Jezus uwiódł ich dusze. Szli za Nim zasłuchani w Jego słowa, bo mówił inaczej jak zwykli to czynić wszyscy rabini. Szli za Nim zachwyceni jego czynami ratowania człowieka, pochylania się nad jego biedą i podnoszenia go z jego bezradności i poniżenia.

Poszli za Nim, z entuzjazmem, gdy wezwał ich do łodzi i polecił popłynąć razem z Nim na „drugi brzeg”. Byli oczarowani Jego cudami i wierzyli, że zobaczą jeszcze dużo więcej, a przede wszystkim, że spełni On Bożą obietnicę Zbawienia, bo już mogli zaobserwować , że zmieniło się ich życie, zerwali bowiem z ich codzienną rutyną i monotonią. Poczuli, że Boży wiatr zaczął dąć w ich życiowe żagle, a oni płyną na podbój świata. Z Jezusem niczego się nie lękali. Gotowi byli stawić czoła wszelkim przeszkodom i wszelkim strachom. Stało się tak jak marzyli. Życie ich przybrało inny kształt i inną barwę. Stało się jednocześnie poezją, pieśnią i hymnem.

Gdy już odpłynęli spory kawał drogi od brzegu, nagle poczuli mocne uderzenie wiatru. Rozpętała się gwałtowna burza nad wodami jeziora. Nocne ciemności przecinać zaczęły błyskawice. Niebo grzmiało. Pioruny jak śmiertelne race coraz bardziej im zagrażały. Fale biły w ich łódź jedna za drugą, tak że woda zaczęła wlewać się do jej wnętrza. W ich oczach pojawił się przestrach, twarze im stężały z bólu. Zaczynała ogarniać ich panika. Ostatnim świadomym odruchem było zwrócenie się z lamentem i wyrzutami do Jezusa, który spał na wezgłowiu w tyle łodzi.

Stał się dla nich zgorszeniem. Zupełnie nie rozumieli Jego zachowania. Zdradzał ich zaufanie. Dlaczego nie było Go w tej strasznej chwili, gdy oni zaczynali tonąć? Jak mógł sobie na to pozwolić, aby nie pomagać i ratować łódź razem z załogą? Kim On jest w rzeczywistości, skoro nie stawia czoła wespół z nimi niebezpieczeństwu?. Czy On jest tym za kogo Go mieli? Czy On może przynieść Zbawienie, skoro nie umie zaradzić już w pierwszej potrzebie jaką wspólnie przeżywali? Przecież to On ich wezwał aby wsiedli do łodzi i wspólnie z Nim przeprawili się na „drugą stronę” jeziora, a teraz Jego plan w taki nagły sposób pokrzyżowała burza?

Widać na próżno i zbyt pośpiesznie zawierzyli Mu samych siebie, za szybko okrzyknęli Go Mesjaszem, za bardzo byli w Niego wpatrzeni i dali Mu się uwieść, sądząc że rzeczywiście jest „drogą , prawdą i życiem”, a tymczasem widać, że droga ta nie prowadzi do celu jaki starali się osiągnąć. To co się kłębiło w ich duszach nie wypowiedzieli w całości i do końca, ale dla Niego było zupełnie to zrozumiałe, skoro zdobyli się na taki gwałtowny protest i na rzucenie Mu prosto w twarz wyrzutu : „ Czy jest Ci obojętne, że giniemy?” Czy można było podnieść jeszcze bardziej poważne oskarżenie od tego aby Go oskarżyć o obojętność wobec ich nagłej śmierci która się do nich przybliżała w zastraszającym tempie, tym bardziej, że to On właśnie na tę łódź ich wezwał i razem z nimi w ten rejs się udał. Teraz zaś ani ich nie bronił, ani sam się nawet nie ratował. Kim On jest, skoro tak się sprzągł ze śmiercią ?

Jezus w odpowiedzi niczego im nie tłumaczył, nie podjął z nimi żadnej rozmowy, niczym się im nie odgrażał. Jego spokój wyraźnie kwestionował ich panikę. Zwrócił się bezpośrednio do wichru i na sposób Stwórcy nakazał mu się uspokoić. Potem zwrócił się do fal i one natychmiast złagodniały. Zrobiła się taka cisza, że aż w uszach dzwoniło wszystkim którzy tam byli. Poczuli lęk zmieszany ze zdziwieniem. Wiedzieli, że obrazili nieskazitelną świętość Boga swoimi oskarżeniami. Tym bardziej, że jedynym komentarzem Jezusa, po uciszeniu burzy było zapytanie: „Dlaczego jesteście tacy lękliwi?” oraz stwierdzenie: „ Jakże brak wam wiary !” Dał im do zrozumienia w ten sposób dlaczego popadli w panikę i na jakim fundamencie zbudowany jest prawdziwy, ewangeliczny pokój.

Zrozumieli również, że nie trzeba mylić entuzjazmu religijnego z jego głębią, bo bardzo często nadmierny entuzjazm kamufluje wewnętrzną pustkę albo brak dojrzałości. Wystarczy wówczas burza, silny wiatr, fale uderzające w łódź, żeby się wyzbyć dobrych intencji i wszystkich dobrych, pobożnych nastawień, wyrzucając je w panice do wody. Dlatego też bardzo ważne jest, aby ufać Bożej Opatrzności bardziej aniżeli własnym postulatom co do tego jak według nas Pan Bóg powinien w danej chwili postąpić.

Najważniejsze natomiast jest dostrzeżenie tego, że prawdziwym cudem są nie tyle cudowne zdarzenia, co OSOBA obecnego i czyniącego cuda Boga. On jest źródłem wszystkich cudów i On jest odpowiedzią na nasze pragnienie największego cudu, w którym się mieszczą wszystkie inne cuda – Zbawienia. Jest ono możliwe tylko wówczas, gdy treścią wiary jest nie tylko stwórcza Moc i Mądrość Boża, ale przede wszystkim Jego nieskończona, miłosierna Miłość. Tak samo z naszej strony wiara nie powinna polegać na logice ślepego posłuszeństwa, ale jej zasadnicza dominantą powinna być prawdziwa, wierna i radosna Miłość.