Św. Ignacy Loyola pozostawił po sobie dwa znaczące dzieła, które wprawnemu czytelnikowi ukazują jego duchową sylwetkę, są to: Ćwiczenia duchowne oraz Konstytucje Towarzystwa Jezusowego.
Pierwsze z nich jest owocem osobistych doświadczeń prowadzenia przez Boga od stanu fascynacji tym, co „bezbożne”, do zauroczenia wszystkim, co „pobożne”. Ignacy dzieli się tam własnymi przeżyciami, zapisując je w formie rekolekcji i wskazań, jak „odnieść zwycięstwo nad samym sobą i uporządkować własne życie tak, aby nie ulegać jakimkolwiek nieuporządkowanym przywiązaniom” (por. ĆD 21). Z kolei Konstytucjekreślą obraz duchowości ze wszech miar dojrzałej. Stanowią wizję drogi, którą powinni postępować naśladowcy Chrystusa, którzy „zaciągnięli się pod Jego sztandar”, czyli członkowie zakonu założonego przez Ignacego. Oprócz tych dwóch wielkich dzieł istnieją jeszcze inne: imponujących rozmiarów zbiór listów, pokazujących obraz Ignacego – przełożonego generalnego nowego zakonu oraz dwa stosunkowo krótkie teksty dotyczące jego przeżyć wewnętrznych: Dziennik duchowny, obejmujący dość lakoniczne zapiski z lat 1544-1545 (co ciekawe, zapiski dotyczące głębokich przeżyć mistycznych) oraz tzw. Opowieść Pielgrzyma lub Autobiografia, krótka opowieść o życiu od nawrócenia (1522) aż do przybycia do Rzymu na stałe (1538/39), spisana na podstawie opowiadania samego Ignacego przez Gonsalvesa da Cámara. Oto kilka fragmentów tego interesującego tekstu1.
W służbie marnościom światowym
Aż do dwudziestego szóstego roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata. Szczególniejsze upodobanie znajdował w ćwiczeniach rycerskich, żywiąc wielkie i próżne pragnienie zdobycia sobie sławy. Tak więc znalazł się pewnego dnia w twierdzy [Pampelunie] oblężonej przez Francuzów. Kiedy wszyscy jego towarzysze widząc jasno, że nie potrafią się obronić, byli zdania, że trzeba się poddać, o ile tylko otrzymają obietnicę zachowania życia, on przytoczył tyle racji alkadowi, iż zdołał go przekonać i skłonić do obrony – wbrew opinii oficerów, których także do odwagi zachęcił swoim zapałem i energią. Gdy nadszedł dzień, w którym spodziewano się szturmu i kanonady, wyspowiadał się z grzechów przed jednym ze swych towarzyszy broni. Ostrzeliwanie twierdzy trwało już dobrą chwilę, gdy nagle kula z działa ugodziła go w nogę i zdruzgotała ją zupełnie. A ponieważ kula przeszła mu pomiędzy nogami, więc i druga noga była też ciężko zraniona. Gdy on padł ranny, obrońcy twierdzy natychmiast poddali się Francuzom. Ci zaś opanowawszy twierdzę, potraktowali rannego bardzo dobrze, odnosząc się doń z kurtuazją i życzliwością. Po upływie dwunastu lub piętnastu dni, jakie jeszcze spędził w Pampelunie, przenieśli go w lektyce do jego rodzinnej miejscowości. Ponieważ czuł się bardzo źle, wezwano z różnych stron lekarzy i chirurgów. Byli oni zdania, że trzeba ponownie łamać nogę, żeby kości dobrze złożyć. […] Zabrano się więc do powtórzenia tej „jatki”. Podczas tej operacji, podobnie jak i podczas tych wszystkich, które już przecierpiał i które miał jeszcze przecierpieć, nie powiedział ani słowa, nie okazał też żadnego znaku boleści prócz tego tylko, że mocno zaciskał pięści.
