Ewangelia mówi przede wszystkim o naśladowaniu Jezusa Chrystusa. On sam wzywa tych, którzy pragną być Jego uczniami: Pójdźcie za Mną (Mk 1, 17). Iść za – było znakiem uczniostwa, trzymania się blisko Mistrza, jak najbliżej, ale bez wyprzedzania Go.

Dlatego kiedy Piotr usiłował w pewnym momencie upominać Jezusa, stawiając siebie jakby wyżej, On zgromił go słowami, które dosłownie brzmiały: „Precz, za Mną [opisó mou], szatanie” (por. Mt 16, 23). Jezusowe odrzucenie szatana, przemawiającego w tym momencie ustami Piotra, wskazuje mu właściwe miejsce: nie próbuj wysuwać się przede Mnie, jakbyś chciał nade Mną panować; twoje miejsce jest „za Mną”. To samo słowo zostaje powtórzone przez Jezusa, gdy zwracając się nie tylko do uczniów, ale do wszystkich, oznajmia: Jeśli kto chce pójść za Mną [opisó mou], niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje [od: akoloutheo] (Mk 8, 34).

Nowe słowo, które pojawiło się na końcu, wyraża dokładniej sens pójścia za Mistrzem: uczeń idzie Jego śladem, aby Go naśladować. Oznacza to: Mistrz ukazuje wzór, wedle którego również uczniowie mają żyć. A żyjący tak uczniowie reprezentują, czyli uobecniają swego Mistrza i sami stają się wzorem do naśladowania. Wskazuje to św. Paweł Apostoł, gdy prosi chrześcijan: Bądźcie naśladowcami[od: mimeomai – mimesis] moimi, tak jak ja jestem naśladowcą Chrystusa (1 Kor 11, 1). Po grecku i po łacinie pojawiło się tu kolejne pojęcie. „Naśladować” jako „iść śladem” (sequi) oznacza teraz „odwzorowywać” (imitare). Naturalnie, oba znaczenia się łączą, mimo wszystko nie są tożsame. Trzeba o tym pamiętać, gdy przybliżamy się do naśladowania Maryi…

Na wzór obrazu Syna

Dlaczego człowiek potrzebuje wzoru, który powinien i może naśladować? Odpowiedź biblijna brzmi: do jego istoty należy bycie „obrazem”, bo został stworzony na obraz, i to na obraz Boga. Przypomnijmy słowo Boże: po stworzeniu świata nieożywionego, a następnie życia w postaci roślinnej i zwierzęcej, rzekł Bóg: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam”. I dalej: Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę (Rdz 1, 26-27).

Kryje się tu wiele tajemnic. Samo określenie na obraz obejmuje dwa znaczenia. Najpierw oznacza po prostu, że człowiek „jest” obrazem Boga, czyli już od początku swego istnienia odzwierciedla Jego samego, więcej – uobecnia Go. Teologiczna tradycja łączy to z duchowo-osobowym elementem człowieka, jego „duszą duchową”, która wyróżnia go jako szczególnie bliskiego Bogu, gdyż inne elementy duszy – jako psyche, czyli życia – łączą ludzi z istotami żyjącymi jako rośliny czy zwierzęta… Na obraz oznacza dalej: „według obrazu”; tak pojmowali biblijne słowa autorzy greckiego przekładu Starego Testamentu, na którym opierali się również autorzy Nowego. To prowadziło do kolejnych konsekwencji.

Po pierwsze, sam obraz, według którego człowiek został stworzony, kryje się w Bogu. Po drugie, rodziło się pytanie, co znaczy ten ukryty w Bogu obraz Jego samego. Bez odpowiedzi na to pytanie trudno było człowiekowi być „obrazem” Boga, skoro sam obraz pozostawał ukryty… Mimo wszystko biblijne słowa przynoszą dodatkową wskazówkę. Po trzecie bowiem, w ukrytym Bożym obrazie jest obecna tajemnicza liczba mnoga, skoro sam Stwórca mówi o „Naszym” obrazie; stosownie do tego człowiek jako stworzony obraz Bożego obrazu także pojawia się w liczbie mnogiej: jako mężczyzna i kobieta.

