Miejsce ukrzyżowania Jezusa znajduje się u stóp wzgórza Gareb, w północno-zachodniej części Jerozolimy. Aramejska nazwa „Golgota” (łacińska „Kalwaria”) oznacza czaszkę, nagi pagórek, wzgórze, przypominające łysą czaszkę.
Sanktuarium Golgoty o wymiarach 11, 45 na 9, 25 metrów znajduje się dziś w Bazylice Grobu Pańskiego i wznosi się na wysokości 5 metrów ponad posadzką. Do kaplicy podzielonej dwoma filarami nośnymi na dwie części prowadzą strome schody.
Północna kaplica „Śmierci na Krzyżu” jest własnością Greków prawosławnych. Wznosi się na skale, na której został zatknięty krzyż Jezusa; wskazuje ją okrągła srebrna płyta z otworem na krzyż w centrum. Po obu stronach ołtarza dwie okrągłe płyty z czarnego marmuru wskazują domniemane miejsce krzyży złoczyńców, ukrzyżowanych obok Jezusa. Koło ołtarza widnieje szczelina skalna, powstała w czasie śmierci Jezusa na skutek trzęsienia ziemi (por. Mt 27, 51). Otwór i skałę można oglądać poprzez przeszklone wzierniki. Kaplica została ozdobiona w stylu greckim w XI wieku. Na uwagę zasługuje srebrna płyta ze scenami Męki Pańskiej oraz replika krzyża ze stojącymi pod nim postaciami Maryi i Jana.
Południowa kaplica „Przybicia do Krzyża” należy do katolików. Została ozdobiona współczesnymi mozaikami, nawiązującymi do ukrzyżowania. W centrum zachowało się oryginalne średniowieczne przedstawienie postaci Zbawiciela. Obok ukrzyżowania i niewiast kontemplujących z bólem Ukrzyżowanego znajduje się mozaika z ofiarą Izaaka, „figury Jezusa”. Ołtarz z posrebrzanego brązu pochodzi z 1588 roku. Po jego lewej stronie przylega do ściany miniaturowy ołtarz Matki Boskiej Bolesnej.
Pod kaplicą Kalwarii mieści się kaplica Adama. Nawiązuje ona do legendy z pierwszych wieków chrześcijaństwa, według której został tu pochowany praojciec ludzkości. Pierwsze krople krwi Zbawiciela spłynęły na czaszkę Adama, zmazując jego winę. Za ołtarzem poświęconym Melchizedekowi można oglądać podstawę skały Golgoty oraz dalszy ciąg pęknięcia pionowego. W kaplicy zostali pochowani władcy Królestwa Jerozolimskiego: Gotfryd z Bouillon (zm. w 1100) i Baldwin I (zm. w 1113).
Na wprost wejścia do bazyliki znajduje się „Kamień Namaszczenia” o wymiarach: 2, 7 na 1, 3 metra i szerokości 30 centymetrów. Obecny różowy kamień został ułożony w 1808 roku po pożarze bazyliki w miejscu bizantyjskiego oratorium Najświętszej Marii Panny. Osiem lamp i świeczników wokół kamienia jest znakiem przynależności kamienia do katolików, greków, Ormian i Koptów.
