Człowiek cierpiący posiada szczególne potrzeby, które wymagają czasu i cierpliwości, jak np. potrzebę współczucia, zrozumienia, szacunku, akceptacji, miłości. Człowiek chory pragnie przede wszystkim życzliwej obecności. Jan Paweł II nauczał: Na różnych miejscach cierpi człowiek, czasem bardzo cierpi. I woła drugiego człowieka. Potrzebuje jego pomocy. Potrzebuje jego obecności. Nieraz onieśmiela nas to, że nie możemy uzdrowić, że nie możemy nic pomóc. Przezwyciężajmy to onieśmielenie. Ważne jest, żeby przyjść. Żeby być przy człowieku cierpiącym. Może nawet bardziej jeszcze niż uzdrowienia, potrzebuje on człowieka, ludzkiego serca, ludzkiej solidarności.

Najczęstszym błędem, jaki popełniamy wobec cierpiących jest nieumiejętność słuchania i presja pomocy. Tymczasem chory pragnie być przede wszystkim wysłuchany i zaakceptowany. Towarzyszenie w cierpieniu ograniczy się wówczas do milczenia. Milczenie wyrażające aprobatę, spokój, uwagę, miłość jest ważniejsze od krępujących słów. Istotne są również drobne gesty, jak np. kiwnięcie głową, podtrzymanie, uścisk dłoni, mimika twarzy wyrażająca serdeczność, miłość. Gdy człowiek bardzo cierpi, próżne słowa są zwykle zbędne.

Niemniej, gdy jest to możliwe, można wspomagać cierpiących słowem. Najpierw należy stworzyć odpowiedni klimat. Niemal konieczny jest klimat zaufania, szacunku dla człowieka i jego wewnętrznych przeżyć; umiejętność słuchania tego, co mówi chory i co wypowiada milczeniem; próba wczuwania się w przeżycia i chęć pomocy.

W rozmowie z cierpiącymi nie należy bać się podejmować problemów niepewności, lęku, buntu, opuszczenia i innych uczuć, jakie przeżywa człowiek chory. Trzeba uczyć się wczuwać w jego oczekiwania i potrzeby, nieraz te najbardziej prozaiczne i banalne. Dla cierpiącego o wiele ważniejsza jest możliwość wypowiedzenia przed osobą zaufaną swoich uczuć, niż wysłuchiwanie morałów, racji, potwierdzeń czy różnych form pseudopociechy. Przypomnijmy sobie przyjaciół Hioba. Dopóki trwali w milczeniu, współcierpiąc z nim, byli mu pomocą, wsparciem. Odkąd zaczęli go „pocieszać”, zadawali mu ból, pomnażając jego cierpienie.

Dopiero gdy mamy wyraźny sygnał i zgodę ze strony cierpiących, można  podejmować głębsze problemy, np. dotyczące sensu cierpienia, życia, śmierci, zmartwychwstania, życia wiecznego, zbawienia.

Rozmowa nigdy jednak nie powinna być monologiem, banalnym pocieszaniem ani udzielaniem porad  typu: „na pewno wyzdrowiejesz; wszystko będzie dobrze; wystarczy zaufać Bogu!”. Zawsze owocniejsze jest osobiste świadectwo, postawa i klimat niż najpiękniejsze słowa.

Pamiętajmy, że nasza obecność nie uwolni od cierpienia, bólu, samotności, ale może złagodzić poczucie osamotnienia cierpiącego i dać nowe siły i motywacje w dalszym zmaganiu się z chorobą i cierpieniem.

fot. Stock