Zbliżający się czas Bożego Narodzenia, jak co roku, jest dla nas okazją do refleksji nad dobrocią naszego Boga. Szał sprzątania i zakupów – iście diabelski wymysł – jaki pod pretekstem godnego przygotowania się do świąt w rzeczywistości to przygotowanie bardzo spłyca, z pewnością stanie nam tu na przeszkodzie, jednak w końcu jakoś dobrniemy do pasterki, tej jedynej w swym rodzaju Mszy św., na której kto tylko może, stara się być obecny.

Wówczas to, zmęczeni (jak pasterze po całodziennej pracy), zaskoczeni (również jak pasterze) i nieprzygotowani (jak oni, bo niczego się nie spodziewali), staniemy w tłumie ludzi, którzy – cud to prawdziwy – nieraz po roku odnaleźli drogę do kościoła, i razem z nimi zaśpiewamy: Gloria, gloria, gloria in excelsis Deo!

 

Dlaczego, mimo zmęczenia, śpiewamy?

Radość, która wtedy udziela się każdemu: dobrym i złym, jest czymś, co pozwala nam się przenieść w czasie do tamtych chwil, gdy pod Jerozolimą, w małym Betlejem, dokonał się niesłychany cud: w stajni urodził się Chłopczyk, który na pierwszy rzut oka nie różnił się od Jemu podobnych, ale na którego czekały wszystkie pokolenia od stworzenia świata. Kiedy się to dokonało, jak przekazali nam naoczni świadkowie, w niebie nastąpiła prawdziwa eksplozja radości: aniołowie zeszli do ludzi i opowiadali im o tym niezwykłym wydarzeniu, a robiąc to, nie kryli wielkiej euforii – śpiewali szczęśliwi, głośno wychwalając Boga za to, że stał się tak bliski człowiekowi. Śpiewając kolędy w tę świętą Noc, naśladujemy aniołów i sami trochę stajemy się aniołami, bo kto potrafi z radością wychwalać Boga, do tego zły duch nie ma dostępu. Śpiewanie kolęd – samo kolędowanie we wszystkich znaczeniach tego słowa – jest więc wychodzeniem do ludzi, aby na wzór aniołów powiedzieć im (albo tylko przypomnieć) o tym, że narodził się nam Zbawiciel.

Bogaty repertuar naszych polskich kolęd (inne narody chrześcijańskie mogą nam tego pozazdrościć) możemy podzielić na trzy grupy:

1) kolędy będące zachętą do wyruszenia w drogę do Betlejem, aby na własne oczy przekonać się o tym, co tam się wydarzyło. Choć jeszcze nieco adwentowe w swym wyrazie, są to pieśni wesołe, bo już wiemy, że za chwilę będziemy świadkami cudu, ale jeszcze nie przeżyliśmy tego najważniejszego: „Do szopy, hej, pasterze!”, „Pójdźmy wszyscy do stajenki” itp;

2) kolędy czułości i zamyślenia, często w formie kołysanek, będące manifestacją uwielbienia dla Boga i zachwytu Człowiekiem; pieśni wyrażające wiarę, ale jednocześnie spokojne, śpiewane przy żłóbku, ale półgłosem w obawie, by nie popsuć atmosfery świętej Nocy: „Gdy śliczna Panna Syna kołysała”, „Cicha noc”, „Ach, ubogi żłobie” itp;

3) kolędy zamyślenia i podsumowania, jakby były przeznaczone na drogę powrotną z Betlejem, kiedy wraca się już do domów, zastanawiając się jednak, co zrobić z darem Boga, jaki właśnie się uzyskało; do tego dołącza się uczucie uwielbienia za to, że Bóg nie wybrał pałaców, ale i wstyd, że choć powinniśmy dobrze przygotować się na Jego przyjęcie, to w rzeczywistości zrobiliśmy tak niewiele: „Bóg się rodzi”, „Nie było miejsca dla Ciebie” itp.

Te ostatnie kolędy są stworzone właśnie dla tych, którzy choć mieli dobre chęci, aby owocnie przeżyć czas Adwentu, jednak dali się ponieść złudnej gorączce przygotowań do świąt, i choć nakupili na ten czas wiele smacznych rzeczy, choć wysprzątali sobie dom, to ich dusze pozostały takimi ubogimi stajenkami, w których – właśnie teraz zdają sobie z tego sprawę – trochę wstyd przyjmować tak wspaniałych gości.

 

Szeroko otwarte wrota stajni

Co więc mamy robić? Nie można przecież dopuścić do tego, aby stracić tak niepowtarzalną okazję do zadumy, zamyślenia, do przeżycia paru wzniosłych dni. Tym bardziej że Pan, jak sam podkreślił, nie przyszedł powołać sprawiedliwych, ale grzeszników (por. Łk 19, 10). Boże Narodzenie jest więc świętem nas wszystkich, także tych, których czas ten całkowicie zaskoczył.

Zadumajmy się więc na chwilę nad losem Boga:

Nie było miejsca dla Ciebie
w Betlejem w żadnej gospodzie
i narodziłeś się, Jezu,
w stajni, w ubóstwie i chłodzie.
Nie było miejsca, choć zszedłeś
jako Zbawiciel na ziemię,
by wyrwać z czarta niewoli
 nieszczęsne Adama plemię.

Ta całkiem współczesna kolęda, tak smutna i melancholijna, zbudowana jest jako rozmowa z Jezusem. Rozmowa trochę niepełna, bo człowiek tu mówi, a Bóg milczy, nietrudno jednak wyobrazić sobie to pełne miłości spojrzenie Jezusa, które jest niemą odpowiedzią na poetyckie żale. On wie, na co się zdecydował. On przyszedł, aby grzeszników ocalić, aby ich wziąć w zbawcze ramiona, aby zapalić ogień miłości. A my wcale na Niego nie czekaliśmy i nie przygotowaliśmy dla Niego godnego mieszkania, więc ubolewamy nad tym w kolejnej zwrotce:

Gdy liszki mają swe jamy
i ptaszki swoje gniazdeczka,
dla Ciebie brakło gospody,
Tyś musiał szukać żłóbeczka.

Ale On, choć tak źle potraktowany, wydaje się całkiem zadowolony ze swego losu. Dobrze Mu na sianie, dobrze Mu wśród ludzi, tym bardziej że ci, którzy Go w stajence otaczają, mają naprawdę dobre serca. Ostatnia więc zwrotka – oby organiści w naszych kościołach dobrnęli do końca! – nie jest już więc tylko zamyśleniem nad losem Jezusa, ale raczej zachętą skierowaną do wszystkich ludzi:

A dzisiaj czemu wśród ludzi
tyle łez, jęków, katuszy?
Bo nie ma miejsca dla Ciebie
w niejednej człowieczej duszy!

Obyśmy otworzyli dla Jezusa bramy naszych serc, a wówczas On wyrzuci z nich wszelkie demony zła i grzechu, które choć wiele obiecują, w rzeczywistości niosą tylko łzy, jęki i katusze…

Musimy przyznać, że to w sumie dobrze, iż nasz Pan nie narodził się w pałacu: tam nie ma miejsca dla wszystkich, a wyłącznie dla wybranych. Do stajni zaś wejść może każdy, nawet zabłąkany gość. Niech więc tej nocy aniołowie śpiewają z radości nad stajenkami naszych dusz! Wesołych Świąt!

Autor artykułu: ks. Jakub Kołacz SJ

Ilustracja: Shutterstock.com