Ukazał się 108 jesienny numer „Życia Duchowego”

W numerze między innymi artykuł o. Jakuba Kołacza SJ który można przeczytać poniżej.

Jakub Kołacz SJ

Zbyt hojny jesteś, Panie!

Wszyscy znamy poczucie niedosytu, a nawet frustracji, kiedy znajdujemy się w prawdziwej potrzebie i żarliwie modlimy się o pomoc czy Bożą interwencję, ale mimo szczerych naszych wy­siłków możemy tylko wołać w rozpaczy: Panie, za mało! Za póź­no! Za słabo! Czasami jednak, zupełnie nie wiadomo dlaczego, Bóg jakby nie miał umiaru: okazuje się zbyt hojny i daje nam tyle, że najzwyczajniej w świecie nie wiemy, co z tym nadmiarem łaski zrobić. Oszołomieni i bynajmniej nie za bardzo szczęśliwi, a niekiedy wręcz przestraszeni wołamy wtedy: Panie, dość! Jed­nak za tym „dość” kryje się zupełnie inne przesłanie – w istocie wcale nie chodzi nam o to, że czegoś mamy za dużo i już więcej nie chcemy naszemu Panu sprawiać kłopotu swoimi prośbami, ale że Bóg daje nam nie to, czego się spodziewaliśmy, a to, czego wcale od Niego nie chcemy.

 

Marta: przyjaciółka Pana (J 11,1–44)

Nie znamy okoliczności, w jakich nawiązała się szczera przy­jaźń między Jezusem a rodziną Marii, Marty i Łazarza, o któ­rych ciepło piszą wszystkie Ewangelie. Musieli być młodymi ludźmi, o czym świadczy brak jakiejkolwiek wzmianki o ich współmałżonkach, ale jednocześnie nigdzie nie pojawiają się ich rodzice i krewni. Z pewnością byli młodsi od Jezusa (albo przynajmniej bliscy wiekiem) i bardzo z Nim związani, co po­kazuje ton ich rozmów, dobra atmosfera ich spotkań i fakt, że Jezus chyba często przebywał w ich domu. Był im na tyle bliski, że w Jego obecności potrafili się nawet pokłócić, a przecież tego nigdy nie robi się przy obcych. W końcu gdy Łazarz poważnie zachorował – niestety, nieszczęścia nie omijają nawet przyja­ciół Boga – siostry posłały po Jezusa, w Jego interwencji widząc ostatnią szansę ratunku. W prośbie o pomoc powołały się na serdeczną więź, jaka łączyła rodzeństwo z Panem: „Choruje ten, którego kochasz” (por. J 11,3). Rodzeństwo było zatem głęboko przekonane, że ich Przyjaciel, Jezus, jest posłanym od Boga Mesjaszem, który może wszystko.

Analizując krok po kroku „historię choroby” Łazarza, która jest też historią nieszczęścia całej rodziny, łatwo możemy sobie wy­obrazić, jak wielkim rozczarowaniem była dla sióstr nieobecność Jezusa w tej właśnie chwili, gdy już tylko On mógł pomóc. Małym, ale dość wątpliwym pocieszeniem było dla nich Jego spóźnione pojawienie się, gdy Łazarz już od kilku dni spoczywał w grobie. Jeśli – według ich ludzkiego wyobrażenia – w czymkolwiek mógł wówczas pomóc Jezus, to wyłącznie w spokojniejszym przeżywa­niu czasu żałoby, przez który siostry właśnie przechodziły i do którego już poniekąd zaczęły przywykać. Wielkim szokiem i za­skoczeniem był więc dla nich fakt, że zadziwiając wszystkich, ich Przyjaciel zaczął zachowywać się, jakby wcale te kilka dni nie minęły. Kiedy więc Jezus, upewniwszy się wcześniej, że siostry wierzą w Niego, zaczął działać wbrew ich wyobrażeniom, one ostro i zdecydowanie zaprotestowały!

I nie chodziło tu wcale ani o brak wiary, ani o to, że nie chciałyby widzieć brata znów żywego. Do tak stanowczej reakcji – bardzo zresztą spontanicznej i zrozumiałej – zmusił je zwykły ludzki re­alizm: co umarło, nie żyje, i nie da się tego faktu odwrócić. O ile jeszcze parę dni temu chciały, aby Jezus przyszedł do nich przede wszystkim ze względu na Łazarza i aby dokonał cudu, o tyle teraz, choć miały trochę żalu do Jezusa, bo na cud było już za późno – to wiedziały, że pojawił się w Betanii już nie ze względu na ich brata, ale na nie. To one teraz potrzebowały Jego wsparcia. Stąd zachowanie Jezusa – który chciał zobaczyć trupa – wydało się im niedorzeczne. Nie o to im chodziło. Nie o to prosiły. Dlatego u kresu wytrzymałości, zbolałe po stracie, która tak głęboko je dotknęła, głośno zawołały: Dość, Panie! Wystarczy!