Tajemnica obrazu skrytego w Bogu znajduje naświetlenie w ostatniej z ksiąg Starego Testamentu, która została napisana po grecku – w Księdze Mądrości. Postać Mądrości, jakby uosobiona, pojawiła się już uprzednio. W Księdze Przysłów mówi ona o sobie: Pan mnie zrodził jako początek swej mocy, przed dziełami swymi, od pradawna. Od wieków zostałam ustanowiona, od początku, przed pradziejami ziemi (Prz 8, 22-23). Jej „odwieczny” początek, opisany tu jako stworzenie różne od Stwórcy, stopniowo jawi się jako pozaczasowy, jakby Boski, tak iż Ona sama przyjmuje Boskie cechy. Może być uznana za równą Jemu, zasiadającą wspólnie z Nim na boskim tronie (por. Mdr 9, 4). Dlatego mędrzec, którego pouczyła Mądrość – sprawczyni wszystkiego, mówi o niej jak o Bogu: Jest bowiem w niej duch rozumny, święty, jedyny, […] wszechmogący. […] Jest odblaskiem wieczystej światłości, zwierciadłem bez skazy działania Boga, obrazem Jego dobroci (Mdr 7, 21-23. 26).

Nowy Testament odniósł ostatnie słowa do Jezusa Chrystusa, który jako człowiek był stworzeniem, ale jako Syn Boży mógł być nazwany obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne (Kol 1, 15-16). Złączenie Boskiego wymiaru Mądrości z Chrystusem dopełniło się w ostatniej Ewangelii, poczynając od Prologu, gdzie starotestamentowa wypowiedź o Mądrości, która zamieszkała („rozbiła namiot”) w Izraelu (por. Syr 24, 8), została zastosowana do Jezusa jako Boskiego Słowa, zamieszkałego dzięki Wcieleniu „między nami” (por. J 1, 14). I właśnie dzięki temu, że w Jezusie widzialnie się wcielił obraz Boga niewidzialnego, mogło się dopełnić powołanie człowieka, by stawał się tym, kim jest: obrazem Boga. W świetle tajemnicy Jezusa oznacza to: zostaliśmy stworzeni przez Boga na to, byśmy się stali na wzór obrazu Jego Syna (Rz 8, 29). Stąd otwiera się droga wzrastania w człowieczeństwie dla każdej istoty ludzkiej, kobiety czy mężczyzny – dzięki naśladowaniu Jezusa.

Przez Jezusa do Maryi

Wróćmy do Mądrości, która – jak widzieliśmy – była charakteryzowana także jako duch rozumny, święty, jedyny; znajdujemy ponadto wypowiedzi, gdzie Mądrość i „Święty Duch” pojawiają się równoznacznie (por. Mdr 1, 4; 9, 17). Stąd Ojcowie Kościoła, jak Ireneusz z Lyonu, mogli łączyć drugą Osobę chrześcijańskiej Trójcy ze Słowem Bożym, a trzecią – z Mądrością, mówiąc o Stwórcy, że „uczynił wszystko przez siebie samego, to znaczy przez swoje Słowo i przez swoją Mądrość”, czyli „przez Syna i Ducha”, którzy są jakby „Jego rękami” (KKK 292). Nasze stawanie się „na wzór obrazu” Syna wymaga więc dodatkowej uwagi, skoro w ukrytym obrazie Boga poza Synem obecna jest Osoba Duchowa, której w odróżnieniu od Ojca i Syna można przypisać cechy żeńskie, macierzyńskie. Ta Trzecia Osoba nie wcieliła się, zatem inaczej aniżeli Syn pozostała niewidzialna. Jednakże przypomnijmy: Syn otrzymał całą swoją cielesność od Maryi jako Matki „za sprawą Ducha Świętego”, bez udziału mężczyzny jako ludzkiego ojca. Jezus mógł o sobie jako Synu powiedzieć: Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca (J 14, 9). W sposób analogiczny, pamiętając o różnicach, możemy śmiało zauważyć: kto „widzi” Maryję jako Bożą Matkę, „widzi” również i trzecią, macierzyńską Osobę Boską… Jednocześnie: byśmy się stali naprawdę na wzór obrazu Syna, który jest obrazem Ojca, potrzebujemy pomocy Matki – Duchowej Osoby Bożej, której osobowym obrazem jest Matka Jezusa i nasza.

