Liściowi coś odbiło na stare lata, ale zdarza się to również często ludziom młodym, że bez powodu zaczynają zadzierać nosa. Liść właśnie nowy „look” uzyskał i z zielonego stał się śniady. Co więcej, z dnia na dzień, a właściwie z nocy na noc stawał się coraz bardziej pozłacany. Pojawił się nawet w jego wyglądzie również bardzo powabny kolor czerwony, czyli biskupi i co najważniejsze, bardzo mu było w nim do twarzy.

Nic dziwnego, że z góry patrzył na małe ziarnko gorczycy, które nagie leżało na ziemi, a przechodzące tędy stado dzikich świń nieopatrznie wdeptało je w ziemię swymi kopytami. Liść natomiast bezpiecznie zawieszony na drzewie świetnie się bawił. Mienił się w słońcu kolorami, migotał i olśniewał wszystkich swoim pięknem – takie miał o sobie przekonanie – gdy wiatr go huśtał na wietrznej karuzeli, tak że kręciło mu się w głowie.

Śmiał się, żartował, wznosił toast za toastem chwaląc samego siebie, że aż pierś zaczęła mu się niebezpiecznie wydymać, ale on na to nie zwracał uwagi, upojony radością której wszyscy powinni mu pozazdrościć, gdyż potrafił urządzić sobie życie mądrze i przyjemnie tak bardzo kolorowo i tak bardzo niezależne.

Udało mu się nawet w ostatnim czasie odciąć od obowiązków jakie mu narzucała gałąź nękania go nieustannie, przynaglana przez gruby pień drzewa, o codzienną porcję słońca którą powinien dostarczać w zamian za to że był zawieszony wysoko nad ziemię. Zdobył się jednak na odwagę i pokazał gałęzi środkowy palec, ciężkiemu gruboskóremu pniowi zwyczajnie pokazał język. Liczyło się dla niego tylko to, że oto teraz słońce było w całości do jego wyłącznej dyspozycji. Nic więcej się nie liczyło. Ważne że mógł się nurzać w cieple słonecznym ile dusza zapragnie i absolutnie nikt nie miał prawa za to go krytykować albo cokolwiek od niego wymagać – to była tylko wyłącznie jego na drzewie i słońca na niebie osobista sprawa.

„Biedne ziarnko gorczycy”, powracał często liść do tego smutnego motywu, gdy w jakiś trudny do zrozumienia sposób, jakiś dziwny lęk się do jego duszy zakradał. Denerwowało go to bardzo, ale wówczas sobie powtarzał jak mantrę: „Biedne, małe ziarenko gorczyczne, jakże przerażająco marnie ono skończyło. Nie dane mu było zakosztować nic z życiowych uroków. Świńskimi kopytami zdeptane, zostało zagrzebane w czarnym błocie! Po takiej błyskotliwej terapii słowa, liść nabywał zwykle nowego wigoru i z werwą radośnie kontynuował huśtanie się na gałęzi, nie bacząc na to, że jego kompanów-liści coraz więcej zaczęło ubywać.

Pojawiał się niepokój coraz częściej, ale on tym bardziej i na różne sposoby od niego uciekał. Wmawiał sobie wtedy na przykład, że jest w czepku urodzony, jak mu to ktoś kiedyś powiedział i huśtał się przez to na gałęzi z jeszcze większym zawzięciem i wyrafinowaniem. Spodobała mu się również ciekawa sugestia, że urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Szczególnie mocno tej sugestii się trzymał i wmawiał sobie, że ona się w całej rozciągłości sprawdza, gdy zimny wiatr zerwał go z drzewa i tarmosząc go na wszystkie strony począł spadać. Mówił wówczas sam do siebie, zaklinając rzeczywistość, że ostatecznie się uwolnił i oto właśnie teraz szczyt swojego powołania przeżywa, to znaczy leci do gwiazdy pod którą został urodzony i że wiatr w realizacji tego celu sprzyja. Niestety, jego radość radość trwała bardzo krótko. Spadł w błotną kałużę i zadeptały go racice świń które tam żerowały. Zniknęły wszystkie jego kolory, którymi tak się szczycił i stał się w momencie zwykłym, burym strzępem błota.

Tak zginął liść samochwała, ale nie na tym bynajmniej kończy się cała przypowieść, bo nie jest jeszcze w niej widoczne to co najważniejsze, że los każdego człowieka, każdej rzeczy, istoty i zdarzenia pochodzi i jest wpisany w Boży rdzeń Mądrości. Dlatego koniecznie trzeba to opowiadanie uzupełnić o to co stało się później, a mianowicie, że wczesną wiosną, gdy puściły mrozy i stopniały śniegi, ziarnko gorczycy wbite racicami świń przed kilkoma miesiącami w błoto ziemi, dało o sobie znać małym zielonym kiełkiem, który się pojawił i zaczął pozdrawiać inne zielone kiełki którymi był otoczony. Wszystkie wołały do siebie i wychwalały Boży rdzeń Mądrości, oraz wszystkie jak jeden mąż otwierały ich maleńkie dzióbki, które są dla nas niewidoczne, aby nałykać się jak najwięcej słońca, by mieć siłę dalej wędrować w pielgrzymce poznania i jedności z Wielką Tajemnicą Życia.

Foto: flickr.com / Peter Stenzel