Zatrzymajmy się przy skale Golgoty, aby w ciszy, z pobożnością wysłuchać opisu męki i śmierci Jezusa:
Gdy przyszli na miejsce zwane Golgotą, to znaczy Miejscem Czaszki, dali Mu pić wino zaprawione goryczą. Skosztował, ale nie chciał pić. Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy. I siedząc, tam Go pilnowali. A nad głową Jego umieścili napis z podaniem Jego winy: To jest Jezus, Król żydowski. Wtedy też ukrzyżowano z Nim dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie. Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go i potrząsali głowami, mówiąc: Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża. Podobnie arcykapłani z uczonymi w Piśmie i starszymi, szydząc, powtarzali: Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: Jestem Synem Bożym. Tak samo lżyli Go i złoczyńcy, którzy byli z Nim ukrzyżowani. Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: Eli, Eli, lema sabachthani? to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: On Eliasza woła. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha. A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: Prawdziwie, Ten był Synem Bożym. Było tam również wiele niewiast, które przypatrywały się z daleka. Szły one za Jezusem z Galilei i usługiwały Mu. Między nimi były: Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba i Józefa, oraz matka synów Zebedeusza. Pod wieczór przyszedł zamożny człowiek z Arymatei, imieniem Józef, który też był uczniem Jezusa. On udał się do Piłata i poprosił o ciało Jezusa. Wówczas Piłat kazał je wydać. Józef zabrał ciało, owinął je w czyste płótno i złożył w swoim nowym grobie, który kazał wykuć w skale. Przed wejściem do grobu zatoczył duży kamień i odszedł. Lecz Maria Magdalena i druga Maria pozostały tam, siedząc naprzeciw grobu (Mt 27, 33-61).
Ewangeliści nie opisują przebiegu krzyżowania; był on dobrze znany współczesnym. Według archeologii krzyż składał się z dwóch belek; jedna pionowa wbita była na stale w miejscu straceń. Drugą, poprzeczną, przynosił skazany na ramionach. Najpierw przybijano ręce do poziomej belki, następnie na blokach albo sznurem wyciągano belkę wraz ze skazanym na pionowy pal. W końcu przybijano stopy. Rozpoczynała się straszliwa agonia. Według powszechnego mniemania, śmierć na krzyżu była straszliwa. Ciało przytwierdzone do krzyża tężało i drętwiało, rany się rozogniały, w płucach, głowie i sercu następowało przekrwienie; a całego człowieka ogarniała okrutna trwoga. Pożerające pragnienie paliło błonę śluzową. Całe ciało było jedną boleścią. A najgorsze było to, że taka męka mogła trwać długo, zwłaszcza jeśli skazany był człowiekiem o silnej konstytucji fizycznej (J. P. de Roux).
Według św. Marka agonia Jezusa trwała od południa do godziny piętnastej naszego czasu. Daniel Rops tak opisuje śmierć na krzyżu: Na początku ukrzyżowany ma jeszcze dość sił, by przeciwdziałać skurczom tężcowym miażdżącym mu piersi: kosztem straszliwych rozdarć usiłuje się dźwignąć, by móc odetchnąć. Potem powoli jego odporność słabnie, rozprężone ramiona przybierają pozycję ukośną, ciało opada, kolana przeciwnie niż biodra i kostki nóg tworzą kąt rozwarty; ludzki łachman układa się w rodzaj tragicznego zygzaka, głowa wstrząsana zrazu przedśmiertną czkawką, opada w końcu na piersi wspierając się brodą o mostek.
W czasie podobnych cierpień Jezus milczy. Uderza natomiast wielki kontrast między Jezusem a osobami pod krzyżem. Pod krzyżem są drwiny, przekleństwa, żarty. Wciągają one stopniowo obecnych: przechodniów, arcykapłanów, uczonych w Piśmie, żołnierzy. U stóp krzyża panuje wielki ruch i wypowiada się wiele słów. Z ust Jezusa wydobywają się natomiast dwa wołania; wołanie opuszczenia i śmierci. Poza tym Jezus jest nieruchomy i milczący. Nie odpowiada na żadne drwiny.
Zastanówmy się (wraz z C. M. Martinim), kim są ludzie, którzy drwią z Jezusa pod krzyżem? Należą do nich przechodnie, pielgrzymi, ludzie z ulicy, którzy słyszeli o Jezusie, być może byli świadkami jego nauczania i cudów. Teraz dziwią się, że w taki sposób kończy życie. Ci ludzie nie angażowali się zbytnio w zrozumienie nauki Jezusa. Teraz, bluźniąc, potwierdzają swoją rację. Poprzez bluźnierstwa objawiają prawdę o sobie, odsłaniają swoją małość, przeciętność swoich myśli, brak głębszego życia duchowego.
