Chcę opowiedzieć pewną historię, która mnie naprawdę urzekła i powiedziałem sobie wówczas, że „poślę ją dalej”, chociaż musze przyznać, że trochę się wstydzę, bo jest ona … bardzo romantyczna. Cóż jednak począć , skoro ona dosłownie „chodzi za mną” i przy różnych okazjach, daje o sobie znać. Nie ma innego wyjścia jak powiedzieć : „słowo się rzekło…” Ale po kolei.
Będąc w Kairze, zatrzymałem się jak zwykle w naszej głównej jezuickiej placówce , to znaczy w prestiżowym Kolegium Św. Rodziny, w centrum miasta, w dzielnicy Faggala. Któregoś dnia wybrałem się z jednym z moich egipskich kompanów, do innej placówki, zaniedbanej i zapomnianej, w ubogiej części tego samego miasta, o nazwie Mataryja.
Jest to niewielka posesja, z małym, ubogim kościółkiem, odgrodzona od ulicy murem i drzewami. Były tam też jakieś resztki trawnika, jakaś asfaltowa ścieżka prowadząca do prowadzonego przez siostry zakonne skromnego przedszkola i to wszystko. Na pociechę chyba było tam też parę klombów na których dogorywało kilka kwiatów, co jak na warunki tutejszej dzielnicy, to i tak dużo. Mimo wszystko jednak wyraźnie czułem, że był tutaj specyficzny klimat, pozwalający mi określić tę placówkę jako oaza w gwarnym mieście. Głównie chodziło o ciszę, której trudno było doświadczyć na pobliskich ulicach, ale dzisiaj jestem pewien, że tajemnicza wyjątkowość tego miejsca związana była z historią, którą czas aby opowiedzieć.
Chodzi o historię francuskiego jezuity, o. Xaviera, misjonarza, należącego do tak zwanej misji wschodniej, tej samej do której należę również ja, tyle że o kilka pokoleń później po nim.
Wiem o nim tyle, że pochodził ze szlacheckiego rodu i że jakiś czas pracował w kolegium Świętej Rodziny, a potem stał się członkiem kilkuosobowej wspólnoty, która została założona właśnie tutaj, w Mataryja. Wiadomo również, że to miejsce bardzo on sobie upodobał i bardzo się cieszył, że prowincjał pozwolił mu tutaj pozostać, jak się okazało, aż do śmierci. Może to jednak nie była żadna zasługa prowincjała, a tylko zwykła interwencja Boska, która kazała mu podjąć taką niecodzienną decyzję, by tym sposobem pokazać, że to co przeżywał o. Xavier to nie były jakieś sentymentalne brednie, ale łaska szczególnej przyjaźni ze Świętą Rodziną.
Zaczęło się wszystko od tego, że o. Xavier , po przybyciu do Kairu, któregoś dnia dowiedział się, iż w Mataryja, w „ogrodzie sułtana”, który należał wówczas do dóbr królewskich, znajduje się drzewo pamiętające pobyt Jezusa, Maryi i Józefa w Egipcie, po tym jak musieli opuścić Palestynę, aby ujść zbrodniczego spisku Heroda.
Warto wspomnieć, przerywając na chwilę opowiadanie, że drzewo o którym mowa, pod którym według bardzo dawnej tradycji, miała biwakować Święta Rodzina, można sobie obejrzeć również i dzisiaj. Wystarczy, tak jak ja to zrobiłem, udać się do oddalonego o sto metrów od naszej rezydencji skwerku, otoczonego murem i tam przy bramie zaopatrzyć się w bilet, by móc podziwiać wiekowe drzewo, zrobić sobie przy nim zdjęcie i medytować o biblijnym wydarzeniu, które tutaj ma swego materialnego świadka.