 

Bogaty młodzieniec (Mk 10,17–22)

Różnie określany jest człowiek, który stanął przed Jezusem, py­tając Go o „dobro” i Jego samego nazywając „dobrym”. W Ewan­gelii Marka widzimy go nawet „podbiegającego”, jakby obawiał się, że już nigdy więcej Jezusa nie spotka i nie uzyska odpowie­dzi na tak ważne dla niego pytanie, które odnosiło się do jego przyszłości, i to nie tylko tej doczesnej, ale i wiecznej. A stawka rzeczywiście była wysoka. Był człowiekiem majętnym, na ziemi było mu dobrze i nie wyobrażał sobie, aby w wieczności miało mu być gorzej. Wykorzystując więc okazję, że Rabbi jest blisko, przyszedł do Niego, aby postępując w tej samej logice co aposto­łowie Jakub i Jan (wsparci przez swą energiczną matkę) uzyskać zapewnienie, że czeka go szczęśliwa wieczność.

Nie prosił jednak o nic nadzwyczajnego, w rzeczywistości o nic nie prosił – mówił jedynie o tym, jak jest, o wszystkich swoich sukcesach i dość pokornie, między wierszami swej wypowiedzi, zapytał, czy to wystarczy. (Swoją drogą, nie wyobrażał sobie, aby mógł dokonać czegoś więcej). Ponieważ w pytaniu tym Jezus dostrzegł więcej wiary w siebie niż wiary w Boga, zbył go nieco, wskazując na rzeczy oczywiste: na przykazania, których zacho­wanie jest gwarancją dobrego życia. Chyba niesłusznie w Ewan­geliach człowieka tego nazywamy „młodzieńcem”, bo zbity nie­co z tropu przez Jezusa, chcąc się usprawiedliwić, a jednocześnie ukazać siebie samego w jeszcze lepszym świetle, powiedział, że przykazań przestrzegał „od swojej młodości”, czyli już długo, właściwie od zawsze.

I właśnie wtedy nastąpił ten niezwykły moment łaski: Jezus wi­dząc, że w całej tej pozie jest jednak odrobina szczerości, spojrzał na niego inaczej niż do tej pory: z miłością. Powodowany tym spotęgowanym nagle uczuciem Pan dał mu klucz albo mówiąc jeszcze trafniej językiem współczesnym, przekazał mu kod do bramy szczęścia wiecznego – musi uwolnić się od wszystkiego, do czego się przyzwyczaił. Bo to nie sztuka żyć wygodnie i dzie­lić się z innymi resztkami (a że dużo tej wygody, tej konsumpcji, więc i resztek jest też niemało), uważając, że robi się dla nich wie­le. Sztuka to mieć mało, ale mimo wszystko nie zamknąć serca.

Ci, którzy starają się pozyskać tzw. dobroczyńców i skłonić ich do podzielenia się środkami, jakich potrzebujemy do utrzyma­nia instytucji dobroczynnych, wiedzą, jak ciężko trzeba się napracować, żeby skłonić ich do jednego gestu dobrej woli. Wie­dzą też, jak czują się dumni, że wysupłali ze swego skarbca ten mały okruszek…

Jezus w przypływie miłości wskazał pytającemu pewną drogę do zbawienia. Jednak to, co z perspektywy Boga było łaską, z punk­tu widzenia człowieka okazało się przekleństwem. Przecież bo­gaty człowiek nie prosił o to, żeby Bóg zburzył mu życie. Mając wszystkie wygody już tu, na ziemi, chciał uzyskać pewność, że w przyszłości będzie miał tak samo. Tymczasem ta tzw. łaska nie dość że nie dała mu żadnej gwarancji na wieczność, to jeszcze usiłowała mu zabrać szczęście tych kilkunastu lat życia, jakie – z pewnością! – mu jeszcze zostały. Dlatego, w reakcji na to, czło­wiek, który początkowo był do Jezusa nastawiony nawet dość entuzjastycznie, posmutniał i odszedł, w tym smutnym geście, milcząco, przekazując Mu jednoznaczną wiadomość: za wiele łaski, Panie. Nie o to prosiłem.

Rozczarowany Judasz (Mt 26,6–16)

Nie wiemy, gdzie Jezus „znalazł” Judasza oraz jak doszło do tego, że go powołał i włączył w grono Apostołów. Pewne jest natomiast, że Dwunasty Apostoł przeszedł normalną drogę formacji w szko­le Jezusa. Tak jak inni słuchał Jego nauczania i był świadkiem wielu cudów, a co za tym idzie, z pewnością niejednokrotnie udzielała mu się podniosła atmosfera radości z powodu odzy­skanego zdrowia. Na jego oczach Jezus wypędzał złe duchy, co podobnie jak na wszystkich pozostałych również na Judaszu ro­biło wielkie wrażenie. Był on także jednym z tych, którzy przynaj­mniej dwa razy rozdawali cudownie rozmnożony chleb. On też, razem z innymi, zmagał się z burzą na jeziorze, aby zaraz potem widzieć Pana kroczącego po wodzie. Widział, jak w tym naśladu­je Go też Piotr. Jak inni także Judasz był jednym z tych, których Pan posłał na misję głoszenia konieczności nawrócenia, a więc z całą mocą – wynikającą z jego wiary – mówił ludziom: „Nawra­cajcie się! Bliskie jest królestwo niebieskie!”. Zresztą wiara w to bliskie królestwo, a także wiara w Tego, za którego przyczyną tak się przybliżyło, nakazała mu trwać przy Jezusie.

