o spowiedzi. Pytam więc delikatnie, co myśli na temat spowiedzi. Okazało się, że nie była u spowiedzi od 20 lat, bo kiedyś ksiądz ją wygonił z konfesjonału. Pomyślałam sobie, że jest to jakiś kierunek rozmowy. Delikatnie ją poprowadziłam. W końcu zaczęła rozumieć, że spowiedź to wciąż możliwość spotkania z Bogiem, mimo jej obaw. Powiedziałam jej, jak może to zrobić, żeby poczuła się zaopiekowana. I wszystko poszło w dobrym kierunku.
Myślę, że jeśli ktoś chciałby zacząć ewangelizować na ulicy, ale ma wiele lęków, obaw czy wyobrażeń, to warto spisać te wszystkie rzeczy na kartce, a potem każdą z nich wziąć na modlitwę. Najlepiej ze Słowem Bożym i popatrzeć w danej scenie z Ewangelii, jak Jezus reagował, co On czuł, co inni czuli, jak reagowali. Nie trzeba od razu działać, warto poświęcić czas, modlić się o te obawy, bo Pan Bóg jest ponad tymi wszystkimi schematami, wyobrażeniami i lękami.
Wywiad przeprowadziła: Olena Tkaczuk
Zdjęcia: Modlitwa za miasto, Mocny Vlog [#4] Ewangelizacja uliczna (zrzuty ekranu)