Rozjaśnia się sens ostatniej woli Jezusa w świetle Janowej Ewangelii. W godzinie Męki, po ludzku wskazującej koniec, objawia się nowy początek. Jezus odchodzi do Ojca, ale wskazuje swej Matce, że pozostaje w uczniu, bo w nim – umiłowanym uczniu Jezusa – Maryja ma przyjąć odtąd Jego samego, swego Syna… Zarazem uczeń, w którym Matka Jezusa rozpoznaje swego Syna, ma Ją przyjąć jako swoją Matkę. Tak też on uczynił: I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie (J 19, 27). Między Matką a Synem istnieje głęboka jedność, nieustannie wzrastająca. Z jednej strony, Maryja w ostatnich swoich słowach z Ewangelii wskazuje na swego Syna, mówiąc nam: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (J 2, 5). Z drugiej strony, Jezus ostatnią swoją wolą kieruje nas ku Maryi jako naszej Matce, byśmy przyjęli Ją do siebie, jeśli pragniemy wzrastać w jedności z Nim, umiłowanym Synem Ojca. Jako Matka Maryja pomaga, gdy sami przeżywamy trudną godzinę Krzyża; poświadcza, że cierpienie, które nas wtedy nawiedza, to nie bóle śmiertelnej agonii, ale bóle rodzenia się nowego życia, nowego człowieka na obraz Boga. Dzięki Niej uczymy się trwać i wytrwać w przeżywaniu Krzyża jako przejścia do pełni życia w Bogu.

Z woli Jezusa przeto – przez Niego – mamy przyjąć do siebie Maryję jako Matkę, by pełniej otwierać się na Niego. Naśladowanie Syna pogłębia się dzięki naśladowaniu Matki. Skupmy się na tym ostatnim.

Maryja początkowo nie „naśladowała” Syna. W jakim sensie? Jest oczywiste w życiu ludzkim, że kiedy dziecko jest małe, potrzebuje rodziców jako wzoru, którego naśladowanie pozwala rozwijać się – uczyć się mówić i radzić sobie w życiu. Także Jezus jako dziecko naśladował swoją Matkę, a nie Ona Jego… Później jednak Ona musiała uczyć się od Niego, co jest wolą Boskiego Ojca. Nie „naśladowała” Go mimo to jak inni uczniowie, którzy szli za Nim i towarzyszyli Mu w publicznej działalności. Nie została wymieniona także wśród kobiet, o których Ewangelia wyraźnie mówi, że były przy Nim w drodze, a także usługiwały, [udzielając] ze swego mienia (Łk 8, 3). Maryja pozostała przypuszczalnie z resztą rodziny w Nazarecie, choć znamienne jest, że w godzinie Krzyża – znów inaczej aniżeli uczniowie – wytrwała przy Nim i dzięki temu mogła przyjąć ostatnią Jego wolę: stać się wzorem dla nas. A kiedy przyjmiemy Ją do siebie, naśladując umiłowanego ucznia Jezusa, rozpoznajemy lepiej, jak objawiało się Jej naśladowanie Syna: jak dzięki Niemu wzrastała – zarówno na wzór obrazu Syna, jak i na wzór obrazu Duchowej Osoby Boskiej.

Na wzór obrazu Matki

„Naśladowanie” Jezusa nie znaczy, że należy Go „imitować”, jakbyśmy się mieli stać Jego „kopią”… Także w tym wypadku liczy się nie zewnętrzna „litera”, tylko Duch, ożywiający, prowadzący do całej prawdy (J 16, 13). Bogactwo „obrazu Syna” nie wyraziło się do końca w osobie ziemskiego Jezusa, historycznej postaci sprzed dwóch tysięcy lat. Trzeba całej ludzkości, stworzonej „w Mądrości”, czyli w drugiej i trzeciej Osobie Bożej, aby pełnia, zawarta w „obrazie Syna” i w „obrazie Matki”, została wyrażona we wspólnocie, której uczestnicy – każdy i każda najbardziej indywidualnie, z osobna – stali się w swym osobistym życiu „na obraz” Boskiej wspólnoty.

„Naśladujemy” Jezusa nie tylko jako człowieka, którego „obraz” został przekazany w Ewangelii, ale jako Syna Bożego, przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także my jesteśmy (1 Kor 8, 6). Właśnie dzięki takiemu stworzeniu kryje się w nas „obraz” Jezusa jako naszego Pana, nie „gotowy” z góry, taki sam we wszystkich, ale dany jako zadany – do rozwinięcia w każdej osobie z Jego pomocą, jakiej udziela nam w Duchu Świętym, albowiem nikt nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: „Panem jest Jezus” (1 Kor 12, 3).

