Ani opór możnych rodziców, ani ostrożność jezuitów w Wiedniu, ani trud samotnej wędrówki z Wiednia do Rzymu, nie powstrzymały go od wstąpienia do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego.
Na swojej drodze spotkał św. Franciszka Kanizego, prowincjała Niemiec, i św. Franciszka Borgiasza, generała jezuitów, który go do zakonu przyjął w 1567 roku. Jednak Stanisław nie zdążył nawet ukończyć nowicjatu. W lipcu tegoż roku bardzo ciężko zachorował. Niepokalana, tak bardzo umiłowana przez niego, przyjęła go do siebie 15 sierpnia, w swoją uroczystość Wniebowzięcia.
Stanisław przyszedł na świat 28 grudnia w 1550 roku w Rostkowie na Mazowszu w rodzinie szlacheckiej. W dzieciństwie był bardzo wrażliwym dzieckiem. Pierwsze nauki pobierał w domu. W wieku 14 lat, razem ze swoim starszym bratem Pawłem, został wysłany na dalszą naukę do szkoły prowadzonej przez jezuitów w Wiedniu, gdzie dotarli 24 lipca 1564 roku. Szkoła ta cieszyła się dużą renomą. Stanisław bardzo gorliwie przykładał się do nauki i bardzo szybko nadrobił zaległości. Dbał nie tylko o zdobywanie wiedzy (znał biegle niemiecki i łacinę, rozumiał też teksty greckie), ale jeszcze bardziej, z pomocą obfitej łaski Bożej, kształtował swojego ducha. Już wtedy posiadał głęboką pobożność eucharystyczną, a także odczuwał bliskość i opiekę Maryi, której od najmłodszych lat powierzył pieczę na swoją czystością serca. Głęboko pragnął cały należeć do Pana.
W grudniu 1565 roku Stanisław ciężko zachorował. Gdy właściciel domu nie zgodził się, by przyszedł do mieszkania ksiądz z Najświętszym Sakramentem, wtedy osobiście udzieliła mu Go św. Barbara, którą otaczał wielką czcią. Patrząc na pracę i duchowy entuzjazm pierwszych jezuitów, zapragnął wstąpić do Towarzystwa Jezusowego. Ci jednak nie chcieli go przyjąć do nowicjatu, obawiając się negatywnej reakcji rodziców. Stanisław widząc, że na miejscu nie będzie możliwa realizacja pragnienia, postanowił uciec do Niemiec, by prosić o przyjęcie do zakonu. W Dylindze św. Piotr Kanizy poddał go próbie.
Przez pewien okres czasu sprzątał pokoje i pomagał w kuchni, co było dla polskiego szlachcica bolesnym doświadczeniem. Po pewnym czasie prowincjał niemiecki odesłał go wraz z dwoma młodymi jezuitami do Rzymu. W liście polecającym napisał:
„Ten, kto prowadzony przez Chrystusa ten list przyniesie, a został wysłany z naszej Prowincji, to Stanisław, polski szlachcic, młodzieniec uczciwy i gorliwy. Nasi w Wiedniu nie ośmielili się go przyjąć, żeby się nie wydawało, że działają wbrew woli rodziny. Kiedy przybył do nas i chciał spełnić złożone już dawniej postanowienie (bo już przed laty całkowicie się oddał Towarzystwu, zanim do niego wstąpił), w Dylindze w konwikcie odbył przez jakiś czas próby i okazało się, że w posługach jest zawsze godny zaufania, a w powołaniu wytrwały„.
Do Rzymu Stanisław i jego dwóch towarzyszy dotarli 28 października 1567 roku. Do nowicjatu, przy kościele św. Andrzeja na Kwirynale, przyjął go generał zakonu, św. Franciszek Borgiasz. Z wielką radością polski szlachcic włączył się w rytm życia nowicjackiego: modlitwy, prac domowych, posług w szpitalu, konferencji ascetycznych oraz regularnych rozmów duchowych z opiekunem nowicjuszy. Dzięki wielkiej prostocie w zachowaniu, solidności w wypełnianiu codziennych obowiązków oraz duchowi modlitwy Stanisław zyskiwał sobie wielką sympatię.
