Życie zakonne było moją fascynacją już dobrych parę lat przed wstąpieniem. Była to fascynacja nastolatka, który w swoim życiu zetknął się z kilkoma dobrymi jezuitami i w sercu zapragnął być jak oni. Dla innych i żyjący we wspólnocie.
Żyłem jak każdy w moim wieku. Dom, szkoła, potem jeszcze praca. Równolegle – jakby drugim torem – wszystko zmierzało do 20 sierpnia 1997. Widzę po latach, że tak byłem prowadzony, aby w końcu zostać jednym z nich: zakonnikiem, jezuitą. Zostałem. Moja droga jezuicka jest taka sama jak innych moich braci. Nowicjat, śluby wieczyste, studia filozoficzne, praca, studia teologiczne, święcenia i teraz znów praca.
Początek, jak to zwykle bywa, był bardzo pobożny. Dużo modlitwy i uczenia się Boga, ludzi i samego siebie. To był fascynujący czas odkrywania swoich emocji, uczuć i prawdziwych motywacji. Przyglądaniu się jezuitom od kuchni, następował proces jednoczenia się z tymi, których wcześniej podziwiałem.
Potem śluby zakonne – wielkie i ważne słowa. Powiedzenia Bogu tak i zaraz po nich rzucenie na głęboką wodę. Studia w Krakowie – wielkim i pięknym mieście. Od tego czasu zaczął się dla mnie czas konfrontacji, który trwa i będzie trwał chyba aż do końca. Walki między wielkim pragnieniem, by być coraz bardziej Jezusowym i kochać Go w człowieku, a samym sobą i swoimi planami na szczęście.
Dziś jestem już dorosłym mężczyzną, jestem w zakonie, mam dalej te same pragnienia, próbuję sprawiać, by to co nazywamy życiem zakonnym było życiem przeżywanym dobrze. Moją fascynacją jest człowiek, bycie przy nim w jego cierpieniu i problemie. Jezus uczy mnie jak – będąc samemu słabym i potrzebując innych – być przy drugim. Uczy mnie jak mówić o Nim nie pięknym kazaniem, słowem, ale właśnie byciem przy i z drugim człowiekiem.
Te wszystkie lata, to czas budowania relacji z Bogiem, to czas kiedy próbuję często stawać do modlitwy, a ta z roku na rok staje się trudniejsza. Niesamowite jest to, że mogę ciągle na nowo poznawać Tego, który mnie kocha. Czasem myślę, że już wiem wszystko o Nim i sobie, po czym w ciągu jednej godziny, przez jedno wydarzenie trzeba zacząć od nowa. To jest przygoda. Fascynujące jest to bycie z Nim, bo przez tyle lat można otrzeć się o wszystko. Jest miejsce na fascynację, zwątpienie, nudę, zwyczajność, upadek, doświadczenie swojej małości i znów w końcu Jego Wielkiej Miłości.
Ten czas to także czas budowania więzi z ludźmi. Poznałem ich mnóstwo. Nawiązywałem relacje o różnej intensywności. Z niektórych narodziły się silne przyjaźnie. To ludzie, którym mogłem coś dać z siebie i tego kim jestem. Jestem świadom, że nie zawsze się to udawało, że niektórzy z nich odeszli z wielkim niesmakiem.
Swoje życie zakonne przeżywam jako jezuita, a więc we wspólnocie, której wielkiej siły doświadczam. Od takich wielkich spraw jak wspólny cel i droga, do zwykłego, codziennego życia. Dla mnie współbracia to dobry klimat, w którym mogę żyć i pracować; to codzienne męskie przyjaźnie, w których jest miejsce na wspólne bycie, ale i na sprzeczkę i dobrą konfrontację. Wspólnota, to nie rodzina i nie zastępuje mi jej, ale to bycie razem w imię Pana.
W życiu każdego zakonnika – tak myślę – jest i czas na zakochanie. Na co dzień uczymy się żyć w czystości. Jednakże przychodzi taki czas, kiedy pojawia się jakaś szczególna kobieta. Wtedy o ten ślub trzeba walczyć. To czas, kiedy trzeba często sobie przypominać o Tym, któremu się zaufało. Człowiek doświadcza wtedy tego, że być jezuitą, to być mężczyzną, który jest sam i sam przez życie idzie. Z takiego spotkania z kobietą wychodzi się innym. Bardziej pokornym, ale i bogatszym. Bogatszym o doświadczenie miłości, a pokorniejszym przez to, że doświadcza się słabości.
Życie zakonne jest dla mnie drogą taką jak każda inna. To życie człowieka, który chce je przeżyć z Bogiem i dla Niego. Rezygnując z tego, co może być piękne, a otrzymując inne piękno. Ostatecznie jest to tajemnicą, w której jestem zanurzony „po uszy”, ale do końca jej nie rozumiem. Przez to właśnie jest dla mnie fascynującą przygodą.
Warto być w zakonie pod warunkiem, że odkryje się je jako swoją drogę.