W związku z opublikowanym na portalu wiez.pl artykułem p. Pauliny Guzik „Towarzystwo Maciejowe”, na prośbę o. Wojciecha Ziółka SJ, przekazuję do publikacji jego „Dopowiedzenie”.
Jarosław Paszyński SJ – Prowincjał
Przede wszystkim chcę powiedzieć: Przepraszam.
Bez względu na to, jakie były ówczesne procedury i okoliczności i bez względu na to, jakie były intencje moich decyzji sprzed lat (jeszcze do tego wrócę), jeśli informacja o tych decyzjach wywołuje (a przecież wywołuje) ból, oburzenie, rozczarowanie i zgorszenie, to znaczy, że nie były one dobre. „Po owocach ich poznacie…”
Bardzo mi zależy, by moje „przepraszam” dotarło przede wszystkim do Pań, które zostały skrzywdzone przez Maćka. I tych, o których już wiadomo i tych, które – być może – jeszcze się zgłoszą. Żałuję, że nie mogę powiedzieć im tego bezpośrednio, ale niech będzie chociaż tak.
Chciałbym też, by moje „przepraszam” dotarło do wszystkich tych, którzy z nami, jezuitami są związani, a informacje o tym, co się stało – w tym również o moich działaniach w tej sprawie – boleśnie ich zraniły, zatrwożyły czy zgorszyły. Chodzi mi też o moich przyjaciół, o moich bliskich, o moich byłych studentów z duszpasterstw akademickich, o moich penitentów i parafian. Chodzi także o moich Współbraci, których wtedy reprezentowałem, a którzy teraz wstydzą się razem ze mną.
Po drugie, chcę powiedzieć, że w żaden sposób nie zamierzam i nie będę się bronił.
Przede wszystkim dlatego, żeby osoby skrzywdzone przez Maćka nie odniosły wrażenia, że ważniejsze od ich krzywdy i bólu jest moje dobre imię. Myślę, że takie odczucie – bez względu na to czy słuszne, czy nie – byłoby dla nich bardzo bolesne.
Nie będę się bronił również dlatego, że nie chcę uciekać od odpowiedzialności. Jedną rzecz chcę jednak wyjaśnić. Nie po to, żeby się bronić, tylko po to, by wszystkie wymienione wyżej osoby miały pełniejszą wiedzę o moich intencjach.
W rozmowie z red. Pauliną Guzik powiedziałem, że mając tamtą wiedzę, podjąłbym jeszcze raz taką decyzję, jaką podjąłem, dlatego, że jeszcze raz kierowałbym się tymi samymi intencjami. Powiedziałem prawdę.
Wiedzę, na podstawie której podejmowałem decyzję, zakazującą Maćkowi pracy z młodzieżą i przenoszącą go do pracy w apostolstwie trzeźwości w Zakopanem, posiadłem od jednej ze skrzywdzonych Pań. Podczas około godzinnej rozmowy ze mną (mężczyzną, jezuitą, ówczesnym przełożonym krzywdziciela) mówiła o tym, że w sposobie odnoszenia się Maćka do niej zostały przekroczone wszelkie granice intymności. Nie przedstawiała mi jednak tych strasznych szczegółów, o których teraz przeczytałem w artykule. Ja zaś (mężczyzna, jezuita, ówczesny przełożony krzywdziciela) nie dopytywałem o żadne szczegóły, bo wiedząc, że mam przed sobą osobę bardzo młodą i skrzywdzoną przez mojego współbrata oraz widząc, ile kosztuje ją rozmowa ze mną, bardzo uważałem, by nie powiedzieć niczego, co mogłoby ją zranić.