O. Xavier usiłował kupić ziemie na której rosło to drzewo, ale sprawa nie była łatwa, albo wręcz trzeba powiedzieć, że okazała się niemożliwa. Pomimo posiadanych pieniędzy i całego pliku pozwoleń nie wolno było naruszyć integralności ogrodów królewskich. W końcu jednak gorliwe modlitwy o. Xaviera przyniosły rezultat. W prawdzie nie udało się nabyć działki na której stało „drzewo Świetej Rodziny”, ale udało się nabyć działkę która była w jego sąsiedztwie, oddaloną o jakieś 100 metrów, tę właśnie na której po dziś dzień stoi rezydencja jezuitów w Mataryja.
Oprócz ubogiego budynku rezydencji, stanął tutaj również mały kościółek. Jego specyfika polega na tym, że został on wzniesiony na małym, sztucznie usypanym wzgórku. Dlaczego na wzgórku? Sądzę, że można się łatwo tego domyśleć, jeżeli weźmie się pod uwagę fakt, ze jego budowniczym był o. Xavier. Chodziło mu o to, aby z okien tego kościółka móc kontemplować „drzewo Świętej Rodziny”, będące materialnym znakiem tego, że ONI TUTAJ OBOZOWALI. Kontemplowanie Świętej Rodziny było zasadniczym celem budowy tego kościółka, oraz była to duchowa prawda która całkowicie nim zawładnęła. Żył nią nieustannie, we dnie i w nocy, zarówno wtedy gdy pracował jak i wówczas gdy odpoczywał.
Do tej prawdy odnosił wszystko. Na przykład upały – nie były dla niego one już tak przykre i nawet wtedy gdy biły z niego siódme poty on znajdował w nich ciche ukojenie, a w noce w które dokuczały mu komary, czuł ulgę gdy przypominał sobie, że przecież ONI MUSIELI ZNOSIĆ TE SAME UPAŁY I TE SAME DOKUCZAŁY IM KOMARY KTÓRYCH ON TERAZ DOŚWIADCZA . Inaczej też czuł się rankiem, gdy słyszał śpiew ptaków wiedząc, że IM TEŻ JAKOŚ TAK SAMO MUSIAŁY ONE ŚPIEWAĆ.
O. Xavier czuł tak głębokie wzruszenie nieraz, że aż miał łzy w oczach, gdy patrząc na „drzewo Świętej Rodziny” myślał o kłopotach św. Józefa związanych z utrzymaniem rodziny na obcej dla nich, egipskiej ziemi. Oczy mu się również dość często szkliły gdy patrząc na drzewo mówił sobie z zachwytem w duszy : tutaj rozmawiali razem Maryja i Józef i zdawało mu się wtedy, że ich głos słyszy. Zdawało mu się też nieraz, że widzi jak wspólnie się modlą i jak się uśmiechają patrząc razem na małego Jezuska. Tutaj stawiał On przecież pierwsze kroki i wypowiedział pierwsze dziecięce słowa! Tutaj Maryja tuliła Go do piersi i śpiewała Mu kołysanki. Tutaj pomimo ich biedy i niepewnych warunków bytowych, chwalili Boga za Jego miłość która nigdy nie zawodzi.
Drzewo stało się dla o. Xaviera jakby sakramentem, tego co on widział w modlitewnej wyobraźni. Dzięki niemu stawało się to konkretne, niemal namacalne, na wyciągnięcie ręki. Bardzo intensywne musiały być dla niego chwile milczenia które spędzał na kolanach w kościółku, albo siedząc na ławce koło kościoła, bo DUSZĄ DOTYKAŁ PRZECIEŻ WÓWCZAS MILCZENIA MARYI I JÓZEFA i nic dziwnego zatem, że ogarniał go wówczas niebiański pokój, którego doznać nigdy się nie spodziewał. Wiedział, że w ten sposób staje się świadkiem spełniania proroctw o zbawieniu człowieka
Był naprawdę szczęśliwy. Błogosławił za to Boga, a przed śmiercią zdradził jeszcze jedną tajemnicę, którą dzisiaj można własnymi oczami oglądać: w cichej oazie na Mataryja. Chodzi o drzewo, które rośnie sobie skromnie i nikt o tym nie wiedział, że jest ono szczepem wziętym z „drzewa Świętej Rodziny”, który przyjął się bardzo dobrze w „jezuickiej oazie Mataryja”.