KOSTKA – jezuicki przepis na dobrą szkołę
2 lata temu do szkoły zgłosiło się 4 kandydatów. Rok temu było ich 7. W tym roku aż 298. Co się zmieniło?
Kiedy jezuici pojawili się na krakowskim Kozłówku, do gimnazjum uczęszczało 37 uczniów. Szkoła miała zostać zamknięta. Dziś jest ich 224. Placówka nadal ma charakter publiczny, jest normalną, darmową szkołą rejonową. O to, jak udało się osiągnąć taki sukces, zapytaliśmy dyrektora KOSTKI – Publicznego Gimnazjum Jezuitów im. św. Stanisława Kostki w Krakowie, o. Pawła Brożyniaka SJ oraz wicedyrektora Józefa Rostworowskiego.
Piotr Żyłka: Wszyscy narzekają na poziom polskich szkół. Jakich zmian potrzebujemy w systemie edukacyjnym? Od czego zacząć?
Józef Rostworowski: Jeśli cokolwiek ma się zmienić, to trzeba to zrobić od dołu. Globalnych problemów w edukacji jest tak wiele, że trudno zmieniać cały system. Naszym celem i naszym zadaniem jest to, żeby próbować stworzyć szkołę, która będzie dobra, przyjazna, otwarta dla dzieci. To jest podstawa. Jeżeli dziecko będzie chciało do nas przyjść i będzie zadowolone, z radością będzie szło rano do szkoły, to będzie to wielki sukces, który warto pokazywać innym. Jak taki stan osiągnąć? Jest to bardzo trudne zadanie, ale możliwe do osiągnięcia. My staramy się zaczynać w Kostce od podstaw, od tego, co najważniejsze – czyli od tego, żeby uczeń chciał z nami być, żeby był radosny, żeby chciał z nami rozmawiać, nawet gdy czasem będą jakieś trudniejsze momenty. To jest szalenie ważne.
Skąd wzięli się jezuici w szkole na Kozłówku w Krakowie?
Paweł Brożyniak SJ: Wszystko zaczęło się od tego, że jeździłem po różnych miastach i szukałem szkoły, która miała zostać zlikwidowana. Chcieliśmy taką placówkę spróbować przyjąć pod swoje skrzydła. Więc jeździłem i pytałem. To jest zgodne z tym, co mówił nasz założyciel, Ignacy Loyola. On mówił, że mamy pomagać duszom – czyli ktoś wychodzi z prośbą i my na nią odpowiadamy. Nie narzucamy się, nie robimy nic inwazyjnie, nie mówimy, że mamy najlepszy pomysł na świetną szkołę i koniecznie musicie nas przyjąć. Działamy inaczej. Dowiedzieliśmy się, że w Krakowie na Kozłówku jest likwidowana szkoła i szukają kogoś, kto będzie w stanie ją uratować. Podjęliśmy decyzję, że spróbujemy.
Przyjechaliśmy na miejsce i zobaczyliśmy, że szkoła funkcjonuje w środowisku, które nie jest atrakcyjne np. jeśli chodzi o lokalizację, bo nie jest w centrum Krakowa. Również społeczność jest bardzo zróżnicowana – są ludzie ubodzy, bezrobotni, dzieci z rozbitych rodzin. Krótko mówiąc, zobaczyliśmy, że jest komu pomagać. Dziwiło mnie, że na 15-tysięcznym osiedlu jest szkoła, do której nie zgłaszają się kandydaci i jest wokół niej jakiś negatywny klimat. Postanowiliśmy podjąć wyzwanie.
Co jest dla Was najważniejsze? Od czego rozpoczęliście zmienianie szkoły?