Każdy ma prawo spojrzeć na moje intencje zgodnie z własnym sumieniem. Ja także. Chcąc zatem być szczerym wobec siebie, wobec innych i wobec Pana Boga, muszę powiedzieć, że kłamałbym – i wtedy i teraz – twierdząc lub zgadzając się z opinią, że chodziło mi o obronę Maćka kosztem skrzywdzonych przez niego ofiar, o tych ofiar lekceważenie, o korporacyjną solidarność lub o świadome narażanie na niebezpieczeństwo innych. Nikomu nie odbieram prawa do oceny moich działań i zaniedbań oraz krytyki moich decyzji, ale moje sumienie podpowiadało mi wtedy – bazując na tamtej wiedzy – właśnie takie rozwiązania i decyzje. Byłem bowiem przekonany, że chronią one już i tak poranioną intymność osób skrzywdzonych, które chciały zamknąć ten temat i już do niego nie wracać, a Maćkowi dają szansę na pokutę i nawrócenie. Byłem też przekonany, że – zgodnie z tym, co obiecałem Pani Ninie podczas rozmowy – zapobiegam w ten sposób temu, by takie sytuacje już nigdy się nie powtórzyły. Czy tak naprawdę się stało? Nie wiem. Przyszłość – a konkretnie nowe zgłoszenia lub ich brak – pokaże, czy była to decyzja skuteczna. „Po owocach ich poznacie…”
I jeszcze jedno, z czym – ani siebie nie wybielając, ani nie usprawiedliwiając naszej gorszącej nieumiejętności właściwego rozwiązania tej sprawy – nie mogę się w sumieniu zgodzić. W pełni przyjmując krytykę, jaka na nas spadła – i tę zawartą w artykule i tę wypowiedzianą w reakcjach na tenże artykuł – muszę powiedzieć, że chcąc być w zgodzie ze swoim sumieniem, nie mogę uznać za prawdziwe twierdzenia, że należę do jakiegoś innego towarzystwa niż Towarzystwo Jezusowe. Niezasłużenie, niegodnie, nie wiadomo dlaczego, ale tylko do Jezusowego! Każdy ma prawo się nie zgodzić, z tym, co napiszę, ale z ręką na sercu mogę i chcę powiedzieć, że w mojej decyzji sprzed 12 lat obrona Maćka (rozumiana jako chęć ustrzeżenia go przed prawnymi konsekwencjami jego czynów) zupełnie nie występowała. Ja go chciałem ukarać odsuwając go od pracy z młodzieżą i uniemożliwiając mu kontakt z nią. Chodziło mi bowiem o wypełnienie obietnicy danej Pani Ninie.
I o dobro Towarzystwa. Nie, nie w tym znaczeniu, żeby nikt się nie dowiedział, żeby nic nie wyszło na jaw, albo żeby coś zamieść pod dywan, Bo choć jestem grzesznikiem, to nie jestem wyrachowanym hipokrytą. Chodziło mi o to, żeby zaradzić złu, jednocześnie nie przekreślając grzesznika. Kiedy jednak przeczytałem w artykule, że ów grzesznik nie tylko nie skorzystał z okazji na nawrócenie, ale imprezował będąc przekonanym, że nie ma powodów do pokuty, to bardzo ufam, iż Kościół dopełni to, czego nie zrobiłem ja i wymierzy mu taką karę, która zmusi go do uznania swoich win i podprowadzi do skruchy. Pomijając kwestię, czy – z racji swojej konstrukcji i kondycji psychicznej – jest on w ogóle do skruchy zdolny, to bardzo mnie też boli świadomość, że znaleźli się współbracia, którzy chcieli z nim taką „okazję” świętować.
Znam i uznaję moje własne grzechy. Nie zamykam też oczu na grzechy moich współbraci i dlatego – cytując Pismo – słusznie „jesteśmy teraz poniżeni na całej ziemi, z powodu naszych grzechów”. Boli mnie to i napełnia wstydem, ale wiem też – bo tak mi podpowiada, albo lepiej powiedzieć, tak krzyczy do mnie moje serce – że mój zakon, moja prowincja, moi Współbracia to nie jest jakaś banda bezdusznych i pozbawionych ludzkich uczuć, sklerykalizowanych drani. Nie! To wspólnota ludzi grzesznych, którzy jednak – choć nieudolnie – wciąż się starają służyć Panu Bogu w ludziach, do których zostali posłani. Wiem, że to bardzo zgrzyta w zestawieniu z tym, co zrobił Maciek oraz z tym, jak my – w tym ja sam – staraliśmy się temu zaradzić. Ale wiem też, że mój zakon, moja prowincja i moi Współbracia to wspólnota ludzi, w której przez 40 lat bycia jezuitą doświadczyłem tylu przykładów świętości i pokornej służby najbardziej potrzebującym (w każdym znaczeniu!), że budują mnie one do dziś i wzruszają nieustannie. Przede wszystkim zaś, to wspólnota ludzi, w której i dzięki której doświadczyłem bliskości Boga żywego, który mnie grzesznika pokochał, wyciągnął z otchłani grzechu i przygarnął na nowo. Nigdy się nie zdołam za to odwdzięczyć.
Raz jeszcze przepraszam.
To wszystko, co chciałem dopowiedzieć.
Bardzo dziękuję Ojcu Prowincjałowi za możliwość opublikowania tego tekstu.
Wojciech Ziółek SJ