Chociaż czwarte przykazanie Dekalogu ogniskuje się na czci rodziców, dotyczy również relacji odwrotnej; szacunku rodziców do własnych dzieci. Pierwszą oznaką tego szacunku jest przyjęcie na świat nowego życia, a następnie stworzenie dziecku dobrej, kochającej rodziny i domu, w którym czuje się bezpiecznie i szczęśliwie.

W świecie biblijnym dzieci przyjmowano przede wszystkim jako Boże błogosławieństwo. W czasie ceremonii zaślubin na progu domu lub namiotu rozbijano owoc granatowca, aby ukazały się liczne ziarna, symbolizujące dzieci, których życzono małżonkom. Dzieci jednak (podobnie jak kobiety i cudzoziemcy) nie cieszyły się żadnymi względami ani prawami. Jezus postępował wobec nich nowatorsko. Brał je w obronę, błogosławił, sprzeciwiał się Apostołom, którzy kierowali się mentalnością hebrajską i odpędzali je od Niego (zob. Mt 19, 13-15). Napominał, by nimi nie gardzić, gdyż mają potężnych patronów w niebie – aniołów. Co więcej, stawiał je jako przykład do naśladowania: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje (Mt 18, 3-5).

Dzisiaj można zaobserwować dwa skrajne fałszywe podejścia do dziecka. Na jednym biegunie są rodzice, którzy dziecko uważają za luksusową zabawkę, rozpieszczają je, uwielbiają. Zaspokajają wszelkie jego kaprysy i zachcianki, pozwalają mu na wszystko, wychowują „bezstresowo”, wierzą mu bezkrytycznie i stają zawsze po jego stronie (także gdy kłamie i nie ma racji). Dziecko staje się wówczas dla rodziców bożkiem. Poza nim nie widzą świata.

Na drugim biegunie plasują się rodzice, którzy nie mają dla swoich pociech czasu. Wiecznie zapracowani, zagonieni, podenerwowani, nieobecni. Dzieci wychowuje wówczas ulica. Gdy dochodzi patologia w rodzinie, alkoholizm, kłótnie, przemoc, brak jedności, rozwody, dziecko nie ma zaspokojonych podstawowych potrzeb materialnych, psychicznych i duchowych, a przede wszystkim pozbawione jest ciepła rodzinnego i miłości. Powstające na tym tle zranienia mogą być nieuleczalne przez dziesiątki lat. Jeszcze większe zranienia wywołuje zmuszanie do ciężkiej pracy, przemoc czy wykorzystywanie seksualne dzieci (przez rodziców, ulicę albo przemysł pornograficzny). Dziecko zatraca wówczas swoją wartość i godność, traktowane bywa jak przedmiot; nikogo nie interesuje jego życie psychiczne czy duchowe.

Odcinając się od skrajnych postaw, rodzice mają obowiązek dobrze wychować swoje dzieci. Nie na swój obraz i modłę, ale odczytując jego niepowtarzalność i wyjątkowość. Niestety, już od momentu narodzin wszyscy prześcigają się w spekulacjach, „do kogo jest podobna” ta wrzeszcząca istotka. Należałoby raczej zinterpretować te krzyki jako protest. Znalazła się przecież na świecie, żeby być sobą, nie być podobna do nikogo, nie powtarzać niczyjej życiowej drogi. Ma zamiar „nosić swoją” twarz, jedyną i niepowtarzalną (A. Pronzato).

Bazując na prawie dziecka do swej niepowtarzalności, rodzice mają jednak obowiązek uczyć je i kształtować w nim cnoty indywidualne i wspólnotowe, społeczne. Niewątpliwie punktem wyjścia jest świadectwo życia i stworzenie „ogniska rodzinnego”, w którym panuje czułość, przebaczenie, szacunek, wierność i bezinteresowna służba (KKK, 2223). W takiej atmosferze dzieci muszą być wdrażane do dyscypliny, poczucia obowiązku. Trzeba sprzeciwić się tak dziś modnemu luzowi. Moni Ovadia zapewnia, że geniusz składa się w pięciu procentach z natchnienia, „daru”, wrodzonego talentu i pozostałych dziewięćdziesięciu pięciu procent wysiłku, potu, pilności, metody, wewnętrznej dyscypliny, obowiązkowości (A. Pronzato).

