„Po co człowiek został stworzony? – Aby poznając dzieła Stwórcy, kontemplował i wielbił Tego, który uczynił je dla człowieka” – czytamy w Pouczeniach o moralnym życiu i uczciwym postępowaniu, traktacie zachowanym pod imieniem św. Antoniego Egipskiego1.
Dla pierwszych anachoretów kontemplacja Stwórcy jest więc celem życia i tym, co pociągnęło ich do szukania wolności na pustyni. „Jeśli chcesz, możesz być niewolnikiem namiętności. Jeżeli pragniesz, możesz być wolny i nie poddawać się im” – mówi św. Antoni. W kontemplacji była wolność, harmonia i oświecenie, poza nią – zgiełk nic niemówiących słów i chaos namiętności.
Namiętnościami Ojcowie Pustyni nazywali to, co stale wikła serce człowieka w zgubne związki z rzeczami bądź osobami. Wiedzieli, że serce nie może żyć w nieprzywiązaniu, że stworzone jest do więzi i stąd tak łatwo przylega do wszystkiego, co stwarza pozory źródeł życia. Staje się wtedy bezwolne wobec bogactwa, opinii innych, dominacji czy władzy. Współczesna psychologia powiedziałaby, że wiążemy się z obiektami zastępczymi, w których szukamy przeżycia całkowitego zaspokojenia, tak jak niemowlę przytulone do karmiącej piersi matki. Rzecz w tym, że nic ani nikt nie może sprostać temu narcystycznemu marzeniu. Z rozczarowania rzucamy się w rozpaczliwą pogoń od jednego obiektu do innego, cały czas łudząc się, że coś nas nasyci. Z uświadomienia sobie owego nienasycenia rodzi się więc nieufność Ojców do namiętności, myśli, uczuć i wyobrażeń. Wszystkiego, co może człowieka prowadzić do kontemplowania pozorów, zamiast prawdziwej rzeczywistości.
Umysł, który strzeże serca
Ta nieufność zagości na stałe w tradycji monastycznej. Święta Teresa z Àvila mówi, że pamięć i wyobraźnia są jak „nocne ćmy, natrętne i niespokojne” i że „najlepszym sposobem jest nie zwracać większej uwagi na nie, niż na szaleńca”2. Ewagriusz z Pontu poucza zaś, że modlitwa „polega na odsunięciu myśli i wyobrażeń”3. Ale bodaj pierwszym wykładem takiej modlitwy jest Metoda świętej modlitwy i uwagi przypisywana Symeonowi Nowemu Teologowi. Opisuje ona trzy formy modlitwy, przez które następuje rozwój duchowy bądź przeciwnie.
Pierwsza forma to ucieczka w iluzje. W tej formie modlący „wznosi ręce do nieba i oczy, a zarazem i umysł”. Uwaga angażowana jest w „tworzenie Bożych pojęć, wyobrażanie niebiańskich dóbr, hierarchii aniołów i przybytków sprawiedliwych”4. Tego wszystkiego, czego modlący nauczył się ze Świętych Pism. Zdarza się nawet – zaznacza autor – że z oczu płyną łzy. Serce wszakże staje się zarozumiałe i pyszne. Zagrożenie w tej formie modlitwy polega na przywiązaniu do tych nadzwyczajnych doznań: wizji, woni etc., które może prowadzić nawet do obłędu (por. Metoda, s. 279). Byłaby więc to ucieczka w fantastyczne światy kreowane przez własny umysł i porzucanie realnej rzeczywistości, która nieraz rozczarowuje.
Druga forma polega na walce ze światem. „Umysł odstępuje od rzeczy dostrzegalnych zmysłami, zważa na doznania, jakie przychodzą z zewnątrz, i skupia wszystkie swe myśli, zapominając o marnościach”. Autor Metody świętej modlitwy i uwagi stwierdza: „Kto w ten sposób wojuje, nigdy nie zazna pokoju ani też nie zdobędzie wieńca zwycięstwa […], nie uniknie zmiażdżenia przez najeźdźców. Poniesie wprawdzie trud, ale bez nagrody” (Metoda, s. 280). Teraz modlący przestaje co prawda uciekać w fantastyczne światy, które tyleż go zachwycają, co zwodzą, ale uwagę skupia wciąż na tym, co zewnętrzne – a wręcz na walce przeciwko temu. Droga ta, podszyta w istocie agresją, łatwo prowadzi do poczucia wyższości, a dalej – jak czytamy w Metodzie – do próżności, wyniosłości, ostatecznie zaś do ślepoty w miejsce oświecenia.
