Jest to trzecia, ostatnia część rozważań nad obrazem Rembrandta pt. „Powrót syna marnotrawnego”.

Przeczytaj pierwszą część „Rembrandt. Powrót syna marnotrawnego — OJCIEC”

Przeczytaj drugą część rozważań „Rembrandt. Powrót syna marnotrawnego — SYNOWIE”

Do medytacji dobrze jest odszukać najwyższej jakości reprodukcję całego obrazu Rembrandta dostępną w Internecie.

W przypowieści, z której autor „Powrotu syna marnotrawnego” czerpie natchnienie, mamy do czynienia z aktami dramatu na podobieństwo sztuki teatralnej. Pierwszy akt dramatu to oczywiście odejście młodszego syna, jego powrót, pojednanie z ojcem oraz spotkanie ze starszym bratem, do którego nie doszło (nie zamienili ani słowa), lecz słuchacz przypowieści jest zaproszony do wyobrażenia sobie jego przebiegu. Podobnie jest na obrazie. Mamy pierwszy plan, drugi i kolejne oraz związane z nimi postacie ze swoją przeszłością. Strumień światła pada na ojca, klęczącego syna oraz jego starszego brata a rozpraszając się, oświetla innych uczestników wydarzenia: kobietę stojącą w pewnym oddaleniu za plecami ojca, sługę zawadiacko przyglądającego się scenie i nam (widzom) oraz postać siedzącego mężczyzny z ciemnym zdumiewająco współcześnie skrojonym nakryciem głowy.

Kim jest kobieta wychylająca się z cienia? Służącą? Zapewne nie matką, ponieważ ta jest obecna symbolicznie w niewieścim kształcie prawej dłoni ojca. Jest też za młoda. Stoi za ojcem, ale w pewnej odległości. Ma twarz współczującą. Jest zbyt dobrze ubrana jak na służącą. Na głowie ma czepek i naszyjnik z czymś, co błyszczy w ciemności. Co trzyma w lewej ręce? Może jest to szata, po którą posłał ojciec? Jej prawa dłoń powtarza gest prawej dłoni ojca. Wskazuje palcem na ojca i klęczącego syna, ale jej zatroskane spojrzenie pada w przestrzeń pomiędzy ojcem a starszym synem, jakby wskazując na dystans pomiędzy nim a ojcem i bratem. Jej spojrzenie obejmuje także nas. Martwi się tym, co powie i co zrobi starszy syn oraz my? Dramat rozgrywający się przed naszymi oczami ma swoje reperkusje dalej i szerzej niż to co tu i teraz. Odejście marnotrawnego syna dotknęło nie tylko ojca i brata. Odczuła to cała rodzina, kobiety i mężczyźni, krewni, przyjaciele, koledzy, znajomi. Podobnie jego powrót i to, co się teraz dzieje, naznaczy ponownie ich losy. Postać w oddali przypomina, że wydarzenie ma wiele wątków, ma swoją przeszłość i będzie miało swój dalszy ciąg. Jednak zawsze jego głównymi bohaterami są ojciec i jego synowie.

Postać młodzieńca opartego o mur ozdobnego portalu wynurza się z cienia. Na wysokości jego głowy widnieje płaskorzeźba przypominająca satyra lub fauna, bożka z rzymskiej mitologii, którego noga trąca go. Młodzieniec robi wrażenie, jakby przed chwilą się zjawił zaintrygowany usłyszanymi głosami lub wezwany głosem starszego syna. Ma wesołkowatą twarz i wygląd człowieka zdystansowanego, niezdecydowanego, jakie zająć stanowisko, wobec tego, co się dzieje. Spodziewa się widowiska? Oczekuje dobrej zabawy? Ma na sobie bardzo współcześnie wyglądający strój. Jest jedyną postacią na obrazie, która patrzy wprost na widza, jakby od niego chciał się dowiedzieć co myśleć i jak się zachować.

