Ewangeliści milczą na temat spotkania Jezusa zmartwychwstałego z Maryją. Podejmuje go natomiast cała Tradycja Kościoła. Niewątpliwie Maryja nie potrzebowała fizycznego objawienia. Dla Niej głos serca i oświecenie były pewniejsze niż zmysły. Stąd ukazanie się Zmartwychwstałego Syna Maryi miało charakter bardziej osobisty, prywatny. Było dopełnieniem uczuć miłości i umocnieniem w wierności na dalsze dni, po jego odejściu do Ojca. To spotkanie Jezusa zmartwychwstałego i Jego Matki musiało odbyć się w sposób bardzo zwyczajny; spotkała się światłość i miłość. Radując się, że świat jest ocalony, a śmierć zwyciężona (B. Martelet). 

Bł. Katarzyna Emmerich opisuje spotkanie Maryi z Jezusem chwalebnym, pozbawionym ran, w otoczeniu patriarchów: Wtem pojawił się Najświętsze Pannie anioł z poleceniem, by wyszła do furtki Nikodema, bo zbliża się Pan. Radość napełniła serce Maryi. Nie wspominając nic innym niewiastom otuliła się płaszczem i pospieszyła do furtki w murach, którą wychodziło się do ogrodu Józefa. Była może godzina dziewiąta wieczorem. Najświętsza Panna szła spiesznie we wskazanym kierunku, gdy wtem już w pobliżu furtki zatrzymała się nagle i z zachwyceniem radosnym zaczęła spoglądać w górę ku wysokim murom miejskim. Spostrzegła bowiem jak powietrzem płynęła ku Niej świetlista najświętsza dusza Jezusa bez żadnego śladu ran, otoczona licznym orszakiem dusz praojców. Jezus, zwróciwszy się ku patriarchom, wskazał na Najświętszą Pannę i rzekł: „Oto Maryja, Matka moja!”. Po czym, jak mi się zdawało, uścisnął Ją i zniknął. Najświętsza Panna upadła na kolana całując w uniesieniu miejsce, w którym Jezus dopiero co stał.

W inny sposób wyobraża sobie to spotkanie współczesny pisarz Roman Brandstaetter. W swojej książce Jezus z Nazarethu pisze: Gdy Miriam, która już drugą noc spędziła z niewiastami na modlitwach – siedziały na ziemi, zawodziły, śpiewały żałobne kinoth – oparła się plecami o ścianę i zmęczona usnęła, Mariamme z Magdali, Hana, Mariam, matka Jaakowa, i Salome, matka synów Zebadii, wyszły na palcach z izby i udały się pustymi ulicami, jeszcze pogrążonymi w jasnych ciemnościach księżycowej nocy, do Bramy Ogrodów, aby natychmiast po jej otwarciu – a było już do świtu niedaleko – pójść na Golgothę i uświęcić grób Jeszuy ben Josef wonnościami zakupionymi wczoraj wieczorem u znajomego sprzedawcy balsamu. Miriam ocknęła się. W kącie izby dopalała się oliwna lampka, której płomyk był teraz ledwo widoczny w jasnych płomieniach świtu. Niewiasta rozejrzała się po izbie. Poszły do grobu. Nie zbudziły jej. Jak długo spała? Chciała z nimi iść. A one poszły same. Prawdopodobnie chciały, żeby nieco wypoczęła. Ale właściwie po co chce iść do grobu? Ten grób dźwiga w sobie, pod sercem. Jak ongi dźwigała Jeszuę w swoim macierzyńskim łonie, tak samo teraz dźwiga w sobie Jego grób. W łonie. Pod sercem. O , jak ciężkie jest to żałosne brzemię! Z Jego śmiercią dobiegło końca jej życie. Nie ma już czego szukać na tym świecie. Tak…tak… wiedziała, że ją bardzo kochał, ale poszedł w świat, cały oddany Elohim. Ojca więcej kochał niż ją… Tak powinno być… Tak powinno być… Słowa te powtarzała wciąż od wielu, wielu lat i za każdym powtórzeniem przynosiły jej wielką ulgę. A teraz Syn nie żyje. Czy nie mogła umrzeć przed Nim? Na pewno była do czegoś potrzebna, skoro Pan kazał jej żyć i przeżyć śmierć Syna. Może życiem w cieniu miała świadczyć o prawdziwości cienistego Zwiastowania? Może jej obecność potrzebna była pod krzyżem? Może Pan chciał, aby martwa głowa Jeszuy spoczęła na jej łonie? Dobrze jest tak, jak jest. Wszystko spełniła, co Pan jej kazał spełnić. Była posłusznym narzędziem Jego woli, chociaż nie wszystko po dzień dzisiejszy jest dla niej zrozumiałe i jasne. Niech się dzieje według Jego słowa. O , jak ciężki jest ten grób, który w sobie dźwiga! Czy to jest naprawdę grób? Czy to brzemię jest naprawdę martwym ciałem jej Syna? Jej niebieskie, głęboko osadzone oczy pod czarnymi łukami brwi zabłysły łagodnym światłem, jak wtedy, gdy będąc nazarethańską dziewczyną w domu rodziców ujrzała w sobie postać nieznanego Męża idącą ku niej z głębi półmrocznej izby.