Trzecia forma odnosi się do modlitwy i uwagi prawdziwej i niezawodnej. Polega na tym, „by umysł strzegł serca”. Co to oznacza? „Oglądając ciągle owe wewnętrzne miejsca, wyszuka i wyrzuci wszelkie myśli rozsiewane przez nieprzyjaciela” (Metoda, s. 281). Modlitwa prawdziwa i niezawodna polegałaby więc na zwróceniu uwagi na własne wnętrze. To tam rodzą się bowiem zamęt i niepokój. Traktat wskazuje następnie, że jest to droga trudna nawet dla nieco wtajemniczonych, choć nie dla tych, którzy doświadczyli już „rozkoszy w głębi serca”. Powodem trudności jest bez wątpienia konieczność czuwania, by uwaga była zwrócona ku wnętrzu. Dzieją się wtedy dwie rzeczy. Po pierwsze, na jaw wychodzi bolesny realizm własnego nieuporządkowania; po drugie, realizm niedoskonałego świata. Przed realizmem własnego nieuporządkowania chętnie byśmy uciekli w światy wymyślone – jak w pierwszej formie, zaś z realizmem niedoskonałego świata chętnie stanęlibyśmy w szranki, porzucając kontakt z wnętrzem – jak w formie drugiej.
Dwie pierwsze formy są więc sposobami, by nie otwierać oczu i nie doświadczać realności. Wyobraźnia, pamięć i myśli wprzęgnięte w ten lękowy proces stają się narzędziami ucieczki od bolesnego przebudzenia. Trzecia forma modlitwy jest natomiast drogą przyjęcia wszystkiego takim, jakie jest. Wymaga to wytrzymania owego lęku i cierpliwego odnajdywania siebie i świata, całkowicie pojednanych w Niewysłowionym.
Słowa i obrazy zniekształcają rzeczywistość, lepiej więc ich zaniechać. Zwrócić się z uwagą ku jedynej świątyni własnego wnętrza, bo tylko tam można doświadczyć milczącej – czyli niezniekształconej i mieszczącej w sobie wszystko Obecności. To odnosiłoby się do tych, którzy – jak mówi autor tekstu – „zakosztowali, jak słodki jest Pan […], doświadczyli i doprowadzili słodycz do wnętrza serca” (Metoda, s. 283). Dla nich właśnie ta forma modlitwy nie niesie trudu, ponieważ jest już doświadczaniem całkowitego pojednania i doskonałej bierności, w której zanika wszelki wysiłek biorący się z ucieczki bądź walki.
Wyobraźnia w służbie modlitwy
To, co powiedzieliśmy do tej pory, odnosi się do wielkiej tradycji modlitwy niedyskursywnej, dążącej jedynie do tego, by doświadczać Tego, Który Jest poza słowami i obrazami. Wyobraźnia na tej drodze niesie zagrożenie, że zamiast kontemplować Stwórcę, poprzestaniemy jedynie na pozorach. Ale przecież istnieje równie wielka tradycja modlitwy dyskursywnej, która z wyobraźni czyni ważne narzędzie na drodze modlitwy5.
W Ćwiczeniach duchowych św. Ignacego z Loyoli czytamy: „zobaczyć wzrokiem wyobraźni drogę z Nazaretu do Betlejem […], widzieć osoby, czyli Naszą Panią i Józefa oraz służącą i Dzieciątko Jezus, które dopiero co się narodziło”6. Tak św. Ignacy wprowadza do Kontemplacji o Narodzeniu Jezusa w drugim tygodniu Ćwiczeń duchowych. Dalej będzie używał takich słów i wyrażeń jak: „patrzeć”; „zwracać uwagę, co robią” (Ćd 115); „słuchem [wyobraźni] słuchać” (Ćd 123); „węchem i smakiem [wyobraźni] czuć i smakować” (Ćd 124); „dotykiem [wyobraźni] dotykać, obejmować i całować” (Ćd 125). Ignacy prowadzi zatem osobę odprawiającą Ćwiczenia właśnie drogą wyobraźni i zmysłów. Kontemplacja wyobrażeniowa istniała jednak już wcześniej. Rozwijała się przynajmniej od XII wieku w szkołach cysterskiej i franciszkańskiej, korzystając z rozważań tajemnicy człowieczeństwa Jezusa ukazanej w Ewangelii7. Sięgając po ewangeliczne obrazy kontemplacja dążyła więc do większej koncentracji na Jego Osobie8.
Koncentracja na Jezusie w Ćwiczeniach św. Ignacego
Ten zwrot ku Jezusowi w procesie Ćwiczeń rozpoczyna się od drugiego tygodnia i trwa aż do Kontemplacji o wniebowstąpieniu w czwartym tygodniu. Towarzyszy temu przejście od medytacji do kontemplacji. Święty Ignacy nie proponuje kontemplacji wyobrażeniowej w pierwszym tygodniu, ponieważ wtedy jeszcze osoba jest zazwyczaj tak pełna lęku i wewnętrznego odrzucenia, że forma ta łatwo stałaby się narzędziem ucieczki od siebie. Przedmiotem medytacji ignacjańskiej jest więc własne życie, odczytywane w świetle słowa Bożego, istotą kontemplacji jest zaś widzieć, słyszeć, czuć, dotykać, wchodzić w relacje z innymi osobami, przede wszystkim z Jezusem.
Aby stało się to możliwe, odprawiający musi być na tyle wolny od lęku przed samym sobą, by mógł odwrócić uwagę od własnego „Ja”. Wyobraźnia prowadzi więc do uczestnictwa w intymnym życiu kontemplowanych osób, a dana chwila, na przykład narodzenie Jezusa albo ucieczka do Egiptu, zaczyna rezonować i żyć we wnętrzu odprawiającego Ćwiczenia własnym życiem. Te rezonanse św. Ignacy nazywa poruszeniami i to one właśnie są główną siłą, która przemienia człowieka.