Zadaniem rodziców jest także wychowanie dzieci do wiary. Wszak rodzina chrześcijańska jest „Kościołem domowym”. Zanim dziecko rozwinie się intelektualnie, emocjonalnie, duchowo, zwykle najpierw modli się ustami, powtarzając znane słowa, na przykład Ojcze nasz, Zdrowaś Mario, Aniele Boży. Rodzice, ucząc dzieci modlitwy ustnej, mają świadomość, że jej treść przekracza znacznie ich możliwości zrozumienia. Rozumienie przychodzi najpierw poprzez klimat emocjonalny i duchowy, który towarzyszy modlitwie. Dlatego nie jest istotne, że dzieci nie rozumieją słów modlitwy. O wiele ważniejsze jest, że widzą modlących się rodziców i że modlitwie towarzyszy atmosfera ufności, poczucia bezpieczeństwa, miłości. Ten obraz i klimat pozostanie do końca życia.

W etapie wzrastania ważne jest wprowadzenie w życie sakramentalne. Przygotowanie do Pierwszej Komunii świętej czy bierzmowania nie jest tylko kwestią katechezy. Najważniejsza katecheza dokonuje się w rodzinie. I to nie zawsze poprzez słowa. Częściej, gdy rodzice uczęszczają ze swymi dziećmi na niedzielną Eucharystię, przystępują do sakramentu pojednania, czytają w domu Biblię, rozmawiają o Bogu, sprawach duchowych czy moralnych, a przede wszystkim tworzą klimat miłości, zaufania, życia w prawdzie. Wśród naszych formatorów można niekiedy usłyszeć takie zdanie: Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten cholerny dobry przykład! Właśnie dobry przykład, autentyzm, życie zgodne ze słowami są najlepszą lekcją. Nawet gdy rodzice popełniają błędy, ale potrafią się do nich przyznać.

W okresie dorastania pojawiają się młodzieńcze bunty przeciw autorytetowi, a więc również przeciw rodzicom czy Kościołowi. W takich sytuacjach ważny jest dialog i próba zrozumienia dziecka. Pojawia się jednak pytanie, czy należy je zmuszać do chodzenia do kościoła. Problem jest delikatny i wymaga indywidualnego rozeznania. Zbyt autorytarne i rygorystyczne podejście połączone z karami może zniechęcić dziecko do Kościoła i stać się w przyszłości powodem jego agnostycyzmu lub obojętności religijnej. Błędem jest również pozostawianie decyzji dzieciom. Z autopsji mogę powiedzieć, że gdyby mnie i mojego rodzeństwa rodzice czasem nie „przymuszali”, z pewnością rzadziej bywalibyśmy na niedzielnej Eucharystii. Po pewnym czasie ukształtowały się jednak takie cechy, jak obowiązkowość, sumienność i przede wszystkim świadomość, że Bóg jest ważniejszy niż program telewizyjny.

W wychowaniu dzieci należy oczywiście uwzględnić ich prawo do błędów. Uczymy się również na błędach. Niemniej dziecko nie zawsze potrafi wyciągać z nich wnioski. Czasami nie wystarczą słowa, ale potrzebna jest kara. Autor Listu do Hebrajczyków stawia pytanie: Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? (Hbr 12, 7) i dodaje: Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości (Hbr 12, 11). Karanie nie jest uznawane ani za dobre, ani za złe. Ważne jest natomiast, żeby kara była skuteczna. Uczy ona dziecko, czego nie powinno robić, nie uczy natomiast, co robić powinno – pisze Dieter Krowatschek i proponuje metodę „time-out”, która polega na tym, że dziecko jest usuwane z danego miejsca, w którym się właśnie znajduje, a w konsekwencji na czas odosobnienia zostaje pozbawione jakiejkolwiek formy uwagi. Ta prosta i zrozumiała metoda sprawdziła się w szczególności w kontakcie z agresywnymi oraz wybuchowymi dziećmi. Wymaga ona od rodziców (bądź od nauczycieli w szkole) absolutnej konsekwencji. Aktor Cezary Pazura twierdzi: Uważam, że rodzice mają prawo karać dzieci, ale pod warunkiem, że sami konsekwentnie żyją wpajanymi im zasadami i wiarą. Wtedy jak najbardziej powinni wymagać respektowania tych zasad od synów i córek. A konsekwencją nieposłuszeństwa dziecka wobec norm dawanych przez rodziców może być kara, ale również zwrócenie mu uwagi i bycie na przyszłość bardziej wymagającym. Ten dwugłos jest bardzo ważny wobec dzisiejszej zachodnioeuropejskiej tendencji unikania jakichkolwiek kar i środków przymusu.