 Upadła na twarz, objęła rękami Jego nogi i spytała:

 – To Ty? Mój Synu Najukochańszy?

 Usłyszała odpowiedź.

 Milczała, bo nie mogła z siebie wydobyć głosu.

Różnorodność opisów spotkania, które nie zostało utrwalone na kartach Biblii, wskazuje jak trudno jest wyrazić słowami to doświadczenie; zwłaszcza uczucia, jakie mogły towarzyszyć Matce i Synowi. Podczas gdy Katarzyna Emmerich podkreśla duchową mistyczną radość, Roman Brandstaetter akcentuje zadziwienie, zaskoczenie, milczenie i adorację. Głęboka, duchowa, mistyczna radość jest trudniejsza do wyrażenia, niż ból i cierpienie.

Kościół w antyfonie wielkanocnej zachęca do radości z Maryją w taki sposób:

Królowo nieba, wesel się, alleluja!

Bo ten, któregoś nosiła, alleluja!

Zmartwychwstał, jak powiedział, alleluja!

Raduj się i wesel, Panno Maryjo, alleluja!

Bo zmartwychwstał Pan prawdziwie, alleluja!

Wobec faktu zmartwychwstania Maryja jawi się jako wierząca i ufająca. Dzięki wierze ma wyczucie i dostrzega bliskość Zmartwychwstałego, który przenika całe Jej życie. Dlatego nie widzimy Jej przy złożeniu Syna do grobu, nie widzimy również, by wczesnym rankiem, jak inne kobiety, z niecierpliwością i bezradnością biegła namaścić ciało Jezusa (por. Łk 24, 1nn). Maryja, która nieustannie nosiła w swym sercu słowa Jezusa i rozważała je, co więcej nosiła w swym sercu samego Jezusa, z prostotą i wiarą bez cienia wątpliwości i pokus przyjęła nowy sposób obecności Jezusa, wynikający ze zmartwychwstania.

Przeciwieństwem Maryi są uczniowie Jezusa. Apostołowie zwątpili, zdradzili Jezusa, później szukali znaków, przy pomocy których mogliby rozpoznać Zmartwychwstałego. Kobiety galilejskie w ogóle nie oczekują zmartwychwstania. Po śmierci poszły do grobu, by oddać ostatnią posługę Zmarłemu, namaścić ciało. Uczniowie nie potrafili od razu się cieszyć. Ich radość rodziła się powoli, w trudzie pokonywania zwątpień i nieufności. Jezus musiał najpierw przezwyciężać ich zamknięcie w sobie, lęki, obawy, niewiarę.

W Wieczerniku zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha (Łk 24, 37). W ich sercach budzą się na przemian: radość, wzruszenie, lęk, wątpliwości… Jezus dostosowuje się do nich, uspokaja, tłumaczy, pokazuje swoje rany. Aby rozpoznać osobę, trzeba zobaczyć jej twarz, sylwetkę, sposób poruszania się, działania, reagowania… Jezus pokazuje uczniom inne znaki rozpoznawcze: ślady przebytej męki na swoim ciele – bok i ręce. Rany na ciele są  niezmywalnym świadectwem miłości. Zmartwychwstanie nie anulowało męki. Nie można wymazać z pamięci cierpienia i śmierci. Nie można również popaść w pseudoradość, która jest formą ucieczki, znieczulacza, uśmierzania bólu. Zmartwychwstanie pokazuje, że zwycięstwo tkwi także w męce. Krzyż jest drogą do zmartwychwstania. Męka Jezusa jest skarbem Kościoła, w której znajduje się źródło wszelkiej łaski i cnoty.