Paweł Brożyniak SJ: Od początku największy nacisk kładliśmy na relację z uczniem. Podam przykład. Rekrutację rozpoczęliśmy w czerwcu ogłoszeniami na mszach w okolicznych parafiach. Powiedzieliśmy, że otwieramy szkołę, że zapraszamy do nas na rozmowy kwalifikacyjne. Więc zaczynaliśmy od spotkania z rodzicem i uczniem. W tym indywidualnym kontakcie widać, że rodzice szukają szkoły, która wesprze ich w wychowywaniu dzieci. My na rozmowie od razu mówimy, że u nas są pewne zasady, trzeba zgodzić się z katolickim charakterem szkoły. Trzeba zaakceptować strój szkolny, żeby nie było rewii mody. Nie ma różnych form malowania, makijażu, piercingu.
Czy uczniom i rodzicom podoba się takie podejście do sprawy? Nie uważają takich zasad za zbyt konserwatywne?
Józef Rostworowski: Wbrew pozorom nasze zasady są przez większość bez problemu akceptowane, a nawet się podobają. Dlaczego? Bo to upraszcza życie. Łatwiej, wychodząc do szkoły, koncentrować się tylko na tym, co mam zabrać na dane lekcje, niż myśleć przed wyjściem o wszystkim na raz: od pakowania plecaka, przez wymyślanie różnych strojów, po „ozdabianie się” różnymi dziwnymi dodatkami. To po prostu rozprasza. Mamy taką obserwację: uczniowie, którym się nie układa w nauce, najczęściej koncentrują się na tych zbędnych dodatkach. My na szczęście mamy większość uczniów takich, którym się chce uczyć i oni zdecydowanie są za jasnymi zasadami, które im proponujemy. Jeśli zasady są jasne, to młodzi to akceptują. W mediach mówi się, że tak nie jest. Wciska się młodzieży do głowy, że muszą być postępowi i jak im ktoś narzuca jakieś zasady, to ogranicza ich wolność. To są bzdury. To, co lansuje się w mediach, nie ma nic wspólnego z potrzebami młodego człowieka. To jest oszustwo. Wystarczy przyjść do szkoły i pobyć z młodymi. Większość nie chce tego, co wciskają im media, im to nie jest potrzebne.
Ale na pewno są też tacy, którym te zasady nie odpowiadają, jakoś się buntują. Co robicie w takich sytuacjach?
Józef Rostworowski: Wtedy rozmawiamy. Jeśli ktoś wchodzi do szkoły np. nieodpowiednio ubrany, to podchodzimy i pytamy, dlaczego tak zrobił. Mówimy też, że jeśli jutro sytuacja się powtórzy, to będzie musiał wrócić do domu i ubrać się w szkolny strój. Czasem trzeba uciec się do wezwania rodziców. Reprymenda nie jest najważniejsza, kluczowe jest tutaj to, że ktoś w ogóle dostrzega ucznia i traktuje go poważnie.
Paweł Brożyniak SJ: To jest właśnie kontakt z uczniem. On widzi, że my go poważnie traktujemy od samego początku. Uczeń poznaje zasady i my mu mówimy, że gdy ich nie przestrzega, to łamie reguły, na które się zgodził, na które zgodzili się jego rodzice, o których rozmawialiśmy w procesie kwalifikacji. Dla nas jest ważne, by uczeń dotrzymywał słowa. To później rozchodzi się dalej. Młodzi widzą, że mamy z nimi relację, traktujemy ich podmiotowo, poświęcamy im czas. Nawet jeśli nie mają super wyników w nauce, to mają poczucie, że ktoś ich szanuje.
Bardzo ważne jest też otoczenie, przestrzeń. Nasza szkoła była nieremontowana przez wiele lat. Była po prostu brzydka i zaniedbana. Kiedy robiliśmy remont – odnawialiśmy sale, korytarze, wyposażaliśmy klasy – to pojawiały się głosy, że uczniowie zaraz to zniszczą. Rok po remoncie okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Nic złego się nie dzieje, mimo że wcześniej takich incydentów było mnóstwo. To pokazuje, że przyjazne otoczenie – wyremontowane, ładne, estetyczne – ma duży wpływ na młodego człowieka. Dla nich jest to często alternatywa dla czegoś, czego w domach nie mają. Nasi uczniowie żyją często w trudnych warunkach w szarej, ubogiej rzeczywistości. Dla nich przyjście do ładnej, przyjaznej, estetycznej i eleganckiej szkoły jest jak wejście w inny świat.
