Esej niedawno opublikowany przez mojego współbrata skłonił mnie do zatrzymania się na nowo przed obrazem „Powrót syna marnotrawnego” *. Obraz nie jest wyłącznie owocem jednorazowego aktu artystycznej wyobraźni. Rembrandt poświęcił mu sześć lat w ostatnim okresie swojego życia. Dzieło powstawało przez ciągłe powroty do głównego tematu, na medytacji (przeżuwaniu) jego treści i konfrontację z życiem własnym i innych, tu i teraz. Nie mamy tu do czynienia z prostym zobrazowaniem wydarzenia z przeszłości, ale z owocem głębokich przemyśleń teologicznych malarza, zainspirowanego Jezusową przypowieścią, zapisaną przez św. Łukasza w rozdziale 15, wiersze 1-2 i 11-32, a dokładniej ilustracją tego, co zapisano w wierszach 20b-21**.

Malarz umieścił na obrazie sześć osób, z których jedna zajmuje centralne miejsce, jest centrum przedstawionych na obrazie relacji i to we wszystkich możliwych wymiarach. Tą postacią jest OJCIEC***. Bez niego nic by się nie wydarzyło. Nie byłoby wyjścia i powrotu, łez żalu i łez radości, nadziei, przebaczenia, dojrzałości i oczekiwania na dorosłość.

Jest tu obecna jeszcze jedna osoba, siódma, w pierwszej chwili niewidoczna, ale obecna i zaangażowana – widz, czyli Ty drogi Czytelniku.

Rembrandt tak skomponował obraz, aby każdy, kto się do niego zbliży, chcąc nie chcąc stał się uczestnikiem przedstawionego wydarzenia.

Widz ma zarezerwowane uprzywilejowane miejsce: blisko ojca, na wyciągnięcie ręki, z możliwością spojrzenia mu w twarz, w oczy. Co więcej, oczy patrzącego na obraz znajdują się na wysokości oczu Syna marnotrawnego. Zauważmy, że głowa syna spoczywa na łonie i sercu ojca. Matka ujęłaby jego twarz w swoje ręce i obsypała pocałunkami. Ojciec przytula syna do serca. To jest „ojcowskie łono”. Tu „rodzą się dzieci”, ponieważ tak mężczyzna, mąż, staje się ojcem — przytulając do serca dziecko. Wydaje się, że w przedstawionej na obrazie scenie, na razie pomiędzy ojcem i synem wszystko zostało powiedziane i niewypowiedziane. Obaj trwają w objęciu, uścisku, przytuleni do siebie, wsłuchani w bicie serc. Jednak to ręce ojca tulą syna. Ojcowskie ręce, które nie przestają być mocne, męskie (lewa dłoń) są jednocześnie delikatne, jak dłoń najczulszej kobiety (prawa dłoń). Czas się zatrzymał i trwa cisza pełna wzruszenia, zdumienia, jeszcze niezburzona myślami i głosami innych.

Jesteśmy świadkami, jak duże dziecko staje się synem. Dojrzewa jak najszlachetniejsze wino w bukłaku. Nic nie sprawia większej radości ojcu niż dziecko postępujące na drodze ku dojrzałości, a ostatecznie do stania się — ojcem.

Ojciec na obrazie Rembrandta ma obnażoną głowę, jak postać sługi w tle. Zupełnie inaczej wygląda drugi syn i postać obok niego. Strój, ma podkreślać to, kim są, ale w rzeczywistości, przynajmniej w odniesieniu do jednego z nich, tę prawdę ukrywa.

Mieniąca się czerwienią tunika przywodząca na myśl krew, miłość, królewskość, okrywa plecy ojca, spadając na ramiona, daje także schronienie synowi. Wydaje się jednak być nałożona na odwrót jakby w pośpiechu, bez oglądania się na etykietę.

Strumień światła oświetla stroskaną jeszcze twarz ojca, współczującą, pełną dobroci, przedwcześnie postarzałą, nic tak mocno nie rzeźbi twarzy, jak cierpienie. To samo światło rozjaśnia czoło ojca. Od dawna w malarskich przedstawieniach, zwłaszcza na ikonach i mozaikach jest to znakiem mądrości.

Zapewne kąt patrzenia i światło wywołują wrażenie, jakby jedno oko ojca było skierowane gdzieś w dal, tam skąd przyszedł syn, w przeszłość, a drugie spogląda w dół, do wnętrza, ogarniając spojrzeniem ukrytą na jego piersi głowę syna. To spojrzenie ma uzdrawiającą moc, przenika do głębi jestestwa, usuwa wszelkie zarazki leku, rozpaczy, samo osądzania się, przywraca godność. Jednocześnie ma się nieodparte wrażenie, jakby były to oczy ślepca. Może są po prostu nadwyrężone nieustanym wyglądaniem czy syn wraca. „Nie widząc” nędzy syna, widzi doskonale, kim on naprawdę jest. Czasami i my, aby zobaczyć, winniśmy zamknąć oczy.

Ojcowska miłość okazuje się prawdziwą miseri-cordią, miłością okazaną ubogiemu.

Skupieni na postaciach możemy zapomnieć zapytać, gdzie ma miejsce spotkanie ojca z synem. Poszukiwanie odpowiedzi na to odsłania jeszcze inną prawdę. Nie dzieje się ono w ogrodzie (raj), który być może symbolizuje roślinność w tle, potworek na drzewie (rzeźba nieprzyjaciela) i drzewo o liściach figowca. Ojciec nie wydaje się stać w progu domu. Ojciec przychodzi z ciemności, w której pogrążone są pozostałe postacie. Wydaje się, jakby po wyjściu syna, w domu nie pozostał nikt, czekając, aż on wróci, wyglądając. Wydaje się, jakby dom przestał być domem, pozostając mieszkaniem. Będzie nim na nowo, gdy będą znowu razem, gdy wejdą do wnętrza wszyscy razem, wszyscy albo nikt (fratelli tutti). Strumień światła, wschodzącego słońca, padający od strony widza oświetla drogę i syna, wskazując mu drogę do domu.

Dom nie znajduje się tam, gdzie jego istnienia się domyślamy. Dom bowiem to nie tylko cztery ściany. Dom to miejsce, gdzie każdy będąc dzieckiem, synem, córką, ojcem czy matką jest kochany, zawsze chciany, szczerze oczekiwany i ma w nim swoje miejsce. Tym domem dla syna i dla nas jest OJCIEC i jego ojcowska miłość. (cdn.)

o. Henryk Droździel SJ
Rzym, 25.02.2023

* Obraz malowany w latach 1663-69, obecnie w Ermitaż, Petersburg, inspirowany biblijną przypowieścią Łk, 15, 1-3, 11-38.
** Łk 15. 20b.-21: A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. 21 A syn rzekł do niego: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem.
*** Esej mojego współbrata skłania do dostrzeżenia jeszcze jednego uczestnika Ducha Świętego (por. Barbara Aniello, Dariusz Kowalczyk, Un caso di icono(teo)logia: Rembrandt e l’abbraccio trinitario (Przykład ikono(teo)logii: Rembrandt i trynitarny uścisk), Edizioni Segno, 2022.