„Jezus i uczniowie Jego podróżowali przez Galileję, On jednak nie chciał, żeby kto wiedział o tym. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie. Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był w domu, zapytał ich: O czym to rozprawialiście w drodze? Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich! Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje mnie, lecz Tego, który Mnie posłał” (Mk 9,30-37)
*
Bycie chrześcijaninem wcale nie jest łatwe.
Bycie chrześcijaninem stawia mnie ciągle wobec pytań, na które nie ma odpowiedzi. Choćby pytanie o sens cierpienia niewinnych, wracające regularnie w miarę poznawania nowych ludzi lub jako nowe zagadnienie u starych znajomych .
Bycie chrześcijaninem zmusza mnie do stawiania sobie pytań, na które często nie chcę odpowiadać. Choćby pytanie o cel mojego zaangażowania w kolejne chrześcijańskie projekty. Biorę w nich udział, bo „nie mogę nie mówić o tym co widziałem i słyszałem”, czy biorę udział w apostolskim wyścigu pt. „kto z nich jest największy”? Czy biorę w nich udział, żeby czuć się dobrze, że tyle robię dla Pana Jezusa?
Bycie chrześcijaninem wcale nie jest łatwe.
***