Drugą grupę stanowią członkowie Wysokiej Rady, czyli elita żydowska: teologowie, arcykapłani, uczeni w Piśmie, osoby piastujące władzę religijną, kulturalną, administracyjną. W działalności Jezusa widzieli szczególne zagrożenie dla swojego obrazu Boga. Teraz triumfują. Zdemaskowali Go jako „fałszywego mesjasza”: Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Arcykapłani i uczeni w Piśmie w pozostaniu Jezusa na krzyżu widzą Jego niemoc, porażkę; nie rozumieją, że wybawił innych dlatego, że nie wybawił siebie. Dla Jezusa nie było wybawienia „ od śmierci”, lecz wybawienie „w śmierci” (B. Maggioni).
Trzecią grupą są złoczyńcy; lżą Jezusa, dlatego, że im nie pomaga. Chcą, by ich uwolnił od cierpienia, choć mają świadomość, że ponoszą konsekwencje swego dotychczasowego życia. Są sceptykami. Nawet śmierć nie stanowi dla nich okazji do refleksji nad sobą i własnym życiem. Ponadto drwią z człowieka, który cierpi jak oni. Zamiast współczucia, pomnażają cierpienie.
Św. Łukasz przedstawia jednego ze złoczyńców w inny sposób: Lecz drugi skazany karcąc go, rzekł: Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? (por. Łk 23, 39-43). Ten człowiek doświadczał również gniewu, zawstydzenia, poczucia klęski. W życiu kierował się prawem przemocy. Teraz musiał ulec silniejszemu. Jednak przyglądając się Jezusowi cierpiącemu w pokorze i milczeniu, stopniowo odkrywa, że istnieje świat innych wartości i relacji; nieznany mu dotąd wymiar człowieczeństwa. W Jezusie odkrywa „inny rodzaj człowieka”; który nie wykorzystuje własnej potęgi, by zniszczyć wrogów, ale w opuszczeniu i samotności przeżywa własne cierpienie. Co więcej, modli się za prześladujących Go i przebacza. Kontemplując cierpienie Jezusa, zawierza Mu siebie: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego Królestwa (Łk 23, 42). Wspólnota cierpienia doprowadziła bardzo szybko do przyjaźni, która jest zdolnością rozumienia drugiego aż do głębi. „Dobry Łotr” to człowiek, który w krótkim czasie na nowo odbudował swoje życie i relacje życiowe; z przemocy i krzywd przeszedł do przyjaźni, wierności, przejrzystości, zaufania, miłości. Ten człowiek w doskonały sposób zrozumiał Ewangelię.
W czasie agonii Jezusa mrok ogarnął całą ziemię. Ciemności, o których piszą Ewangeliści, są zewnętrznym znakiem ciemności męki, w którą wkroczył Jezus, a które wraz ze zbliżającą się śmiercią coraz bardziej gęstnieją. Ciemności nienawiści, okrucieństwa, bluźnierstwa, fałszu, gwałtu zdają się triumfować wokół krzyża, zasłaniając światło i miłość Boga.
Do tych zewnętrznych trudności dołączają się największe, jakie można sobie wyobrazić i przeżyć; ciemności samotności i opuszczenia przez Boga. Jezus modli się: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słowa te, zaczerpnięte z Ps 22, 2, nie są prośbą o pomoc. Wyrażają raczej pragnienie obecności. Są też pytaniem, które stawia sobie ludzkość wszystkich czasów; pytaniem o niesprawiedliwe cierpienie, pokonaną prawdę, czy daremną miłość. Świadczą również, że Jezus dotknął granic ludzkiego cierpienia, trwogi, oddzielenia od Boga, które Hans Urs von Balthazar nazywa „doświadczeniem potępienia”. W samotności i opuszczeniu przez Boga, Jezus jako Człowiek, przeżywa swoją śmierć w ludzkim wymiarze, jako zniszczenie marzeń, nadziei, ludzkich relacji, przyjaźni i wszystkich możliwości, jakie daje ludzkie życie. W swoim człowieczeństwie, wyniszczonym do granic możliwości, przyjmuje jednak to wszystko, co przygotował Mu Ojciec.