A jednak było w jego doświadczeniu coś, co sprawiało, że wiara ta coraz bardziej słabła. W duszy apostoła toczyła się wewnętrzna walka, w której wrogiem był dla siebie on sam. Z biegiem czasu był coraz bardziej zdystansowany, coraz bardziej krytyczny i roz­czarowany. Pytanie jednak, wobec kogo. Być może swoje zrobiła tu krytyka i wrogość faryzeuszów i uczonych w Piśmie, w którą sam Judasz zaczął wierzyć. Choć nic nie wskazuje na to, aby przed powołaniem był specjalnie bogaty, być może zmęczyły go niewy­gody stylu życia razem z Jezusem? Być może jednak coraz mniej bezpiecznie czuł się w modelu życia religijnego proponowane­go przez Jezusa – który krytykował legalizm i ślepe przywiązanie do skostniałej tradycji koncentrującej się na kulcie, coraz mniej zwracając uwagę nie tylko na tego, który ten kult sprawował, ale również na Tego, którego miał wielbić?

Kroplą, która przelała czarę goryczy, był mało znaczący incydent, jakiego sprawczynią stała się wdzięczna Jezusowi, przygarnięta przez Niego grzeszna kobieta: w geście uwielbienia wylała Mu na głowę flakonik bardzo drogiego olejku. Judaszowi zrobiło się żal pieniędzy, które – gdyby ten olejek sprzedać jakiejś próżnej i bogatej kobiecie – mogłyby miło brzęczeć w jego skarbonce. Właśnie w tym momencie poczuł, że już dłużej tego nie zniesie i powiedział: dość, Panie! Może i życie z Tobą to łaska, ale to nie dla mnie. Nie na takie rzeczy się z Tobą umawiałem…

 

Zrozumieć intencje Boga

Trzy biblijne przykłady, trzy dramatyczne historie ludzi pokazu­ją bolesne nieporozumienie w relacji człowieka z Bogiem: cza­sami trwa to tylko przez chwilę, jak w Betanii, czasami przez resztę życia, jak w przypadku bogatego człowieka, a w najgor­szym z możliwych scenariuszy, jak miało to miejsce w historii Judasza, wykracza nawet poza granicę śmierci. U podstaw leży jednak ta sama przyczyna: instrumentalne traktowanie Boga jako tego, który ma zaspokoić pragnienia człowieka. Przy czym ten ostatni nie tylko że mówi, co konkretnie chce otrzymać, ale wręcz odmawia przyjęcia tego, co – choć jest owocem hojności Boga – wykracza poza jego możliwości zrozumienia.

Aby nie dopuścić do takiej sytuacji, trzeba całkowicie Bogu za­ufać i zafascynować się szaleństwem Jego miłości, która nakazuje Mu tak bardzo przejąć się naszymi problemami, że potrafi zrobić wszystko, aby podać nam na tacy gotowe rozwiązania. Z naszej strony jest tylko jeden warunek: musimy je przyjąć. Warto przy tym pamiętać, że można, a nawet trzeba zadawać Bogu pytania, jak może się urzeczywistnić to, co zaplanował – tak zresztą zro­biła Maryja przy zwiastowaniu. Odpowiedzi na te pytania od­słaniają głębię Bożych planów zbudowanych na fundamencie miłości do człowieka. Z Boga jednak – zadając te pytania – nie można się śmiać. Konsekwencje tego poznał Zachariasz, ojciec Jana Chrzciciela, który (jeśli można sobie pozwolić na szczyptę ironii) ukarany za swoją drwinę, stał się niemy, czyli otrzymał „łaskę” dziewięciu miesięcy życia w milczeniu, by mógł sobie wszystko spokojnie przemyśleć. Czy w tym czasie wołał w duszy: „Za wiele łaski, Panie!”, tego – niestety – już nie wiemy.

 

Jakub Kołacz SJ (ur. 1970), dyrektor naczelny Wydawnictwa WAM i Deon.pl, w latach 2014–2020 prze­łożony Prowincji Polski Południowej Towa­rzystwa Jezusowego, duszpasterz, publicysta. Opublikował między innymi: Ewangelia św. Łukasza spisana własnymi słowami; Po kostki w wodzie.

Najnowszy numer „Życia Duchowego” dostępny jest TUTAJ