„Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (Mt 5, 28).
To mój ulubiony cytat, który podaję zwłaszcza w rozmowie ze Świadkami Jehowy. Nawiasem mówiąc, może mi się to zdarzyło z dwa razy.
Kiedy mnie przekonywali, że nie ma czegoś, bo Biblia o tym nie wspomina, to ja, że do cudzołóstwa zdolni są tylko mężczyźni, bo przecież Jezus mówi, że to mężczyźni patrzą na kobiety pożądliwie. Nic o kobietach tutaj nie czytam.
Można by z tego i podobnych fragmentów wnioskować, że:
- albo kobiet ta prawda nie dotyczy, bo one nie patrzą z pożądliwością, zresztą sam kiedyś takiego kazania wysłuchałem, gdzie ksiądz jednak bronił dosłownego rozumienia słów Jezusa: bo mężczyźni mają zdecydowanie większe potrzeby seksualne i maja w sobie ducha zdobywcy,
- albo są po prostu lepsze i też ich to przykazanie nie dotyczy. Ciekawe, co sobie myślały kobiety, które słuchały wówczas Jezusa. Czy czuły, że jest to adresowane do nich? Czy potrafiły to rozróżnić, że wprawdzie Jezus wypowiada się w duchu patriarchalnym, ale i tak wiadomo, że to do wszystkich?
Można by jeszcze dodać, że nie ma tu nic na temat osób homoseksualnych, więc one też mogą spać spokojnie.
Niemniej, ten fragment szczególnie pokazuje, jak ważny jest rozum w czytaniu, jak niebezpieczne jest czytanie dosłowne i że są fragmenty, które należy czytać dosłownie i takie, których tak nie należy czytać.
A już bardziej poważnie. Co to znaczy „patrzeć pożądliwie” na kobietę lub mężczyznę?
Najpierw zwróćmy uwagę, że pożądliwego patrzenia nie jest w stanie zabronić żadne prawo państwowe, bo jak to sprawdzić, że ktoś tak patrzy? Jezus mówi o prawie wewnętrznym, które musi sobie nakładać sam uczeń. Nie ma tu bezpośredniej sankcji jak np, za gwałt w prawie karnym. Chrzescijaństwo od strony moralnej opiera się głównie na prawie wewnętrznym, które dotyczy przyczyn, a nie tylko skutków postępowania. Idzie znacznie dalej niż etyka Starego Przymierza. Dlatego potrzebne jest sumienie i rozeznawanie.
Z pewnością nie chodzi o pożądanie jako uczucie, w momencie, gdy komuś po prostu druga osoba się podoba i to rodzi podniecenie seksualne. Wszystko jedno czy jest to osoba wolna czy w związku małżeńskim.
No dobrze, ale jak to rozróżnić? Kiedy przekracza się granicę? Czym się różni pożądanie od pożądliwości? Przede wszystkim, jak słusznie mówi Rene Girard, dwa ostatnie przykazania Dekalogu dotyczą właśnie pożądliwości, która tak naprawdę jest przyczyną wszystkich innych grzechów, przeciwko Bogu i bliźnim.
Pożądliwość nie dotyczy samej seksualności, tylko w ogóle jest wypaczonym, chorym ludzkim erosem. A eros sam w sobie jest dobry. Dołącza się jednak do niego to „coś”. Benedykt XVI pisze w swojej encyklice, że to „coś” w erosie wymaga oczyszczenia.
Często niestety także w Kościele próbujemy zniszczyć samego erosa, same pragnienia, pożądanie, jakby w nich był problem.
Pożądliwość następuje po pożądaniu, zresztą i po gniewie, i po zazdrości, smutku itd. Pożądliwe patrzenie na drugiego człowieka, zwłaszcza w kontekście seksualnym, chce go po prostu użyć, wykorzystać tylko i wyłącznie dla siebie. W pożądliwości chce się drugiemu dać „odczuc swoją władzę”. W tym sensie najobrzydliwsze i najbardziej pożądliwe są grzechy i przestępstwa seksualne wobec małoletnich. Kłócimy sie tak wiele w Kościele o aborcję. Niektórzy czynią ją właściwie tylko jedynym problemem i najważniejszym. Ale pożądliwe patrzenie i wykorzystanie dzieci, gdzie nie chodzi tylko o zaspokojenie seksualne, ale także okazanie mu swojej siły i władzy, zadaje rany, których nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, jeśli sami ich nie doświadczymy.
Nota bene, uważam, że często w przypadku duchownych jedną z istotnych przyczyn tych przestępstw są zależności władzy w Kościele. Ksiądz boi się coś powiedzieć swemu przełożonemu, nie chce podpaść biskupowi, gryzie się w język, chociaż ma pretensje i buntuje się, no to gdy trafi się dziecko, wtedy można mu pokazać, kto tu rządzi. To takie paskudne przeniesienie.
Pożądliwość to inaczej żądza. Ma w sobie natarczywość, gwałtowność, nieuchronność – „muszę to zrobić, bo inaczej umrę”. Pożądliwość nie szanuje granic, lecz je przekracza, nie liczy się z wolnością drugiego, patrzy na niego jak na rzecz. Ale także na rzeczy można patrzeć pożądliwie, czyli tak jak na Boga. To paradoks, w pożądliwości „coś” ma mi zastąpić samego Boga. Namiastka. Ma nasycić pragnienie nieskończoności. A jest to dramatyczna pomyłka. Pożądliwość oferuje nam drogę na skróty, nie licząc się z pewnym porządkiem, z czasem, z Bogiem, z człowiekiem jako osobą.
Czyste serce to serce bez pożądliwości, a nie bez pożądania.
Obrazek główny: Midjournej