Św. Mateusz pisze o nieporozumieniu, jakie towarzyszyło śmierci Jezusa. Świadkowie sądzą, że Jezus woła Eliasza i podają Mu gąbkę z octem. Robi się małe zamieszanie. Wszystko rozgrywa się pomiędzy powagą a śmiesznością. Widzowie są przyzwyczajeni do oglądania umierających skazańców (C. M. Martini).
Ostatni krzyk Jezusa, bez słów, jest w najwyższej mierze tajemniczy. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha. Śmierć zawsze kryje w sobie tajemnicę. Nie możemy do końca zrozumieć śmierci człowieka. Jest to doświadczenie jedyne i nieprzekazywalne. Tym bardziej nie zrozumiemy śmierci Jezusa. W duchowym wymiarze była to śmierć najpiękniejsza, ponieważ była śmiercią w całkowitym zaufaniu Bogu Ojcu: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23, 46) i całkowitym pojednaniu z wszystkimi ludźmi, również mordercami i „wrogami”: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34.
Wobec śmierci Jezusa pozostaje tylko milczenie; milczenie nie tylko ludzkie, ale i kosmiczne, milczenie w wierze. Św. Mateusz wyraża je symbolicznie: zasłona w świątyni rozdziera się na dwoje, drży ziemia, pękają skały, otwierają się groby, powstają ciała zmarłych, setnika opanowuje lęk.
W chwili śmierci Jezusa setnik rzymski i strażnicy wyznają wiarę w Syna Bożego. Tutaj objawia się cały paradoks działania Boga. To, czego nie zrozumieli przechodnie, ludzie z ulicy ani kapłani, ani nawet uczniowie, zrozumieli pogańscy żołnierze. Ci żołnierze, którzy wcześniej szydzili i drwili z Jezusa, stojąc blisko krzyża, wpatrując się w sposób cierpienia Jezusa, zaczęli rozpoznawać w Nim cierpliwość Boga, Jego sposób bycia i działania. Ci, którzy spoglądali z daleka, nie zrozumieli sensu cierpienia.
Wewnętrzną intuicję setnika i innych żołnierzy potwierdzą znaki, a szczególnie rozdarcie zasłony w świątyni i zmartwychwstanie umarłych. Rozdarcie zasłony w świątyni jest uwierzytelnieniem przez Boga misji Jezusa. Śmierć Jezusa kończy czas świątyni i otwiera nową perspektywę. Zasłona w świątyni symbolizowała Boga wielkiego, potężnego, który zwycięża wrogów i miażdży nieprzyjaciół: oznaczała tajemnicę Boga, do którego nikt z ludzi nie miał dostępu (z wyjątkiem najwyższego kapłana). W chwili śmieci Jezusa zasłona dzieląca Boga od człowieka rozdziera się. W Jezusie Bóg stał się słabym, ubogim, podatnym na zranienia; Bogiem, który może przyjść do każdego ludzkiego serca. Boga nie dzieli już więcej od człowieka nieprzekraczalny próg zasłony. Odtąd wszyscy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca (Ef 2, 18).
Śmierć Jezusa jest wydarzeniem, które odnawia i zmienia wszystko. Rozsypuje się stary świat i robi miejsce nowemu. Ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. W literaturze apokaliptycznej trzęsienie ziemi i zmartwychwstanie ciał są klasycznymi znakami, które wskazują nadejście nowego świata. Prorok Ezechiel pisze: Wydobywam was z grobów… i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój (Ez 37, 11 – 14). U stóp krzyża, Jezus Pan wydobywa nas z grobów i pozwala żyć nowym wiecznym życiem. Zmartwychwstanie Jezusa i nasze jest owocem krzyża. Ostatecznie krzyż i śmierć Jezusa nie jest znakiem klęski i porażki, ale triumfu, zmartwychwstania, nieprzemijalności.