Józef Rostworowski: Ta estetyka jest bardzo ważna. Uczeń widzi dzięki temu, że nam na nim zależy, skoro stwarzamy mu dobre warunki do pracy. To, co powiedział ojciec Brożyniak, że przez rok po remoncie nie zniszczono prawie nic, pokazuje, że młody człowiek docenia, gdy traktuje się go poważnie. „Oni mnie szanują, to ja szanuję to, co mi zaproponowano”. Remont to nie jest po prostu zmiana wyglądu szkoły, to wpisuję się w misję edukacyjno-wychowawczą. Bez tego – w warunkach brudnych, nieładnych – trudno jest podjąć pełny proces wychowawczy. To też ma wpływ na rodziców, a współpraca z nimi jest dla nas istotna. Rodzice też mówią dziecku, by szanował to, co ma w szkole, bo to też jest jego szkoła. Rodzice są naszymi sojusznikami i bardzo nas cieszy, że są z nami i pomagają nam w tworzeniu otoczenia sprzyjającego wszechstronnemu rozwojowi uczniów.
Co poza jasnymi zasadami i przyjaznym otoczeniem jest istotnego, by szkoła odniosła sukces?
Paweł Brożyniak SJ: Ważny jest też element bezpieczeństwa. To się przekłada na proste zasady, np. nie wychodzimy ze szkoły w czasie lekcji, albo każdy, kto wchodzi do szkoły, jest wpisywany do księgi gości. Uczniowie dzięki temu czują się bezpiecznie. Rodzice też to doceniają. Często podkreślają, że nie ma dla rodzica większego komfortu, niż pójść do pracy z poczuciem, że ich dziecko jest w bezpiecznej szkole.
Józef Rostworowski: Mamy też stołówkę, na którą może przyjść każdy, kto jest głodny. Nikt go nie pyta, dlaczego przyszedł. Każdy nasz uczeń wie, że jest w swojej szkole, w której panuje zasada, że gdy jest głodny, to może przyjść na stołówkę i zjeść zupę z chlebem. Niby mała rzecz, ale ma ona niezwykłe znaczenie.
Czyli detale, o których często zapominamy, mają wielkie znaczenie?
Józef Rostworowski: Tak. Co więcej, takie rzeczy można zrobić łatwo w każdej szkole. „Proszę, jesteś głodny, możesz przyjść i zjeść”. To ma duży wpływ na tworzenie dobrego klimatu i budowanie wzajemnego szacunku. Uczniowie czują dzięki tym zabiegom, że są ważni. „Mam piękną szkołę, mogę przyjść i zjeść, szanują mnie, rozmawiają ze mną”. To wszystko ma znaczenie w procesie edukacyjnym. To się przekłada też na wyniki w nauce, bo uczeń, który czuje się komfortowo, ma dobre samopoczucie w szkole, staje się zdecydowanie bardziej aktywny na lekcjach. Jemu się bardziej chce i bardziej się stara. Otoczenie sprawia, że droga do sukcesu szkolnego jest łatwiejsza.
A jak wyglądają relacje z nauczycielami i innymi pracownikami szkoły?
Paweł Brożyniak SJ: Część nauczycieli kontynuuje u nas swoją pracę. Po likwidacji poprzedniej placówki, przeszli do naszej. Zostali przyjęci na nowych warunkach. Jednym z nich było zaangażowanie się w wolontariat. Chodzi o wsparcie dla uczniów, którzy mają problemy z nauką i nie mają też takiej możliwości, by pomoc otrzymać w domu, ale też o takich, którzy chcą się dodatkowo rozwijać. Postanowiliśmy, że każdy nauczyciel powinien angażować się w prowadzenie takich zajęć. To był moment, w którym nauczyciele zobaczyli, że praca indywidualna z uczniem ma zupełnie inny charakter niż ta w klasie.
