„Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do nich: Przeprawmy się na drugą stronę. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy? On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: Milcz, ucisz się! Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary? Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego: Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?” (Mk 4,35-41)

*

Czy faceci, którzy całe swoje życie spędzili na jeziorze i przeżyli zapewne niejeden sztorm, faktycznie bali się, że zginą podczas burzy? Może po prostu działało im na nerwy, że Jezus zamiast pomóc im w wiosłowaniu i wylewaniu wody, śpi sobie…?

Obrażanie się na Boga za to, że nie angażuje się w moje życie tak, jak powinien – brzmi znajomo. A może trzeba czasami Panu Bogu pozwolić się „przespać”? Czyli pozwolić Mu być Bogiem. Nie wymagać od Niego, żeby tłumaczył mi się z każdej swojej boskiej decyzji. Innymi słowy, uświadomić sobie, że skoro On jest blisko, to nic mi się złego nie stanie. A że w naszym ziemskim „międzyczasie” nie będzie lekko – nigdzie w Ewangelii nie jest powiedziane, że będzie lekko. Rzekłbym – wręcz przeciwnie…

***