Kontemplacja jako droga przemiany
Jednak by być poruszonym, trzeba przestać się bronić. Przestajemy być obserwatorami, nie stoimy na zewnątrz, lecz uczestniczymy w pełni w życiu osób i jesteśmy doświadczani tym poprzez wszystkie zmysły9. Aktywność tu nie pomaga, chodzi o bierność: o bycie poruszonym, a nawet wstrząśniętym. To jest ryzyko, przed którym wielu ucieka, a trudności mają szczególnie ci, którzy w religii szukają zewnętrznego rusztowania dla własnego życia.
Jeżeli jednak odprawiający doświadczył w pierwszym tygodniu Jezusa, który dokonuje pojednania w jego wnętrzu, to jest to tak uwalniające przeżycie, że rodzi się tęsknota, by być przy Nim tak konkretnie blisko, jak to możliwe10. Z tą tęsknotą koresponduje prośba o łaskę, jaka towarzyszy każdej modlitwie w procesie Ćwiczeń. Wprawia ona w ruch modlitwę i nadaje kierunek wyobraźni. W drugim tygodniu owa prośba brzmi: „O wewnętrzne poznanie Pana, który dla mnie stał się człowiekiem, abym Go bardziej kochał i naśladował” (Ćd 104). Podobnie w kolejnych tygodniach prośba o łaskę kieruje w głąb kontemplowanych tajemnic, utrzymując uwagę we właściwym skupieniu. Wyobraźnia zostaje wprzęgnięta tym samym w proces rozwijający się ku coraz głębszemu upodobnieniu do Chrystusa poprzez bardzo zaangażowaną emocjonalnie bliskość z Nim. Na tych etapach wyobraźnia kieruje wprost ku głębokiej przemianie wewnętrznej.
Uwieńczeniem tego procesu, choć na pewno nie jego końcem, jest Kontemplacja dla uzyskania miłości w czwartym tygodniu Ćwiczeń. Tu znów wyobraźnia jest całkowicie zaangażowana, ale już nie w to, by wpatrywać się w sceny z życia Jezusa, ale by uprzytomnić sobie, jak Stwórca jest obecny we wszystkim i jak jedna w sobie całość stworzenia, począwszy od wymiaru kosmicznego, aż do życia osobistego każdego człowieka i życia najmniejszej mrówki wędrującej obok. To jest już ten punkt, w którym zaczyna brakować słów do opisywania doświadczenia wewnętrznego i pojawia się pełna ciszy kontemplacja Obecności Nieskończonego.
Koniec, który jest początkiem
Dochodzimy w ten sposób do punktu, z którego rozpoczynaliśmy. „Co jest celem człowieka?”… Kontemplacja Stwórcy – powie mistyk. Wydaje się, że właśnie tutaj, gdzie bije źródło prawdziwego życia, spotykają się wszystkie wielkie tradycje modlitewne. Prawdziwa kontemplacja zawsze prowadzi w głąb życia, bo jest ono jedyną realną przestrzenią doświadczania Świętej Obecności Nieskończonego. Jedynym zaś prawdziwym zagrożeniem dla życia duchowego jest iluzja. Nie można w świecie iluzji realnie doświadczyć obecności Przedwiecznego, a co najwyżej popaść w obłęd. Wyobraźnia jest potężnym narzędziem modlitwy, jeśli prowadzi w głąb życia, pomaga uczestniczyć i pozostaje świadoma, że „cokolwiek pomyślisz o Bogu, to nie jest On”11.
Przypisy
1. Pseudo-Antoni Egipski, Pouczenia o moralnym życiu i uczciwym postępowaniu, w: Filokalia, Kraków 2012, s. 59.
2. Św. Teresa od Jezusa, Księga mojego życia, Poznań 2010, s. 197.
3. Ewagriusz z Pontu, O modlitwie, 71, w: Filokalia, dz. cyt., s. 87-88.
4. Metoda świętej modlitwy i uwagi, w: Filokalia, dz. cyt., s. 279. Dalej: Metoda.
5. M. Nawara, Oddychać imieniem. O medytacji chrześcijańskiej, Poznań 2017, s. 31.
6. Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowe, Poznań 2000, 112, 114. Dalej: Ćd.
7. M. Ivens, Przewodnik po Ćwiczeniach duchowych, Kraków 2013, s. 148.
8. Por. Diccionario de espiritualidad ignaciana, red. J. García de Castro, Bilbao 2007, s. 445.
9. Por. A. de Mello, Szukaj Boga we wszystkim. Rozważania nad Ćwiczeniami św. Ignacego Loyoli, Poznań 2010, s. 109.
10. Por. A. Lefrank, Przemiana w Chrystusa. Przewodnik po dynamice Ćwiczeń duchowych, Kraków 2016, s. 215.
11. Por. Mistrz Eckhart, Kazania, Poznań 1986, s. 105.
Marek Rosłoń SJ