Stan jego zdrowia pogarszał się coraz bardziej. Nie mógł już jeść i pojawiły się inne oznaki zbliżającej się śmierci. Tak nadszedł dzień św. Jana [Chrzciciela], a lekarze nie mieli już wielkiej nadziei ocalenia go. Poradzono mu zatem, by się wyspowiadał. Przyjął więc ostatnie sakramenty w wigilię św. [Apostołów] Piotra i Pawła. Lekarze orzekli, że jeśli do północy nie poczuje się lepiej, można go uważać za straconego. Chory miał [zawsze] nabożeństwo do św. Piotra i spodobało się Panu naszemu sprawić, że o północy zaczął się czuć lepiej (OP 1-3).
Rozeznawanie duchów
Czuł się już tak dobrze, że uważał się prawie za zdrowego, z tym tylko wyjątkiem, że nie mógł jeszcze stąpać chorą nogą i dlatego musiał leżeć w łóżku. A ponieważ bardzo był rozmiłowany w czytaniu książek światowych i pełnych różnych zmyślonych historii, tak zwanych romansów rycerskich, więc czując się dobrze, poprosił dla zabicia czasu o jakieś książki tego rodzaju. W domu nie było jednak żadnych takich książek, które zwykł był czytać. Dlatego dano mu Życie Chrystusa i księgę Żywotów Świętych. […] Podczas czytania Żywotu Pana naszego i Żywotów Świętych myślał nad nimi i tak rozważał sam w sobie: „Co by to było, gdybym zrobił to, co św. Franciszek albo co zrobił św. Dominik?”. I rozmyślał o wielu rzeczach, które wydawały mu się dobre, a zawsze miał na oku rzeczy trudne i ciężkie. A kiedy je sobie przedstawiał, wydawało mu się rzeczą łatwą wcielić je w czyn. I całe jego rozważanie sprowadzało się do tego, że mówił sam do siebie: „Św. Dominik zrobił to, więc i ja muszę to zrobić. Św. Franciszek zrobił to, więc i ja muszę to zrobić”. Myśli te trwały w nim przez dłuższy czas, potem znów inne rzeczy je przerywały i nachodziły go myśli światowe, o których była wyżej mowa. One też zajmowały go dość długo. I to następstwo tak różnych myśli trwało w nim przez dosyć długi czas, a on zatrzymywał się zawsze nad myślą, która się pojawiała i narzucała jego wyobraźni: już to myśl o światowych wyczynach, których pragnął dokonać, już to ta inna – o Bogu. Wreszcie znużony porzucał je i zajmował się czym innym. Jednakże w tym [następstwie myśli] była taka różnica: kiedy myślał o rzeczach światowych, doznawał w tym wielkiej przyjemności, a kiedy znużony porzucał te myśli, czuł się oschły i niezadowolony. […] To było jego pierwsze rozważanie o rzeczach Bożych; a kiedy potem oddawał się Ćwiczeniom [Duchownym], stąd czerpał swoje pierwsze światło do rozpoznania różnicy duchów (OP 5. 7-8).
