Uradowałem się, gdy mi powiedziano:
„Pójdziemy do domu Pańskiego!”
Już stoją nasze stopy,
w twych bramach, Jeruzalem.

Do niego wstępują pokolenia, pokolenia Pańskie,
aby zgodnie z prawem Izraela, wielbić imię Pana.
Tam ustawiono trony sędziowskie,
trony domu Dawida.

(Ps 122,1-2.4-5)

To mogło być jakieś sześć lat temu. Ale do dziś doskonale pamiętam ten moment, kiedy przeżyłem jedno z moich najważniejszych doświadczeń religijnych.

Modliłem się brewiarzem (jak to pobożny diecezjalny seminarzysta). I przeczytałem słowa Psalmu 122: „Już stoją nasze stopy, w twych bramach, Jeruzalem”. Ten, wbrew wszelkim zasadom biblijnej egzegezy, wyrwany z kontekstu fragment, przemówił do mnie niczym oślica Balaama i powalił na ziemię. Dotarło do mnie wtedy po raz pierwszy w życiu, że wszystko co najważniejsze, już się dokonało. Jezus umarł już za moje grzechy i zmartwychwstał, już dał mi swojego Ducha, już żyje we mnie. Już doświadczam chwały Nowego Jeruzalem, już rozmawiam z Panem Bogiem twarzą w twarz, jak przyjaciel rozmawia z przyjacielem. Co złego może mnie spotkać? Najwyżej doczesne upokorzenia, cierpienia i śmierć, ale przecież to wszystko tylko umocni moje bycie z Panem Jezusem!

Z czasem doświadczyłem, że rzeczywistość bycia z Panem Bogiem jest bardziej skomplikowana i zniuansowana; że są takie chwile, w których Boża obecność przejawia się w sposób zgoła odwrotny, niż euforyczna pewność Jego miłości. Ale w tym się chyba przejawia Boski geniusz, że nasze przekonania i doświadczenia mogą się drastycznie zmieniać, ale jeśli szczerze Go szukamy, On zawsze daje się znaleźć. A wszystkie trudy z tym związane, w ostatecznym rozrachunku okazują się cennymi krokami na drodze oczyszczającej naszą więź z Nim z chwastu idoli, które tworzymy w międzyczasie.