Jezus wchodzi do Wieczernika mimo zamkniętych drzwi. Ani drzwi ani strach uczniów ani inne formy samoobrony nie mogą Go powstrzymać. Również żadna zamknięta, oddzielona od innych wspólnota nie może przeszkodzić Zmartwychwstałemu, by wkroczył w jej środek i przemienił ją od wewnątrz. Chrystus jest w stanie pokonać w człowieku i we wspólnocie każdą barierę. Może wejść mimo zamkniętych drzwi serca i umysłu do każdego człowieka i usunąć wszystkie bariery i przeszkody.

Jezus zmartwychwstały również zasiada z uczniami do posiłku. Przekracza w ten sposób ludzkie rozumienie rozdziału materii i ducha. W zmartwychwstaniu te dwa wymiary wzajemnie się przenikają; ciało i duch stają się znów jednością (por. 1 Kor 15, 35nn).

Jezus pociesza swoich uczniów, ukazując im sens swojej męki i śmierci. Dla Apostołów Jego śmierć była absolutną porażką, klęską, która nie powinna nigdy się zdarzyć. Uczniowie nie widzą żadnej iskierki nadziei. Ich serca są zamknięte na Boży plan zbawienia, na słowa proroków, słowa Pisma. Uczniowie chcą mierzyć wszystko swoją miarą – miarą chwały. Trudno im przyjąć, że miara Boga jest inna. Jest nią także cierpienie i krzyż. Dlatego Jezus musi oświecić ich oczy i umysły, wyjaśniać Pisma. Nie potrzebowała tego Maryja. Słowo Boże ciągle rozważane i medytowane otwierało Jej serce, uwrażliwiało na bliskość Boga i obecność Zmartwychwstałego.

Rzeczywistość, jaką przeżyli uczniowie jest dopiero połową prawdy Ewangelii. Jeśli pozostajemy na krzyżu i śmierci, a zapominamy o zmartwychwstaniu, to wszystko postrzegamy w kategoriach tragedii. Gdy pozwalamy się obezwładnić przez niepowodzenia i negatywne myśli, zamykamy oczy na światło prawdy. Nie jesteśmy w stanie przyjąć faktów ani ich interpretacji. Wzbraniamy się przed myślą, że możliwe jest inne spojrzenie i zamykamy się w swoim rozczarowaniu i zgorzknieniu. Jest to swoista mistyfikacja krzyża, klęski. A w szerszym kontekście swoista teologia śmierci Boga.

 Jezus uczy uczniów (i nas) odnosić historię naszego życia do słowa Pisma. W trudnych sytuacjach życiowych warto pozwalać przemówić słowom Pisma Świętego. Wtedy historia życia i problemy ukażą się nam w całkowicie innym świetle. Pisma pozwalają zrozumieć znaczenie bolesnych faktów w życiu Jezusa, Kościoła, wspólnoty i naszym osobistym.

Pytania do refleksji i modlitwy:

  • Czy mogę sobie wyobrazić spotkanie Maryi z Jezusem zmartwychwstałym? Czego mogę się od Niej nauczyć?
  • Czy wierzę w „ciała zmartwychwstanie” (Credo)?
  • Jak wyobrażam sobie własne ciało po zmartwychwstaniu?
  • Czy doświadczam w życiu radości?
  • Czy potrafię odróżnić płytką banalną ludzką radość od głębokiej, mistycznej?
  • Czy wierzę, że Jezus, mimo mojego zamknięcia, może wejść do mojego serca i przemienić je od wewnątrz?
  • Czy jestem otwarty na całą prawdę Ewangelii?
  • Czy nie ulegam „mistyfikacji krzyża”?
  • Czy w moim życiu dominuje myślenie pozytywne czy negatywne?
  • Czy szukam odpowiedzi na bolesne problemy (moje, świata i Kościoła) w Piśmie świętym?