W klasie, gdy nauczyciel coś powie, to może mu się wydawać, że to wszystko powinno być dla uczniów oczywiste. Tak nie jest. Jak się spotka po lekcjach ucznia i mówi się o tym samym, to okazuje się, że on tego nie pamięta albo nie rozumie. Dzięki temu nauczyciele odkryli też, że zachowanie ucznia wynika często z jakiegoś kontekstu – np. z trudnej sytuacji w rodzinie. Te zajęcia pozalekcyjne to kolejny element budowania u uczniów poczucia, że traktuje się ich poważnie, poświęca im czas i uwagę, buduje się relacje.
Nauczyciel zaczyna dostrzegać, że nie jest doskonały i wciąż musi poszukiwać nowych sposobów na dotarcie do ucznia. Ta refleksja i ten wysiłek indywidualnego kontaktu z uczniem potem procentuje. Nauczyciel myśli, jak być kreatywnym, stara się urozmaicać lekcje. To też zbudowało wizerunek szkoły, która ma przyjaznych nauczycieli. Podkreślmy to – zrobiliśmy tę zmianę z tymi samymi nauczycielami, którzy pracowali w poprzedniej placówce. W konsekwencji na dniu otwartym mieliśmy pół tysiąca ludzi – rodziców z uczniami i nowymi kandydatami. Na zewnątrz wyszedł sygnał, że szkoła jest przyjazna, uczniowie się w niej dobrze czują i wszyscy się nawzajem szanują. Nawet najstarsi nauczyciele nie pamiętają, żeby do szkoły przychodziły takie tłumy.
Najważniejsza jest zmiana podejścia. Rodzice często są poza domem, robią wszystko, żeby związać koniec końcem, albo pracują w trybach korporacyjnych i na wszystko brakuje im czasu, również na relację z własnymi dziećmi. Oczywiście ich nie zastąpimy, ale możemy ich wspierać.
Józef Rostworowski: Gdy uczeń wchodzi do szkoły i my pytamy go o to, jak się czuje, to w jego oczach widać zdziwienie, że ktoś nagle pyta go o rzeczy, o które często nie pyta go nikt w domu. Jeśli czuje on, że jest to z naszej strony szczere, to odwzajemnia się szacunkiem.
Paweł Brożyniak SJ: To, co mówimy, nie jest spektakularne, ale atmosfera naprawdę jest bardzo ważna. Gdy czytamy podania uczniów i odpowiedzi na pytanie, „dlaczego wybrałeś KOSTKĘ?”, to okazuje się, że najczęściej młodzi ludzie w nich piszą, że wybrali szkołę ze względu na panującą w niej atmosferę.
Czy ktoś wam pomaga?
Paweł Brożyniak SJ: Są trzy formy pomocy, której doświadczamy. Finansowa – od zakonu i od ludzi dobrej woli (benefaktorzy z Jezuickiego Ośrodka Milenijnego w Chicago). Druga rzecz, to fachowa, profesjonalna rada. I pomoc duchowa – jest wiele osób, które się za naszą szkołę modli. Ta pomoc jest bardzo istotna, bo same środki publiczne nie wystarczają na stworzenie takiego przyjaznego środowiska. Ważne jest, żeby odpowiedzią na pomoc było też zaangażowanie się rodziców i uczniów w tworzenie szkoły.
Józef Rostworowski: Bardzo wiele spraw jest ciągle przed nami. Naszą pracę traktujemy jako służbę i sprawia nam to ogromną radość. Dlatego z pokorą przyjmujemy to, co nam się udało już zrobić, równocześnie zdajemy sobie sprawę, jak wiele wyzwań stoi wciąż przed nami.
Paweł Brożyniak SJ: Edukacja jest dziś przyszłością. Ludzie dobrze wyedukowani, którzy mają poczucie własnej wartości, są nam bardzo potrzebni. I nie może być tak, że ktoś jest skreślony na starcie, bo urodził się w takiej, a nie innej rodzinie, albo mieszka w biedniejszej dzielnicy. Wszędzie są ciekawi i zdolni ludzie, którym trzeba troszkę pomóc, dać im narzędzia. Taka jest idea naszej szkoły. Chcemy kształcić młodych ludzi, od których w przyszłości będzie zależeć przyszłość Kozłówka, Krakowa, a może nawet Polski.