Szacunek rodziców do dzieci uwidacznia się również w wyborze szkoły, studiów i stanu życia. Niewątpliwie w okresie szkoły podstawowej i gimnazjalnym wybór dobrej szkoły i zagwarantowanie solidnej wiedzy należy do rodziców. Później jednak ich rola ma charakter doradczy. Rodzice powinni czuwać, by nie ograniczać swoich dzieci ani w wyborze zawodu, ani w wyborze współmałżonka. Obowiązek delikatności nie zabrania im, lecz wprost przeciwnie, zobowiązuje ich do pomagania dzieciom przez mądre rady, zwłaszcza wtedy, gdy dzieci mają zamiar założyć rodzinę (KKK, 2230). Delikatne i mądre doradztwo bywa związane z cierpieniem, gdy dziecko nie słucha rad, chce iść własną drogą, opuścić dom czy podjąć styl życia odmienny od stylu życia rodziców. Szczególnie bolesne bywają rozstania. Rodzice powinni jednak szanować wybór dzieci i wcześniej przygotowywać się na ten trudny moment życia.

W kontekście wyboru samodzielnego życia pojawia się delikatny problem powołania. Zadaniem chrześcijańskich rodziców jest ułatwienie dziecku odczytania powołania, a później wspieranie go na tej drodze. Ja osobiście byłem w tej szczęśliwej sytuacji, że rodzice cieszyli się z mojego powołania do kapłaństwa, podobnie jak z powołania mego brata. Wspierali mnie na tej drodze słowem i modlitwą. Tymczasem bywa, że jest inaczej. Spotkałem w życiu wielu rodziców, którzy nie zaakceptowali drogi życiowej swego dziecka. Noszą w sercu żale, pretensje, obwiniają je bądź szantażują. I chociaż uważają się za wierzących i praktykujących, mają wielki żal do Boga, że im „zabrał dziecko”. Tacy rodzice nie tylko nie zaakceptowali rozstania czy wyboru swoich dzieci, ale często kierują się egoizmem. Myślą bardziej o sobie niż o szczęściu najbliższych.

Omawiając relacje rodziców z dziećmi, pragnę dotknąć jeszcze krótko bolesnego problemu – zranień rodzinnych. Są osoby, które noszą w sercu do rodziców nieustanny żal, z drugiej jednak strony uważają, że nie mogą nic uczynić, gdyż na przeszkodzie stoi im czwarte przykazanie. Obwiniają ich w sercu, a na zewnątrz udają, że jest świetnie. Należy stwierdzić jasno, że nie ma idealnych rodziców i każdy człowiek został w pewnym sensie przez nich zraniony. Nie jest to jednak powód, by ich permanentnie obwiniać, a na zewnątrz gloryfikować. Uzdrowienie nie przychodzi przez zakłamanie, ale przez prawdę. Benedyktyn i psycholog Anselm Grun radzi: Czcić nie oznacza, że natychmiast zaczynam bronić swoich rodziców. Muszę przyznać przed sobą, że sprawili mi ból. Muszę też pozwolić sobie na wściekłość i rozczarowanie, że nie miałem takich rodziców, jakich w głębi duszy pragnąłem mieć. Byli ludźmi popełniającymi błędy, mającymi swoje słabości. Nie mogę jednak zatrzymać się na zranieniach i zarzutach wobec rodziców. Po przyjrzeniu się zranieniom muszę także im wybaczyć. Tylko w ten sposób mogę uwolnić się od negatywnej energii, która od nich pochodzi. Wybaczenie pozwoli mi przyjrzeć się pozytywnym korzeniom, które otrzymałem od swoich rodziców, a wtedy nagle odkryję, co ich ukształtowało, jak mimo swoich ograniczeń próbowali wypełniać swoje zadanie jako matka i ojciec, jak się starali i jak radzili sobie w życiu. Przebaczenie i pojednanie są uzdrawiające. Bez nich nie ma wdzięczności ani prawdziwego szacunku.

fot. Leo Rivas on Unsplash