Publikujemy świadectwo jednej z podopiecznych JRS Poland, która uczęszcza w Warszawie na kursy języka polskiego organizowane przez Jezuicką Służbę Uchodźcom (JRS Poland).

24 lutego 6.00, Kijów
Miałam się zbierać do pracy. Moja przyjaciółka zadzwoniła do mnie wcześnie rano mówiąc „Julia, wstawaj, wojna się zaczęła!” Można powiedzieć, że byłam już psychicznie przygotowana na takie wieści, bo już w lipcu w 2014 roku opuściłam swój Donieck, ale chciałam wierzyć, że ludzie nie postradali zmysłów i rozumieją niebezpieczeństwo wojny, niestety się myliłam.
Tego dnia wraz z mamą i bratem zdecydowaliśmy, że zostajemy w Kijowie. Cały dzień oglądaliśmy wiadomości. Za oknem rozbrzmiewały wybuchy. Mieszkaliśmy wtedy na przedmieściach, w dzielnicy Borszczagiwka. Na próżno szukaliśmy schronów przeciw bombowych w naszej okolicy.
Brat poszedł do sklepu po zapasy żywności, ale wszystkie sklepy w pobliżu domu były zamknięte. Na domiar złego wiedzieliśmy, że mimo zimy mogą nam wyłączyć ogrzewanie, prąd i wodę. Robiło się coraz niebezpieczniej. Tego samego dnia pojawiła się możliwość wyjazdu do rodzinnej wsi ojca w obwodzie żytomierskim oddalonej od Kijowa o 160 km. Byłam przerażona.

Wyjazd z Kijowa
Dzień później wyjeżdżaliśmy, mieliśmy 20 minut na spakowanie. Zrozumieliśmy, że idziemy na wieś, gdzie nie ma żadnych wygód. Zabraliśmy to co niezbędne. Nie wiedzieliśmy na jak długo wyjeżdżamy.
Na wieś pojechało 10 osób, w tym trójka kilkumiesięcznych dzieci. Jechaliśmy 10 godzin. Ze stresu straciłam apetyt. Atmosfera była taka, że nawet dzieci nie płakały.
Gdy wjechaliśmy do wsi zobaczyliśmy ukraińskie czołgi jadące do Kijowa, aby uratować naszą stolicę przed zajęciem przez wojska rosyjskie. To było wstrząsające dla wszystkich.
W wiosce spędziłam 8 dni, a sytuacja stawała się coraz bardziej gorąca i niebezpieczna. Co chwilę przelatywały nad nami rosyjskie rakiety. Chwilę później spłonęło centrum biznesowe, gdzie znajdowało się biuro, w którym pracowałam. Pracowałam jako kierownik sprzedaży w sklepie internetowym przez 1,5 roku. Kochałam i kocham swoją pracę.

W drodze do Polski
Już 4 marca ja i moja kuzynka z małym dzieckiem zdecydowałyśmy się na wyjazd do Polski lub nawet dalej. Matka została na wsi. Obecnie razem z moim bratem przebywają w Kijowie. Mają bardzo silną psychikę.
Do Polski było bardzo daleko. W trakcie podróży po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że jestem w kraju, gdzie jest wojna, wiele osób jest w tragicznej sytuacji, jest wiele zniszczeń i rozpaczy. Już za kilkaset kilometrów miałam wjechać do spokojnego kraju, gdzie miałam być bezpieczna. Na Ukrainie pomagali nam wolontariusze w dotarciu do granicy. Granicę ukraińsko-polską przekroczyliśmy w 3 godziny. Był to jeden z cudów, których doświadczyłam.

Dobroć
Na granicy spotkaliśmy wolontariuszy, którzy zabrali nas do polskiej szkoły, gdzie mogliśmy przenocować. Było nas 5 osób.
Wolontariusze często przychodzili i oferowali swoją pomoc. Kilka razy pytali czy mamy do kogo jechać w Polsce. Nie wiedzieliśmy co robić. Gdybym była sama na pewno byłoby mi łatwiej podjąć decyzję. Z racji tego, że byliśmy w grupie, i było z nami małe dziecko musieliśmy trzymać się razem.
W końcu poznaliśmy wspaniałych ludzi, którzy pomogli nam znaleźć rodzinę, która nas przygarnęła. Rodzina mieszkała we wsi Piastoszyn, niedaleko Tucholi. Mieszkałam u tamtejszej rodziny prawie 3 miesiące. Nadal jestem im bardzo wdzięczna za to, że poświęcili nam dużo czasu i wysiłku, abyśmy mieli wszystko co niezbędne.
Tydzień po przyjeździe do Piastoszyna poszłam do pracy. Pracowałam w sali bankietowej z bardzo miłymi ludźmi. 24 maja pojechaliśmy do Warszawy po pomoc do UNHCR, Agencji ONZ ds. Uchodźców.

JRS Poland
Po trzech miesiącach w Piastoszynie mieszkałam w Grodzisku Mazowieckim, Gdańsku, aż wylądowałam w Warszawie, gdzie mieszkał mój nowy chłopak. Czułam się tutaj tak samo dobrze jak w Kijowie. Zaczęłam szukać pracy, hosteli, kursów języka polskiego w Warszawie. Wtedy moja przyjaciółka, która mieszka w Warszawie, podesłała mi link do kursu języka polskiego, prowadzonego przez JRS Poland. Szybko się zarejestrowałam. Kurs bardzo pomógł mi lepiej zrozumieć język polski. Dzięki niemu poznałam wspaniałych ludzi z Polski i Ukrainy.
Jest to moje bezpieczne miejsce, gdzie mogę przyjść po wiedzę i wsparcie. Centrum Jezuickie bardzo mi pomogło i pomaga, a życzliwość tych ludzi będę zawsze pamiętać.

Marzenia
Moje marzenia w tej chwili są dosyć przyziemne i proste. Chcę znaleźć dobrą stałą pracę, kontynuować naukę języka polskiego, chcę uczyć się języka angielskiego, jest to ważne, aby porozumiewać się z innymi ludźmi i pracować w międzynarodowych firmach. Chcę zrobić prawo jazdy i kupić samochód, zrobić kursy manicure i zacząć pracować na siebie. I wiem, że zrobię to wszystko.
Najważniejszy jest pokój na ziemi i dobre serce, a dobre serce mówi wszystkimi językami świata. Jak mówi moja mama i wielu moich znajomych „najważniejsze w każdej sytuacji jest pozostanie człowiekiem”, to najcenniejszy dar jaki dał nam Bóg, a Bóg jest jeden i ma wiele imion. Dziękujemy za wszystko, co dla nas robicie i za to, że w każdej sytuacji pozostajecie ludźmi.

Julia

Foto: JRS Poland