______________________________
Paweł Brożyniak SJ – dyrektor KOSTKI, delegat Prowincjała ds. edukacji średniej, odbył praktykę w jezuickich szkołach we Włoszech i USA, absolwent School of Education na Loyola University Chicago.
Józef Rostworowski – zastępca dyrektora ds. nadzoru pedagogicznego w KOSTCE, dyplomowany nauczyciel, wizytator, były Małopolski Kurator Oświaty, wolontariusz w Dominikańskim Centrum Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych.
Profil KOSTKI na Facebook’u: www.facebook.com/pgjkostka
Rozmawiał Piotr Żyłka (za DEON.pl)/ RED.
W lipcu 1568 roku na skutek wielkich upałów, Stanisław bardzo ciężko zachorował. Przeczuwał swój bliski koniec ziemskiej wędrówki i otwarcie, bez lęku, o tym mówił, mimo że stan jego zdrowia nieco się polepszał. Odszedł do Pana 15 sierpnia 1568 roku, w dniu Wniebowzięcia N. Maryi Panny. Lud Rzymu spontanicznie nazwał świętym młodego Polaka, który w całym świecie rozsławił naszą Ojczyznę, a dla wszystkich młodych stał się wzorem niesłychanego hartu ducha. Kanonizował go papież Benedykt XIV w 1726 roku.
Cyprian Kamil Norwid, urzeczony postacią świętego Polaka, napisał wiersz A ty się odważ; oto jego fragment:
A ty się odważ świętym stanąć Pana A ty się odważ stanąć jeden sam Być świętym – to nie zlękły powstać z wschodem To ogromnym być, przytomnym być! Krocz – jasny, uśmiechnięty, Na twarzy ten Chrystusa rys Miłość Święty aż po krzyż – przez krzyż – na krzyż! Ty się wahasz? Ty się cofasz? Ty się odważ świętym być!
Św. Stanisławie, Patronie Polski i patronie młodzieży na całym świecie, każdego dnia ucz nas odwagi świętości w wiernym wypełnianiu tych czynów, które Pan sam dla nas przygotował.
Jan Paweł II, w X rocznicę swego pontyfikatu, jesienią 1988 roku, przybył do kościoła św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie, by pomodlić się przy relikwiach Patrona Polski. Powiedział wtedy, że podczas studiów teologicznych w Rzymie codziennie nawiedzał to miejsce, idąc z Kolegium Belgijskiego na Papieski Uniwersytet Angelicum.W pokoju, w którym św. Stanisław odchodził do Pana, umieszczony został napis nagrobny pióra C. K. Norwida:
W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu, Na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru – Taki, że widz niechcący wstrzymuje się w progu, Myśląc, iż Święty we śnie zwrócił twarz od muru, I rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi, I wstać chce – i po pierwszy raz człowieka zwodzi! – Nad łożem tym i grobem świeci wizerunek Królowej – Nieba, która z świętych chórem schodzi I tron opuszcza, nędzy śpiesząc na ratunek. – Palm wiele, kwiatów wiele aniołowie niosą, Skrzydłami z ram lub nogą występując bosą. Gdzie zaś od dołu obraz kończy się, ku stronie, W którą Stanisław Kostka blade zwracał skronie, Jeszcze na ram złocieniu róża jasna świeci: Niby że, po obrazu stoczywszy się płótnie, Upaść ma, jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnię, I nie zleciała dotąd na ziemię – i leci…
O. Grzegorz Kramer SJ/ RED.
Zdobądź własny egzemplarz K.O.S.T.K.I.
Pomysł na komiks pojawił się gdzieś w połowie 2008 roku, przy okazji przygotowań do Ignacjańskich Dni Młodzieży, w czasie których św. Stanisław Kostka miał zostać ogłoszony patronem wspólnot młodzieżowych Magis (więcej pisze o tym Paweł Brożyniak SJ w posłowiu do „Kostki” – zachęcam do lektury).
Więcej [TUTAJ]