Szaleniec Boży
Po drodze [w czasie pielgrzymki] przyłączył się do niego pewien Maur, jadący na mule. Wdawszy się w rozmowę, zaczęli mówić o Najświętszej Pannie. Maur powiedział, że chętnie przyjmuje, iż Dziewica poczęła [Syna] bez udziału mężczyzny, ale że rodząc pozostała dziewicą, w to nie mógł uwierzyć. I przytaczał w tym celu różne racje naturalne, jakie mu się nasuwały. Różne zaś argumenty, jakie mu ze swej strony poddawał Pielgrzym, nie mogły go przekonać. Wreszcie Maur ruszył naprzód z takim pośpiechem, że Pielgrzym wnet stracił go z oczu. Zatopił się w myślach nad tym, co zaszło między nim a Maurem. Budziły się w nim różne uczucia, które rodziły w jego duszy niezadowolenie, bo wydawało mu się, że nie spełnił swego obowiązku. Odczuwał też w duszy oburzenie przeciw Maurowi, bo mu się zdawało, że źle zrobił, pozwalając mu mówić takie rzeczy o Najświętszej Pannie. Sądził więc, że jest obowiązany pomścić tę zniewagę Jej czci. I powstało w nim wtedy pragnienie, aby ruszyć na poszukiwanie Maura i zadać mu kilka ciosów sztyletem za to, co mówił. Dość długo walczył z tym pragnieniem, w końcu jednak nie wiedział, jak powinien postąpić. Maur, który pojechał przodem, powiedział mu, że udaje się do pewnej miejscowości położonej niewiele dalej w tym samym kierunku, w pobliżu głównej drogi, która jednak nie przebiega przez tę miejscowość. Gdy już był znużony badaniem tego, jak należałoby postąpić, nie znajdując pewności, na co się zdecydować, powziął takie postanowienie: oto pozwoli mulicy iść wolno bez cugli aż do miejsca, gdzie drogi się rozdzielały. Jeżeli mulica pójdzie drogą do wioski, odszuka Maura i zada mu cios sztyletem; jeśli zaś będzie się trzymać głównej drogi, zostawi go w spokoju. Zrobił tak, jak postanowił, a Pan nasz zrządził, że mulica trzymała się głównej drogi, choć wieś była odległa o 30 lub 40 kroków, a droga wiodąca do niej szeroka i w dobrym stanie (OP 15-16).
W Ziemi Świętej
Pielgrzym powziął mocne postanowienie pozostać w Jerozolimie, aby odwiedzać ustawicznie te miejsca święte. Ale oprócz tej [osobistej] pobożności miał także zamiar pomagać duszom. W tym celu miał ze sobą listy polecające do gwardiana [franciszkanów]. Wręczając je, wyznał mu swój zamiar pozostania tam z pobożności, ale nie wspomniał o drugim swoim zamiarze, że chce pomagać duszom, ponieważ o tym nikomu nie mówił. […] Gwardian odpowiedział mu, że nie widzi, jakby mógł zostać, bo klasztor był w takiej biedzie, że nie mógł utrzymać swoich mnichów i że dla tej racji zdecydował się wysłać kilku z nich razem z pielgrzymami do Europy. Na to Pielgrzym odpowiedział, że nie żąda żadnej rzeczy od klasztoru, tylko żeby wysłuchano jego spowiedzi, kiedy czasem przyjdzie się wyspowiadać. Wobec tego gwardian powiedział mu, że w taki sposób dałoby się to zrobić, ale trzeba poczekać na przybycie prowincjała […]. Obietnica ta uspokoiła Pielgrzyma. […] Było to w wigilię wyruszenia pątników [w drogę powrotną]. Wtedy wezwano go do prowincjała, który już przybył, i do gwardiana. Prowincjał powiedział mu w życzliwych słowach, że dowiedział się o jego dobrym zamiarze pozostania na tych świętych miejscach; że dobrze się nad tą sprawą zastanowił, a doświadczenie nabyte w innych [podobnych] wypadkach każe mu sądzić, że to nie jest rzeczą stosowną. Wielu miało bowiem to samo pragnienie, ale jeden dostawał się do niewoli, inny znów umierał… A nadto zakon był obowiązany wykupywać jeńców. A zatem powinien się przygotować do wyjazdu nazajutrz z innymi pątnikami. Pielgrzym mu na to odpowiedział, że jego postanowienie jest bardzo mocne i że dla żadnej racji nie zaniecha wprowadzić go w czyn. Tym samym dał mu grzecznie do poznania, że choć prowincjał jest innego zdania, to jednak żaden lęk nie skłoni go do porzucenia swego zamiaru, chyba tylko nakaz obowiązujący pod grzechem. Wtedy prowincjał odpowiedział, że mają władzę Stolicy Apostolskiej zmusić do wyjazdu stąd lub zatrzymać tu każdego, jeśli to uznają za słuszne, a nadto mogą ekskomunikować tego, który by nie chciał ich słuchać; w obecnym zaś wypadku sądzą, że nie powinien on tu zostać itd. Kiedy prowincjał chciał mu pokazać bulle, na mocy których mógł go ekskomunikować, Pielgrzym powiedział, że nie musi ich widzieć, bo wierzy ich wielebnościom, a ponieważ oni tak sądzą, mając taką władzę, więc będzie im posłuszny (OP 45-47).