Ostatnią postacią, na której chciałbym się skupić w tych rozważaniach, jest człowiek w ciemnym kapeluszu. Musi to być ktoś znany starszemu synowi i ojcu, co więcej, ktoś pozostający w zażyłych relacjach z nimi. Sługa, a nawet wolny zarządca majątku nie pozwoliłby sobie na to, aby siedzieć, gdy gospodarze miejsca stoją. Kim jest ta tajemnicza postać mężczyzny na obrazie, tak odbiegająca ubiorem i postawą od innych postaci, tak zwracająca na siebie uwagę? Kolegą starszego syna? Uczestnikiem jego zabaw? Przyjacielem? Jednym z nas? Jest mu zdecydowanie bliżej do dwóch już omówionych postaci niż do ojca i synów.

Mężczyzna jest skromniej ubrany niż ojciec i starszy syn, ale za to strój ma wyszukany, ekstrawagancki. Nie ma brody, znaku męskiej dojrzałości, ale za to nosi zawadiacko zakręcone wąsy. Siedzi, lekko pochylony, z nogą założoną na nogę. Rembrandt namalował go tak, że jest jednocześnie zwrócony do ojca, do marnotrawnego syna i do widza. W pierwszej chwili wydaje się, jakby był tu jeszcze jednym, zdystansowanym obserwatorem, który nieoczekiwanie znalazł się w kłopotliwej i niezręcznej sytuacji rodzinnej. Twarz ma skupioną, zamyśloną. Trudno powiedzieć, czy patrzy na ojca, czy na widzów, czy w głąb siebie. A może na jedno i drugie. Jak długo tu jest? Zmęczył się czekaniem? Prawą rękę ma zgiętą w łokciu tak, że zaciśnięta dłoń spoczywa na sercu. Bije się w pierś czy tylko jej dotyka? Uspokaja serce wzruszone tym, co widzi? Przypomniał sobie coś i żałuje? Jest także synem marnotrawnym? Ma syna, który jak ten przed nim, zagubił się? Na obrazie znajduje się ramie w ramie ze starszym synem, a jednocześnie fizycznie jest bliżej ojca. Coś zaczyna się w nim dziać pod wpływem tego, co widzi. Co widzi?

Przypowieść, z której czerpał artystyczne natchnienie Rembrandt, została opowiedziana przez Pana Jezusa w odpowiedzi na pełne pretensji pytania faryzeuszów i uczonych w Piśmie (por. Łk 15, 1-3), którzy zarzucali Mu, że nie postępuje według tradycji starszych. Jezus odpowiada na ten zarzut w przypowieściach, wskazując, że tak postępuje, ponieważ tego nauczył się od swego Ojca. Jedna z tych przypowieści, a w niej historia syna marnotrawnego, mocno poruszyła Rembrandta. I nic w tym dziwnego. Jest to przypowieść o dojrzewaniu, o popełnionych błędach zawinionych i niezawinionych, o refleksji nad sobą, o przebaczeniu i pojednaniu, o zamknięciu serca i uporze, o duchowym umieraniu i zmartwychwstaniu, ale przede wszystkim o specjalnej pedagogii pełnego miłości Boga Ojca, który pragnie, abyśmy będąc wszyscy Jego dziećmi, stali się także ojcami, to znaczy umieli kochać miłością, która zapomina o sobie. Rembrandt, malując „Powrót marnotrawnego syna”, pragnął, abyśmy, kontemplując jego dzieło, przestali być obserwatorami a stali się uczestnikami spotkania z Bogiem Który Jest Miłością ujawniającą się najpełniej w słowach i czynach Pana Jezusa Chrystusa. Mam nadzieję, że przedstawione rozważania, które żadną miarą nie roszczą sobie prawa do bycia jedyną, prawdziwą, ani wyczerpującą interpretacją omawianego arcydzieła, w tym pomogą.

o. Henryk Droździel SJ
Rzym, 11.03.2023