Reakcja Watykanu na wojnę w Ukrainie wciąż jest przedmiotem rozmów i polemik na politycznych i wewnątrzkościelnych salonach. Również na Deonie w ostatnim czasie byliśmy świadkami takiej wzmożonej dyskusji. Doszło nawet do tego, że jezuici stanęli po przeciwnych stronach barykady.

Nie jest moim celem wypowiadanie się w temacie sporu o odpowiedź dyplomacji watykańskiej na agresję zbrojną Rosji na Ukrainie. Interesuje mnie bardziej polemika między Jakubem Kołaczem a Krzysztofem Ołdakowskim, jaką uważni czytelnicy „Na ostrzu pióra” mogli śledzić niespełna cztery tygodnie temu. Upraszczając na potrzeby tego artykułu: jeden piętnuje oszczędną reakcję dyplomatyczną Watykanu, a drugi krytykuje „katolickich publicystów”, którzy otwarcie wyrażają swoje wątpliwości w tym temacie. Oś podziału miedzy oboma panami rysuje się wyraźnie, a kiedy dodamy, że obaj są jezuitami z długim stażem, to robi się jeszcze ciekawiej. Pikanterii dodaje fakt, że dyskusja krąży wokół papieża Franciszka, co dla wielu będzie już nie lada wybrykiem. W końcu jak będąc jezuitą, można publicznie dyskutować o poczynaniach Ojca Świętego?

Dla niewtajemniczonych: jezuitów charakteryzuje wyjątkowy ślub posłuszeństwa papieżowi. Idea pochodzi od samego Ignacego Loyoli, który tak mocno umiłował służbę Jezusowi Chrystusowi, że postanowił związać wszystkich jezuitów specjalnym ślubem posłuszeństwa z papiestwem: „uznaliśmy za rzecz niezwykle pożyteczną, by się każdy z nas szczególnym ślubem związał ponad tym wspólnym węzłem, tak że bierzemy na siebie obowiązek, iż bez żadnego oglądania się za siebie albo wymawiania się, natychmiast wykonamy to, co obecny Papież lub inni Ojcowie Święci rządzący w jakimkolwiek czasie nam nakażą” (Formuła Instytutu Towarzystwa Jezusowego, 1540). Ślub nie dotyczy jedynie posłuszeństwa związanego z tym, co papież każe robić, ale też ogólnie rozumianego „trzymania z papieżem”. Wszystko to w duchu radykalnych (i coraz bardziej niewygodnych w naszych czasach) reguł o trzymaniu z Kościołem. Najchwytliwszy fragment tychże reguł mówi sam za siebie: „trzeba być zawsze gotowym wierzyć, że to, co ja widzę jako białe, jest czarne, jeśli tak to określi Kościół Hierarchiczny” (Ćwiczenia Duchowe nr 365).

No dobrze. Zatem kto ma rację? Który jezuita jest prawowierny, a którego należy uznać za „odłączonego”? Pokusa do udzielenia odpowiedzi jest tym większa, że istota sporu nie została rozwiązana. Zostały jedynie jasno zajęte stanowiska. Trzeba przyznać, że mamy w sobie pragnienie do uproszczenia wszystkiego, do znalezienia szybkich odpowiedzi, do posortowania świata w sposób, który pozwoli nam odetchnąć ze spokojem i powiedzieć dumnie: „Teraz już jest wszystko jasne”. Z tego powodu stawiamy upraszczające pytania. Równocześnie odchodzimy od wytrwałego szukania odpowiedzi, zmagania się ze światem i problemami, które czasem są konsekwencją naszych czynów, a czasem zjawiają się przed nami jako zupełnie niezawinione. Jednak nie tędy droga, by zadowolić się przyklejeniem upraszających etykietek: „dobry” albo „zły”.

Obaj wspomniani jezuici „trzymają z Kościołem”. Tak jak wielu innych, żyją ciągłym znajdowaniem Ducha, który „sam kieruje i rządzi świętą Matką naszą Kościołem” (Ćwiczenia Duchowe nr 365). Każdy chrześcijanin jest zaproszony do uczestnictwa w tej jedności intencji. W ten sposób pojedyncze członki zespalają się w jedno Ciało, jakim jest Kościół, którego Głową jest Chrystus. Widzieć w tym Kościele naszą Matkę bez względu na okoliczności staje się nie lada sztuką i wyzwaniem. Zaproszeni są wszyscy. Zwłaszcza jezuici.

Jednak niezwykle łatwo wpaść w błędne przekonanie, że jedność wynikająca ze współpracy z Duchem Świętym oznacza jednomyślność. Och nie – tak dobrze to nigdy nie było. Jeśli ktoś wątpi, to zachęcam do poczytania Dziejów Apostolskich i okoliczności zwołania Soboru Jerozolimskiego. Pierwszym chrześcijanom trudno odmówić dobrej współpracy z Duchem, a mimo to pojawiła się radykalna różnica zdań. Choć rozłam wisiał w powietrzu, odmienne punkty widzenia doprowadziły do syntezy, która okazała się upragnioną odpowiedzią. Ten schemat powtarzał się przez całe dzieje Kościoła.

„Na każdej barykadzie siedzieć trzeba okrakiem, bo tylko synteza przeciwieństw godna jest człowieka. Jednocześnie absolutnie pod groźbą degeneracji nie wolno się wyrzekać oceny polegającej na przyznawaniu jednej ze stron zasadniczej słuszności” (Stefan Kisielewski „Kisiel”). „Na ostrzu pióra” stara się poruszać po tych barykadach od samego początku istnienia Deonu. Tylko kontakt z przeciwnymi opiniami daje szansę na dokonanie osobistej refleksji i wyrobienie własnego zdania. Niewygodne pytania i odmienne opinie nie są niczym niezwykłym w świecie, który ze swojej natury nie jest czarno-biały. Zatem Drogi Czytelniku, nie wahaj się „siedzieć okrakiem na ostrzu pióra”. Ucieczka w „herezję jednomyślności” jest deformacją troski o Kościół i odejściem od chrześcijańskiego wstawiennictwa w sprawach świata. Bogu dzięki, że Jakub Kołacz i Krzysztof Ołdakowski nie boją się podjąć tego wyzwania.