Więzień Inkwizycji
W Salamance Pielgrzym spowiadał się u jednego mnicha dominikanina z klasztoru św. Szczepana. Po 10 lub 12 dniach od jego przybycia powiedział doń jego spowiednik: „Ojcowie z tego domu pragną z tobą porozmawiać”. „No to w imię Boże” – odrzekł Pielgrzym. „Będzie więc dobrze – powiedział spowiednik – jeśli przyjdziesz tu na obiad w niedzielę, ale uprzedzam cię, że będą chcieli dowiedzieć się od ciebie wielu rzeczy”. Przyszedł więc w niedzielę. Po posiłku zastępca przeora, bo przeor był nieobecny, spowiednik i jeszcze jeden mnich udali się z nimi do kaplicy. Tam zastępca przeora, zaczął z wielką serdecznością mówić, że informacje, jakie mają o ich życiu i obyczajach, są dobre, że na sposób apostolski chodzą, głosząc słowo Boże; ale że chętnie chcieliby się dowiedzieć więcej szczegółów o tym wszystkim. Spytał więc najpierw, jakie studia odbyli. Pielgrzym odpowiedział: „Z nas wszystkich ja najwięcej się uczyłem”. I zaraz powiedział im jasno, jak niewiele studiował i jak było to bez większych podstaw. Na to zastępca przeora: „A co głosicie w waszych kazaniach?”. „My nie głosimy kazań – odparł Pielgrzym – ale po prostu rozmawiamy z ludźmi o rzeczach Bożych, na przykład po posiłku z niektórymi osobami, które nas zaprosiły”. „Ale – podjął mnich – o jakich to rzeczach Bożych mówicie? O tym właśnie chcielibyśmy wiedzieć”. „Mówimy – rzekł Pielgrzym – już to o jakiejś cnocie, już to o innej, zalecając je; kiedy indziej znów o tej lub innej wadzie, ganiąc ją”. „Nie jesteście wykształceni – rzecze mnich – a mówicie o cnotach i wadach. A o tym nikt nie może mówić, jak tylko w dwojaki sposób: albo na mocy nabytej wiedzy, albo przez Ducha Świętego. A ponieważ nie na mocy wiedzy, więc przez Ducha Świętego”. Tutaj Pielgrzym trochę się zastanowił, bo ten sposób argumentowania nie wydał mu się dobry. Po chwili milczenia powiedział, że nie ma potrzeby mówić więcej o tych sprawach. Ale mnich nalegał: „Teraz kiedy jest tyle błędów Erazma i tyle innych, które zwodzą świat, wy nie chcecie wytłumaczyć, o czym mówicie?”. Na to Pielgrzym: „Ojcze, nie powiem nic więcej nad to, co powiedziałem, chyba tylko przed moimi przełożonymi, którzy mogą mnie do tego zobowiązać”. […] Zastępca przeora, nie mogąc wydobyć z Pielgrzyma nic więcej, powiedział: „Zostańcie tu na razie, my zaś już się postaramy o to, żebyś nam wszystko powiedział”. Wtedy wszyscy mnisi odeszli z pewnym pośpiechem. Pielgrzym zapytał go przedtem, czy chcą, aby zostali w kaplicy, czy też gdzie indziej. Zastępca przeora odpowiedział, żeby zostali w kaplicy. Natychmiast mnisi zamknęli wszystkie drzwi i, jak się zdaje, porozumieli się z sędziami kościelnymi. Tymczasem oni obaj pozostali w klasztorze przez 3 dni i nic im nie powiedziano ze strony władz sądowych. Posiłki przyjmowali w refektarzu razem z mnichami. I zawsze prawie ich pokój był pełen mnichów, którzy przychodzili ich zobaczyć. A Pielgrzym zawsze mówił o rzeczach, o których miał zwyczaj mówić, tak że zaistniała między nimi różnica zdań, bo było wielu, którzy okazywali im życzliwość. Pod koniec tych trzech dni przyszedł notariusz i zabrał