Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zgasi ledwo tlejącego się knotka. Iz 42, 1 – 7

Jezus przychodzi nad Jordan i przyjmuje chrzest. To wyraz najgłębszej pokory, gdy Ten, który nie zna grzechu, wchodzi do wody, do której ludzie wrzucali swoje grzechy i bierze je wszystkie na siebie. Poniesie je aż na krzyż.

Pokora jest pojemnością na łaskę, jest przestrzenią zrobioną łasce. Również, a może przede wszystkim, łasce codzienności, która jest naznaczona grzechem. Jezus przyjmuje codzienność, która Go nieustannie dotyka. Czasem łagodnie i przyjemnie, a czasem ostro i z przemocą. Przyjmuje ją i w ten sposób pokazuje się Jego miłość. Przyjmuje na różne sposoby, czasem przytulając, czasem stawiając granice, czasem reagując uśmiechem, czasem gniewem, bezsilnością, albo znów inicjatywą i działaniem. Miłość, która ma wiele twarzy…

W Dziejach Apostolskich czytamy dziś, że Bóg namaścił Jezusa Duchem Świętym i mocą (Dz 10, 34-38). Moc kojarzy nam się dość jednoznacznie. Z drugiej strony Izajasz mówi o Słudze Jahwe (Kościół odczytuje w nim Jezusa), że nie złamie trzciny (nadłamanej przez grzech?), nie zagasi knotka ledwo tlejącego się… Moc, która objawia się w łagodności. Moc, która nie jest demonstracją siły i przemocy, ale miłości, przyjęcia, ochrony, miłosierdzia, łagodności.

Bo kiedy On przyjmuje mój grzech na siebie w chrzcie, i kiedy niesie go na krzyż, to nie walczy z nim przemocą, nie złości się na grzeszników. On sam umiera, pozwala się zranić, przyjmuje rzeczywistość taką, jaka jest, z tym wszystkim, co przynosi. W przeciwieństwie do mnie, który próbuję się czasem ukarać za popełnione zło, złoszczę się na siebie i nie kocham siebie takiego, jaki jestem. Tylko w Nim więc mogę nauczyć się żyć Jego sposobem Życia. Nie naprawiając swojego życia, lecz przyjmując całkowicie Jego Życie – stanę się tym, kim On chce, bym był.

Pokora, pokora, pokora…