Uczyła się tego także Maryja. Już od Zwiastowania przekonała się, że zwiastowana tajemnica daje się pojąć jedynie dzięki działaniu Ducha Świętego (por. Łk 1, 35); podobnie zresztą św. Józef otworzył się na tajemnicę Syna Maryi wtedy, gdy przyjął Go jako poczętego z Ducha Świętego (Mt 1, 20). Dalej oboje uczyli się, co to rzeczywiście znaczy. Dla Maryi „naśladowanie” Dziecka było towarzyszeniem Jego wzrastaniu w otwarciu się na Ducha działającego w Nim i przez Niego. Tego Ducha mogła doświadczyć z radością w nawiedzeniu krewnej Elżbiety, która także, gdy Duch Święty napełnił ją, rozpoznała w młodej dziewczynie Matkę mojego Pana (Łk 1, 41-43). Kiedy następnie Maryja sławi Pana za wielkie rzeczy, jakie dla Niej uczynił, Ją samą napełnia Duch, w którym Jej duch raduje się (Łk 1, 47-49).

Kolejne wydarzenia, już po urodzeniu Syna, wiążą się wyraźnie z Jego tajemnicą. Tutaj działanie Ducha Świętego jest ukryte, wyraża się w postawie Matki wobec osobliwych wydarzeń. W odróżnieniu od innych, którzy dziwili się temu, co przeżywali w związku z narodzeniem Jezusa,Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu (Łk 2, 19). Te sprawy (rhemata) znaczą zarówno słowa, jak i zdarzenia, które stają się słowem Bożym dla człowieka dzięki temu, że rozważa je w sercu, szukając ich głębszego, Bożego sensu. Matka Jezusa stanowi wzór otwartości na życiowe „przypadki”, przyjmowane jako znaki Bożego działania. Maryja „rozważająca” jest określona dosłownie po grecku jako symballousa, co możemy przełożyć: symbolizująca… Pojawia się tu pierwotne znaczenie symbolu jako składu czy złożenia dwu części, które dzięki temu wskazują całość. I jak Symbol Apostolski – „Skład” wiary – poświadcza niewidzialną prawdę słowami, które ją symbolizują, tak Maryja „symbolizująca” staje się dzięki swej postawie symbolem ukrytego w swym głębokim sensie działania Boga. Postawę Matki potwierdza późniejsze zdarzenie, gdy nie rozumiała Ona słów i zachowania dwunastoletniego Syna. Jej odpowiedzią było po prostu: chowała wiernie wszystkie te wspomnienia [rhemataw swym sercu (Łk 2, 51).

To „naśladowanie” Maryi było pełne Ducha, w którym otwierała się na tajemnicę swego życia, wzrastając nie tylko na wzór obrazu Syna, lecz i na wzór obrazu Duchowej Osoby – Matki. Stawała się tym, kim była od poczęcia Syna: Matką w Duchu Świętym. Ale Jej macierzyństwo odsłoniło głębszy wymiar. Ukazuje to w swej Ewangelii Jan, w której Jezus określa Maryję nie mianem Matki, ale Niewiasty (por. J 2, 4; 19, 26). Symbolika, która towarzyszy temu, wskazuje Maryję w nowej roli: nie tylko Matki Syna, ale Jego Oblubienicy. Wprawdzie w Nowym Testamencie jako Oblubienica Chrystusa jawi się przede wszystkim Eklezja-Kościoł (por. Ef 5, 25-27; Ap 19, 7), jednakże Maryja jest uosobieniem Eklezji, zatem osobą, w której oblubieńcza relacja do Syna Bożego jaśnieje najwyraźniej. I właśnie wtedy, gdy pod Krzyżem staje się Ona kimś więcej aniżeli Matką Syna, objawia się najgłębszy wymiar Jej macierzyństwa: staje się Matką wszystkich…

A to wskazuje drogę naszego naśladowania Maryi. Skoro przyjęliśmy Ją do siebie jako Matkę, wzrastamy nie tylko jako dzieci Boże, ale także jako Jej dzieci. Wzrastanie jest opisane przez umiłowanego ucznia, który zapewnia: obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest (1 J 3, 2). Ujrzymy Go w Duchu jako Oblubieńca Eklezji-Maryi, czyli także naszego. Owszem, na początku staliśmy się dziećmi Bożymi w Duchu, którego otrzymujemy dzięki Synowi. Gdy jednak – zgodnie z wolą Syna – przyjmujemy do siebie Jego Matkę jako naszą, wzrastamy nie tylko jako dzieci Boże, ale także jako Jej dzieci. To wzrastanie dopełni się, gdy ujrzymy Syna w Duchu jako Oblubieńca Eklezji-Maryi. Dopełnimy się wtedy także według obrazu Matki: dzięki jedności z Maryją dojrzejemy – jak Ona w swoim ziemskim życiu – do oblubieńczej miłości wobec Niego, we wspólnocie Eklezji, Chrystusowej Oblubienicy w Duchu Świętym.

tekst: Jacek Bolewski SJ

foto: Józef Augustyn SJ