ich do więzienia. Nie umieszczono ich w dolnej części więzienia razem ze złoczyńcami, ale w pewnym górnym pomieszczeniu. Przywiązano ich obu do jednego wspólnego łańcucha, każdego za nogę. Łańcuch przytwierdzony do słupa, który był na środku izby, miał 10 do 13 piędzi długości. I ilekroć jeden chciał coś zrobić, drugi musiał mu towarzyszyć. Całą tę noc spędzili na czuwaniu. Nazajutrz, kiedy się dowiedziano w mieście o ich uwięzieniu, wysłano im do więzienia wszystko, co potrzebne jest do spania, i wszystkie [inne] rzeczy w obfitości. Zawsze też przychodziło wiele osób odwiedzać ich, a Pielgrzym nadal odbywał swe ćwiczenia, mówiąc o Bogu […]. Po 22 dniach od ich aresztowania [około 22 VIII 1527] pozwano ich dla wysłuchania wyroku. Według brzmienia wyroku nie znaleziono żadnego błędu ani w ich życiu, ani w ich nauce. Mogą więc dalej żyć, jak żyli dotychczas, mogą nauczać katechizmu i mówić o rzeczach Bożych, byleby tylko nie określali, że coś jest grzechem śmiertelnym, a coś lekkim, dopóki nie odbędą studiów przez cztery lata, w ciągu których nauczą się więcej. Po odczytaniu tego wyroku sędziowie okazali im dużo przychylności, jakby chcieli nakłonić ich do przyjęcia wyroku. Pielgrzym odpowiedział, że uczyni wszystko, co wyrok nakazuje, ale samego wyroku nie przyjmuje. Albowiem nie potępiwszy go w niczym zamyka się mu usta, żeby nie mógł pomagać bliźnim w tym, w czym może (OP 64-67. 70).
W trosce o dobro dusz
Po powrocie do Rzymu zajmował się niesieniem pomocy duszom. On sam i towarzysze mieszkali wtedy jeszcze w winnicy [poza miastem]. Dawał zaś Ćwiczenia różnym osobom w tym samym czasie. Jedna z nich mieszkała przy kościele Matki Boskiej Większej, druga zaś przy moście Sykstusa. Potem zaczęły się prześladowania [VI – XI 1538]. [Najpierw] Michał zaczął sprawiać kłopoty Pielgrzymowi i rozgłaszać o nim złe wieści. Pozwał go więc Pielgrzym przed gubernatora miasta, pokazawszy uprzednio gubernatorowi list tegoż Michała, w którym on bardzo chwalił Pielgrzyma. Gubernator przeprowadził śledztwo w sprawie Michała i sprawa zakończyła się wygnaniem go z Rzymu. Potem Mudarra i Barreda zaczęli go prześladować, głosząc, że Pielgrzym i jego towarzysze zostali wygnani z Hiszpanii, z Paryża i Wenecji. Ostatecznie w obecności gubernatora miasta i legata, który był wtedy w Rzymie, obaj zeznali, że nie mają nic do zarzucenia towarzyszom ani co do obyczajów, ani co do nauki. Legat nakazał, aby cała ta sprawa była uważana za skończoną i pominięta milczeniem. Ale Pielgrzym nie zgodził się na to, mówiąc, że żąda ostatecznego wyroku. To nie podobało się lagatowi ani gubernatorowi, ani tym nawet, którzy z początku byli życzliwi Pielgrzymowi. Parę miesięcy później papież wrócił do Rzymu. Pielgrzym udał się do niego do Frascati i przedstawił mu niektóre racje swego postępowania. Papież dał się przekonać i rozkazał wydać wyrok, który wypadł na korzyść Pielgrzyma (OP 98).
Wybrał i opracował Jakub Kołacz SJ
Cytaty podajemy za św. Ignacy Loyola, Opowieść Pielgrzyma, [w:] Św. Ignacy Loyola, Pisma wybrane, t. 1, Kraków 1968, s. 172-264. W całym tekście stosujemy skrót OP.