„Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni to lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać” (Mt 6, 5).

Jezus nie zabrania praktyk religijnych. Wymienia trzy popularne wtedy zwłaszcza u Żydów: post, jałmużna i modlitwa.

Zwraca jednak uwagę na intencję, czyli cel, jaki chcemy osiągnąć. Nie może to być uznanie i podziw u ludzi, bo wtedy czyn ten traci duchową wartość.

W przypadku postu mam twarzą pokazać, że nie poszczę. W przypadku jałmużny mam tak dawać, żeby nie poświęcić nawet sekundy namysłu nad tym co robię. A w przypadku modlitwy… I tu jest rzecz ciekawa. Mam się w ogóle schować przed ludźmi, czego nie muszę robić w przypadku postu i jałmużny. Oczywiście, Jezus nie krytykuje publicznej modlitwy, ale znowu intencję, z jaką się ją przeżywa.

Ciekawe, że obłudnicy lubią (dosłownie kochają) modlić się przed ludźmi. W centrum stawiają swoje ja. Wykorzystują Boga do swoich celów. Dokonują specyficznej transakcji, handlu. Nie z Bogiem, a z innymi ludźmi. Bóg jest tutaj towarem. Zyskują pochwałę i nagrodę u ludzi, którzy oczywiście fałszywie, ale tak to bywa w tym świecie, uważają modlących się za pobożnych i oddanych Bogu. Nie, oni są oddani samym sobie. Bóg potrzebny jest im do zdobycia nagrody.

To tylko potwierdza, że człowiek jest w stanie wiele zrobić, gdy odczuwa, że odniesie jakąś korzyść. Motywacja jednak jest istotna.

Doświadczenie pokazuje, że modlitwa indywidualna, zwłaszcza dłuższa, nie zawsze jest zajęciem, które się lubi. Jeśli o mnie chodzi, to często mi się nie chce modlić, a nawet odczuwam pokusę ucieczki, bo modlitwa zdaje się „nic” nie dawać. W modlitwie Bóg wymaga od nas całkowitej bezinteresowności. Ciekawe, że Jezus mówi o wejściu do izdebki, właściwie chodzi o spiżarnię w ówczesnych domach, gdzie nie było okna. Wejście w ciemność, by spotkać Ojca, który widzi w tej ciemności.

Tak, modlitwa jest stratą czasu, często zamiast nagrody, daje oschłość, pustkę, gonitwę myśli, nagromadzenie różnego rodzaju pokus. Jest mało praktycznym zajęciem. Wtedy też w tej ciemności ujawnia się w tym nieładzie, rozproszeniach nasze prawdziwe „ja” , z jego głodami, niespełnieniami, żądzami, chaosem. I to tak ma być. Nie otrzymujemy często długo nic w zamian. Pierwszą i podstawową „nagrodą” Ojca jest to, że On oczyszcza nasze serce od tego, uczy bezinteresowności, przekonuje, że tak jak Jego imieniem jest „Ja jestem”, podobnie i my mamy po prostu być przed Nim i dla Niego, chociaż tego w ogóle nie odczuwamy, chociaż Bóg wydaje się milczeć i nie dawać nam natychmiastowego zaspokojenia naszych braków i pragnień.

Owszem, modlitwę można pokochać, ale nie tak jak obłudnicy. Ta miłość do modlitwy nie przychodzi od razu. Najpierw jest etap specyficznego cierpienia i braku satysfakcji. U jednego krócej, u drugiego dłużej. Ale nawet jeśli już „lubimy” się modlić w ukryciu, co chwila przychodzą różne próby. Ostatecznie nagrodą Ojca za modlitwę ukryciu jest powolna przemiana serca. Bardzo powolna. Oczywiście, wyjątki na pewno istnieją.