Podobnie, jak w naszej kulturze, Żydzi otaczali ciało zmarłego wielką czcią. Było ono symbolem więzi, miłości wzajemnego oddania. Cała Tradycja Kościoła, ze słynnymi Pietami włącznie, poświadcza, że ciało Jezusa po zdjęciu z krzyża zostało złożone w ramiona Matki. Nie mogąc przyjść z pomocą Synowi w czasie męki i śmierci, Maryja tym usilniej okazuje Mu teraz swoją miłość, współczucie i oddanie.
W pogrzebie Jezusa uczestniczyło wiele osób, ale Ewangeliści podkreślają głównie udział Józefa z Arymatei, ucznia Jezusa, który się ukrywał z obawy przed Żydami oraz Nikodema, który przychodził do Jezusa na nocne rozmowy. Dwaj lękliwi uczniowie, w obliczu śmierci Jezusa nie boją się okazać całej sympatii do Niego. Św. Jan pisze, że Nikodem przyniósł sto funtów (ok. 32 kilogramy) mirry i aloesu, wonności którymi w starożytnym Wschodzie namaszczano ciało (J 19, 39). Duża ilość wonności świadczyła o czci wobec zmarłego.
Ciało Jezusa zostało pochowane według zwyczaju żydowskiego. Po umyciu, twarz przykrywano chustą, a całe ciało owijano płóciennymi taśmami, osobno tułów, ręce i nogi. Następnie zwłoki owijano całunem, obficie posypując wonnymi proszkami i skrapiając olejkami. Tak przygotowane ciało złożono w nowym grobie, znajdującym się niedaleko miejsca ukrzyżowania.
Śmierć, szczególnie śmierć osób bliskich i drogich relatywizuje ludzkie zniewolenia, przywiązania i lęki. Pozwala inaczej patrzeć na ludzi i życie. Skłania do refleksji i przebudowy życia i wartości. Jest silnym bodźcem rozwojowym. W obliczu śmierci człowiek doświadcza wolności. Opadają wówczas maski, które zakładamy i role, które gramy przed innymi, przed światem. Przestajemy się przejmować tym, co sądzą o nas inni. Odpada lęk przed kompromitacją bądź odrzuceniem. Przestaje się liczyć sukces, bogactwo, ambicje, plany. Śmierć niweczy miary stosowane w ciągu życia. W śmierci człowiek uwalnia się od myślenia czysto ludzkiego, „światowego” i wyzwolony wkracza w nowy świat przeniknięty całkowicie Bogiem.
Kontemplując z miłością śmierć Jezusa, postawmy sobie pytania:
• Co mogło „dziać się w sercu Ojca”, gdy patrzył na cierpienie Syna?
• W jakiej „roli” odnajdę siebie pod krzyżem?
• W jakich postawach, reakcjach, odczuciach odnajdę w sobie gapiów, faryzeuszy, przestępców albo żołnierzy?
• Czy nie boję się zaufać Bogu do końca, również w czasie cierpienia i prób?
• Czy jestem gotowy otworzyć swoje serce dla Boga Ewangelii i przyjąć wszystkie konsekwencje tego otwarcia?
• Czy wobec krzyża otwieram się na miłosierdzie Boże, stając w pokorze i bojaźni, jak „dobry łotr”? Czy raczej odrzucam i przeklinam krzyż, jak drugi złoczyńca?
• Czy mam odwagę wychodzić z tłumu, który z dala krzyczy, nic nie rozumiejąc i stawać blisko krzyża jak setnik rzymski?
• Czy Bóg, który objawia się w cierpiącym Jezusie jest mi bliski?
• Czy potrafię przebijać się przez zewnętrzne znaki cierpienia i klęski krzyża, by dostrzec jego najgłębszy sens i wymiar – zmartwychwstanie?
• Jakie zmiany wniosła w moje życie śmierć drogich mi osób?
• Czy godzę się na prawo przemijania?
• Jaka jest świadomość mojej śmierci?
• W jaki sposób przygotowuję się do przeżycia własnej śmierci?
fot. Pixabay